Smród, plaga much, piski usypianych zwierząt - to rzeczywistość, z jaką zmagają się na co dzień mieszkańcy Kawęczyna i Jesiony w Wielkopolsce. Wszystko przez funkcjonujące tam wielkie fermy norek hodowanych na futra. O ich problemach z urzędnikami odpowiedzialnymi za ochronę środowiska i kontrole sanitarne oraz z samymi hodowcami rozmawiała reporterka "Czarno na białym" Paulina Tomanek .
Na stronie internetowej Kawęczyna można przeczytać, że ta wielkopolska gmina "przyciąga malowniczością krajobrazu lasów i rezerwatów". Według GUS, we wsi o tej samej nazwie - będącej siedzibą gminy - mieszka ponad 500 osób. We wsi Jesiona, według ostatniego spisu powszechnego, jest ich 82. Miejscowości dzieli ponad 70 kilometrów, łączą problemy z fermami.
Mieszkańcy: budzimy się z norczym posmakiem w ustach
Mieszkańcy Kawęczyna żyją w pobliżu dwóch dużych hodowli norek. Bezustannie skarżą się na zapach i plagę much, które w ich przekonaniu są tam z powodu tej działalności. - Wszystko śmierdzi, pościele śmierdzą, my się rano budzimy z norczym posmakiem w ustach, ludzie nie mają apetytu, po dzieciach tutaj muchy chodzą - mówi Małgorzata Nowak, mieszkanka wsi.
Protesty i prośby o interwencje kierowane do urzędów nie przynoszą rezultatów. - W lipcu, kiedy tu były tak potworne smrody w nocy, że naprawdę nie szło spać, czuliśmy się totalnie sterroryzowani przez te fermy, to proszę sobie wyobrazić, że nikt nas poważnie nie brał - opowiada mieszkanka wsi. I dodaje: - Wielokrotnie dzwoniliśmy do sanepidu, prosiliśmy tutaj o jakąkolwiek pomoc, czy do WIOS-iu (Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska - red.), czy do urzędu miasta i gminy, czy do lekarza weterynarii. Wszyscy nas zbywają.
Problemy mają też mieszkańcy Jesiony, gdzie także zlokalizowana jest ferma innego hodowcy.
- Od momentu, kiedy zostały wstawione tu te norki, zaczęła istnieć ta ferma i funkcjonować, no to myśmy się zderzyli (...) z taką ilością much, że takiej ilości much to jeszcze tu nigdy w życiu nie było. Smród niesamowity - skarży się jedna z mieszkanek, Sabina Binek. - Te zwierzęta jedzą padlinę. Zmielone odpady mięsne, drobiarskie, różnego typu i pochodzenia, sprowadzane z zagranicy nawet. I jak zwierzątka siedzą na tych siatkach, spada to na ziemię i tam się rozmnażają te muchy, całe siedliska much. I odchody. To leży pod klatkami, nikt tego nie wywozi - opowiada.
Urzędnik: jak ktoś nie potrafi z tym żyć, to musi się wyprowadzić
Dziennikarka "Czarno na białym" wykonała serię telefonów do służb ochrony środowiska i do powiatowego lekarza weterynarii, w których obszarze leży Kawęczyn. Na pytanie o los mieszkańców, którzy przez zapach i muchy nie mogą spokojnie żyć, Grażyna Prokop z Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego we Wrześni odpowiedziała, że "zapachy i muchy (...) to nie jest rola inspekcji sanitarnej, bo nas interesuje człowiek, ale w ujęciu pracownik". Urzędniczka przyznaje, że skargi dotyczące zapachu i much trafiały do inspektoratu, ale "to wszystko odsyłaliśmy do Inspekcji Ochrony Środowiska, według właściwości".
Andrzej Sparażyński z konińskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska również nie odpowiedział na pytanie. - W tym zakresie niestety nie ma przepisów, które by nam pozwoliły działać w zakresie odorów - komentuje oraz dodaje, że muchy "są elementem środowiska", a inspektorat jest od ochrony środowiska, a nie od niszczenia much.
Powiatowy lekarz weterynarii we Wrześni Romuald Juściński także odpowiada, że problemy mieszkańców nie leżą w jego kompetencjach. I dodaje, że przecież "wiadomo, że tam, gdzie jest produkcja zwierząt, jakichkolwiek, to ten zapach zawsze się unosi. Niestety od tego nie uciekniemy i te muchy będą również się gromadziły. Tak zawsze było, jest i będzie". Lekarz weterynarii ma też radę dla mieszkańców: "Z tym się trzeba nauczyć żyć. Jak ktoś nie potrafi, to musi się wyprowadzić".
Hodowca norek: ludziom przyjaznym dla wsi to nie przeszkadza
Rajmund Gąsiorek, największy hodowca norek w Polsce, właściciel ferm norek w Kawęczynie, zgodził się na rozmowę z nami i oprowadził nas po swojej fermie. - Zwierzęta futerkowe ze wszystkich zwierząt gospodarskich są najmniej uciążliwe i ci normalni ludzie, którzy są przyjaźni dla wsi, im to w ogóle nie przeszkadza. Przeważnie na te wszystkie protesty to albo przywożą ludzi po kilkadziesiąt kilometrów stąd, różne organizacje zainteresowane (…). Ludzie - ci prawdziwi patrioci lokalni, którzy tu mieszają, są związani z tą okolicą, oni wiedzą, na czym to wszystko polega - mówi. Bożena i Kazimierz Kuchaniarz mieszkają w Kawęczynie od lat. Ich dzieci, które już wyjechały, nie chcą odwiedzać rodziny ze względu na smród i muchy, a młodsze dzieci "proszą o to, żeby się stąd wyprowadzić" i zwracają uwagę na rosnącą skalę problemu.
- Z roku na rok jest coraz gorzej, coraz więcej jest much, coraz więcej gryzoni - skarżą się. Doszło do tego, że postanowili wystawić swoje mieszkanie na sprzedaż. - Mieszkanie jest wystawione na sprzedaż, własnościowe. Wystawiliśmy teraz, żeby sprzedać, żeby się stąd wyprowadzić, ale odzewu żadnego nie ma - mówią.
Pani Małgorzata wspomina też o dźwiękach, które słychać podczas uboju. - W momencie uboju słyszymy piski. To są takie piski, że mój pies nie chce z domu wychodzić. Przerażające. Właściwie takie wrażenie, jakby się żyło na jednym wielkim cmentarzysku, bo te fermy są blisko nas. Taka świadomość życia na cmentarzysku - i dodaje, że nawet gdyby chcieli się wyprowadzić, to ich "ziemie są bez wartości".
Problem już ten dawno mogła rozwiązać ustawa odorowa, która określa minimalną odległość fermy od zabudowań, ale jej projekt już w poprzedniej kadencji utknął w sejmowej zamrażarce.
Źródło: Czarno na białym