Osiem godzin trwało ratowanie psa, który w Biedrusku pod Poznaniem rzucił się prawdopodobnie w pogoń za lisem i wszedł do nory. Nie był w stanie się samodzielnie wydostać. Najpierw z pomocą ruszyli sąsiedzi, potem straż gminna i strażacy. W ruch poszły koparka i kamera. Wszystko zakończyło się happy endem. "Dziękujemy to za mało, by wyrazić to, co czujemy, i jak bardzo jesteśmy wdzięczni" - napisali właściciele Szumi.
Norbert Nowicki z dzieckiem i suczką Szumi byli w piątek lesie w Biedrusku pod Poznaniem. Pies w pewnym momencie odbiegł od nich i prawdopodobnie rzucił się w pogoń za lisem. Wbiegł do nory, która znajdowała się około dwa metry pod ziemią. Czworonóg utknął i nie był w stanie samodzielnie się wydostać. Mężczyzna zadzwonił do żony, by przybyła z łopatą.
- Ja, szybko, łopata do ręki i pobiegłam. Mąż był z dzieckiem, więc zabrałam je stamtąd. Jak sąsiedzi zobaczyli, że biegnę z lasu i płaczę, to sąsiadka powiedziała, że zostanie z dzieckiem, a sąsiedzi wzięli do rąk łopaty i ze mną tam pobiegli - opowiada Angelika Nowicka. - Zaczęliśmy kopać, nawoływać, ale nie przynosiło to żadnych skutków - mówi jej mąż.
Trzema łopatami do nory znajdującej się dwa metry pod ziemią nie byli w stanie się szybko dokopać. Z wezwanych na miejsce służb jako pierwsza dotarła straż gminna z Suchego Lasu. Okazało się jednak, że potrzebne będzie jeszcze wsparcie strażaków.
Szukali po dźwiękach i obrazie
"W trakcie działań pies był słyszalny tylko przez pierwszą godzinę, co w późniejszym czasie utrudniało działania w lokalizacji zwierzęcia" - napisała Ochotnicza Straż Pożarna (OSP) Promnice. Strażacy drążyli rowy, ale to nie przynosiło skutku. Na miejsce ściągnięta została koparka zorganizowana przez sztab zarządzania kryzysowego z Suchego Lasu.
"W trakcie kolejnych prób i zbliżającej się pory nocnej został zadysponowany zastęp z (jednostki ratowniczo-gaśniczej - red.) JRG-4 SGPR (specjalistycznej grupy poszukiwawczo-ratowniczej - red.) Poznań, który wracał z ćwiczeń poligonowych z innego województwa. Po dotarciu na miejsce i zebraniu informacji SGPR postanowił użyć specjalistycznego sprzętu (geofon) który dał nam wszystkim nadzieję, ponieważ dźwięki wytwarzane przez psa były ciche i trudne do zlokalizowania, ale słyszalne na tyle, że wiedzieliśmy że ciągle tam jest cały" - opisywali sytuację ratownicy.
Psa ostatecznie udało się namierzyć przy pomocy kamery wziernikowej. "Dzięki umiejętnościom i doświadczeniu operatora, właściwie interpretującego obraz, zlokalizowano poszukiwane żywe zwierzę. Dalsze działania polegały na dotarciu i ewakuacji psa oraz udzieleniu mu pierwszej pomocy przedweterynaryjnej" - napisali strażacy z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 4 w Poznaniu.
Psa udało się wydostać dopiero po ośmiu godzinach. Po Szumi, by dodatkowo jej nie denerwować, decyzją dowódcy strażaków zszedł jej właściciel. - Strażacy poszerzyli mi wejście, musiałem wejść do nory. Trzymałem psa za przednie łapy i byłem cały pod ziemią. Ja ciągnąłem psa za łapy, a strażacy mnie za nogi - opowiada pan Norbert.
Właściciele: "Nie mamy słów"
"Po wszystkim wszyscy ratownicy oklaskami podziękowali sobie za ciężką pracę i włożony trud, żeby Szumi mogła wrócić do właścicieli. To był nasz wspólny sukces" - piszą strażacy z OSP Promnice.
"Zgodnie z mottem ratowników górniczych: 'zawsze idziemy po żywego!' - czy to człowiek, czy zwierzę. Szumi życzymy dużo zdrowia" - czytamy we wpisie Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 4 w Poznaniu.
Właściciele Szumi: "dziękujemy" to za mało
Po akcji strażacy otrzymali podziękowania od wdzięcznych właścicieli Szumi.
"Wczorajsze 8h było dla nas jak długie miesiące. Wczoraj Straż Gminna Gminy Suchy Las, OSP Promnice, JRG 4 Poznań uratowali naszego pieska i wierzyli w to, że jest pod ziemią żywy. Nie mamy słów, które opiszą to, jak bardzo przywróciliście nam wiarę w ludzi i jak bardzo potrafimy być solidarni w trudnych momentach. Dziękujemy to za mało, by wyrazić to, co czujemy, i jak bardzo jesteśmy wdzięczni, że w dzisiejszych czasach piesków poszukuje się jak ludzi. Szumi walczyła do końca i jest z nami bezpieczna" - napisali Angelika i Norbert.
- To był rollercoaster wszelkich emocji. Była i nadzieja, i utrata nadziei, zwątpienie i znowu nadzieja. Wszystkie te uczucia się mieszały. Na szczęście wszystko skończyło się happy endem - mówi Norbert Nowicki.
Szumi to suczka adoptowana przez małżeństwo trzy lata temu. - Po uwolnieniu wyglądała jak wtedy, gdy zabraliśmy ją ze schroniska. Wyobcowana, przestraszona, praktycznie cały czas spała. Musiała mocno kopać, bo miała całe łapki i pazurki pozdzierane - opowiada Angelika Nowicka.
- Jesteśmy niesamowicie wdzięczni. Nikt z nas nie spodziewał się takiego zaangażowania. Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi, że wszystko się udało - kończy pan Norbert.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: JRG 4 Poznań