Sielskie Mazury z wystrzałami armat w tle. Jeden batalion NATO zmienił krajobraz i życie ludzi w Orzyszu. To miasto nazwane kiedyś wojskową stolicą Polski, może stać się nią znowu, bo właśnie wprowadza się tam na stałe kilkuset amerykańskich żołnierzy. To dopiero początki i dla tej stałej bazy wojskowej trzeba stworzyć też solidną bazę do życia - a to wyzwanie zarówno dla armii, jaki i dla mieszkańców. Jak wygląda to sąsiedztwo? Materiał "Czarno na białym".
Na poligonie w Orzyszu na Mazurach już ćwiczy batalion NATO. Wielonarodowa jednostka ma na stałe strzec pobliskich granic.
1200 żołnierzy
- Mamy szczęście. Wiemy, że Mazury to kraina jezior i region wakacyjny - mówi podpułkownik Steven Gventer, dowódca wielonarodowej batalionowej grupy bojowej NATO. - Żołnierze nie mogą się doczekać, kiedy pojadą na plażę, popływają kajakiem, kiedy zobaczą tą przepiękną, dziką przyrodę. Oczywiście jeśli będzie okazja, bo jesteśmy bardzo zajęci - dodaje.
Na pozycjach strzeleckich już są amerykańskie pojazdy stryker. - Mamy tu 6-7 modeli strykera - mówi porucznik Lindsey Knauer z batalionowej grupy bojowej NATO. - Mamy wariant z wyrzutną pocisków przeciwpancernych, mamy też pojazd inżynieryjny, wóz medyczny, by ewakuować rannych, wóz piechoty i rekonesansu - wymienia.
W Orzyszu jest około 70 amerykańskich strykerów. Do tego 50 brytyjskich pojazdów rozpoznania szakal i sześć baterii rumuńskiej osłony przeciwlotniczej.
W sumie w mieście stacjonuje 1200 żołnierzy NATO. Batalion działa w ramach polskiej 15 brygady zmechanizowanej i pod rozkazami polskiego generała. - Przy ciężkiej brygadzie posiadać bardzo dobry pododdział, który jest lekki, manewrowy, zwiększa moje zdolności operacyjne. W praktyce na razie przewiduję, że będę używać tego batalionu w sytuacjach kryzysowej. W sytuacji zagrożenia wychodzi pierwszy, ponieważ mniejsze ograniczanie dają do poruszania się po terenie koła niż gąsienice. Jednak trenujemy wspólne ugrupowanie - mówi generał Jarosław Gromadziński, dowódca 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej.
Przesmyk suwalski to zaledwie 100-kilometrowy pas graniczny, który łączy kraje bałtyckie z resztą państw NATO, a zarazem oddziela obwód kaliningradzki od Białorusi, a dalej - Rosji. Ewentualny konflikt musi rozpocząć się od zajęcia lub obrony tego pasa.
- Jesteśmy tu, by odstraszać. Jeśli będziemy musieli działać, to doskonale wiemy, co trzeba będzie obronić i skorzystamy ze swoich umiejętności - wyjaśnia podpułkownik Gventer.
"Ludzie, atmosfera, jedzenie"
- Wielu żołnierzy amerykańskich służyło w Korei, więc próbowali przenieść wzór Korei na Europę, co zupełnie ich rozczarowało. Dziś po miesiącu nabierają ufności. Okazuje się, że tu można żyć normalnie, szkolić się normalnie. Bliskość granicy w niczym nie przeszkadza. Na pewno determinuje naszą gotowość bojową, ale nie determinuje naszego życia - opowiada generał Jarosław Gromadziński. Orzysz od dawna kojarzony z poligonem zyskał nowych, stałych mieszkańców. - Jak do tej pory jestem zachwycony. Ludzie, atmosfera, jedzenie. Jest niesamowicie - mówi jeden z amerykańskich żołnierzy. - Pierogi są prawdopodobnie najlepsze, ale jadłem jeszcze tę zupę z kiełbasą, była przepyszna - dodaje.
- Polskie kobiety są piękne i bardzo miłe. Zawsze czuję się mile widziany gdziekolwiek nie pojadę - mówi inny.
Również mieszkańcy cieszą się z obecności żołnierzy i chętnie nawiązują z nimi znajomości. - Jestem dumny z tego, że mieszkam tu, gdzie jest baza amerykańska - mówi jeden z mieszkańców Orzysza. - Nie trwonią od nas, chętnie do dzieci lgną, chcą zdjęcia robić. Mam nadzieję, że na razie są pozytywnie nastawieni - dodaje inny. Dobry humor dopisuje zwłaszcza hotelarzom i restauratorom. NATO-wski kontyngent przyciągnął za sobą firmy obsługujące wojsko. a więc automatycznie nowych klientów. - Nie sprawdziły się te stereotypy, że Amerykanie jedzą tylko burgery, wołowinę. Uwielbiają naszą szarlotkę - mówi restauratorka Małgorzata Malik. - Chodzi też pizza, nasze dania typu włoskiego, nasze makarony i kurczak - opowiada.
Żołnierze NATO uczestniczą też np. w uroczystościach kościelnych.
Siłownia, fryzjer, własny sklep
W lokalnym domu kultury prowadzone są zajęcia angielskiego dla dorosłych, którzy chcą swobodnie porozumiewać się z żołnierzami. - Chcemy być gościnni, otwieramy się na nowe możliwości, nowe kultury - mówi nauczycielka języka.
Żołnierze pojawiają się w mieście najczęściej w weekendy i najczęściej koło bankomatów. W tygodniu są albo na poligonie, albo zamknięci w wyremontowanej polskiej bazie w Bemowie Piskim. Tam mają swoją salę z dostępem do internetu, siłownię oraz fryzjera. Jest tam również sklep z niemieckimi i amerykańskimi produktami. Mają też tymczasową stołówkę, bo nowa dopiero się buduje.
To w bazie spędzają najwięcej czasu poznając do końca sprzęt oraz sojuszników. - Rozpoczęliśmy od wspólnego poznania się, bo to trzeba przełamać barierę takiej nieufności. Więc pododdziały rozpoczynają wspólne szkolenie przedstawiały czym dysponują, jakim sprzętem, jakie są możliwości tego sprzętu. Żołnierze amerykańscy mieli możliwość wejścia do naszych czołgów, naszych wozów bojowych, my mieliśmy możliwość wejścia do strykerów, zapoznania się z bronią indywidualną - wyjaśnia generał Gromadziński.
- Było sporo zabawy. Oni jeździli naszymi, my na ich sprzęcie. Uczyliśmy się różnic w wyposażeniu, było zabawnie - opowiada porucznik Knauer.
Autor: mart/sk / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24