Jak to się stało, że 30-letnia lekarka, w środku nocy, na polnej drodze w lesie, została przejechana samochodem przez swojego narzeczonego? - Chcielibyśmy poznać prawdę o tym, jak zginęła Magda - mówi siostra zmarłej. Dziś mija rok od tej śmierci.
Jest 17 grudnia 2022 roku, ledwie tydzień do świąt.
Rodzice Magdaleny Łuby jadą ulicą Bagienną. To krótka ulica w Kątach Węgierskich, wsi na północ od Warszawy. Na kilkuset metrach wylano asfalt, później jezdnia zmienia się w nieutwardzoną drogę. Przyjechali tu z Podlasia - szukać miejsca, gdzie kilkanaście godzin wcześniej zginęła ich córka.
- Dalej nie wjadę - stwierdza ojciec 30-latki.
Boi się, że się zakopie. Żona mu wtóruje. Parkują przy ostatnich zabudowaniach. Kilka dni wcześniej mocno sypnęło śniegiem, wciąż są zaspy.
Dalej rodzice zmarłej idą pieszo. Szukają śladów. Mijają obsypane śniegiem pola, później las. Po drodze zastanawiają się. Jak w to miejsce dojechały służby? Co Magda robiła w nocy w środku lasu? Jak Magda i jej narzeczony, Krzysztof, w ogóle wjechali tutaj autem? Przecież my z trudem się poruszamy. Skoro teraz jest tak zimno, to jak zimno musiało być w nocy?
- To nie w jej stylu - kręcą z niedowierzaniem głowami, rozglądając się. - Przecież była po kilku dyżurach z rzędu.
W miejscu, gdzie widzą najwięcej krwi, choć wtedy nie mają jeszcze pewności, że właśnie tutaj zginęła Magda, zostawiają znicz. I znów pytają: - Jak to wszystko jest możliwe?
***
Dziś w tym samym miejscu stoi krzyż. I tabliczka z napisem: "Lek. med. Magdalena Łuba, żyła lat 30. zg. śm. trag. dn. 17.12.2022 roku". Obok biała wiązanka i znicze, jeden płonie.
Mija rok od śmierci Magdy, a jej bliscy mają jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi, niż mieli ich rok temu.
Jest już jasne, że ich córkę przejechał ten, z którym miała spędzić resztę życia. Prokuratura ustaliła, że para w piątkowy wieczór autem terenowym pojechała do lasu. Ale zaspy były za duże - zakopali się. Krzysztof, pod wpływem alkoholu (późniejsze badanie wykazało ponad 1,2 promila), pobiegł do oddalonego o kilka kilometrów domu po drugi samochód. 30-latka została sama w lesie, bez telefonu. Kiedy wracał na miejsce innym autem - jak twierdzi, a jego wersję przyjęli śledczy - przejechał ją. Zginęła na miejscu.
Jolanta Łuba, matka kobiety, pyta: - Jak to możliwe, że narzeczony zostawia Magdę w lesie bez kontaktu telefonicznego? To nikogo nie zastanawia? Jedzie po Magdę, a później jej nie widzi? Jest ciemno, warunki są nieciekawe. Zamiast rozglądać się za narzeczoną jedzie przed siebie, przejeżdża ją i raptem jest zdziwiony, że ją przejechał. Przecież to się kupy nie trzyma.
Magda i Krzysztof
Dorota Łuba, siostra: - Magda była pełna werwy, pełna energii, wszędzie jej było pełno. Zawsze chciała jak najlepiej dla wszystkich. Co najmniej raz w roku jeździliśmy na wycieczki całą rodziną. Zawsze znalazła dla nas czas. Zawsze odbierała telefony. Zawsze w kontakcie. Imieniny, urodziny - pamiętała. Była z nami.
Jolanta: - Otwarta na ludzi, zawsze spieszyła z pomocą, ambitna. Była zapisana do bazy dawców szpiku kostnego, oddawała krew, dyżury brała bez opamiętania, bo trzeba było pomagać. Jak zobaczyła na ulicy młodego człowieka, który dostał ataku padaczki, od razu rzuciła się na pomoc. Mamy w domu podziękowania od pacjentów. Nie było osoby, która mogłaby coś złego o Magdzie powiedzieć. Szkoda jej było każdej sekundy na siedzenie w domu. Kino, teatr, wycieczki. Ona chciała żyć, tryskała życiem.
Dorota: - Gdzie oczy ją poniosły, tam się udawała. Miła. Ciepła. Znajomi, pacjenci, szefostwo, wszyscy miło się o niej wypowiadali. To była bardzo dobra osoba, nie tylko dla nas, dla najbliższych, ale też dla innych, często obcych osób.
Magdalena Łuba była lekarką. Pracowała w Wojskowym Instytucie Medycznym w Legionowie i w szpitalu onkologicznym w Wieliszewie. W lutym miała podchodzić do specjalizacji. Krzysztof, jej narzeczony, prowadził z kolei własną firmę. Znali się od kilku lat, planowali wspólną przyszłość.
W piątek, 16 grudnia, wracali z Osieka. To niewielka wieś pod Płockiem. Dom, do generalnego remontu, kupili kilka miesięcy wcześniej. Zdążyli już zerwać stare tynki, podłogi. Zainwestowali w nowe ogrzewanie, wymienili elektrykę. Magda zapowiedziała już koleżankom z pracy, że sprowadzi tam krowę, do przytulania. I będzie je zapraszać w ramach odstresowania po ciężkich dyżurach. Wiedziała też, gdzie stanie wiata, w której będą grillować z całą rodziną. Do przeprowadzki zostało niewiele czasu.
Teren był monitorowany. Kamera uchwyciła, jak Magda i Krzysztof w piątek, czyli w dniu wypadku, wyrzucają z remontowanego budynku gruz z wiaderek. Przed 19, taką godzinę w prokuraturze podał Krzysztof, ruszyli do Kątów Węgierskich, gdzie od kilku miesięcy wynajmowali dom. Do celu dotarli około godziny 20.
Jak na wyprawie w Finlandii
Co było dalej? To wiadomo przede wszystkim na podstawie wyjaśnień Krzysztofa.
Magda chciała się odstresować po trudnym tygodniu w pracy. On robił pizzę, ona drinki.
- Siedzieliśmy w domu, szukając jednocześnie noclegu na nasz wyjazd noworoczny. Przed północą zarezerwowaliśmy wyjazd do Włoch. Parę minut po północy Magda zaproponowała, żebyśmy pojechali z psem do lasu. Ja się zgodziłem, a Magda zrobiła do niebieskiego termosu kolejnego drinka - wyjaśniał w prokuraturze. Tę wersję wydarzeń podtrzymał później w sądzie.
Miało być jak na "wyprawie w Finlandii". Terenowe auto kupili dwa lata temu, zwiedzali nim Europę, od Grecji po koło podbiegunowe. - Zapuszczaliśmy się w niedostępne i dziewicze tereny w poszukiwaniu przygody - mówił podczas rozprawy.
Gdy wsiadał za kierownicę, "niezbyt mocno czuł się pijany". Magda usiadła na fotelu pasażera. Do auta zapakowali jeszcze plastikowe jabłuszka, żeby pozjeżdżać na nich z górki. Na zewnątrz wciąż sypało.
Do przejechania mieli kilka kilometrów, najpierw Bagienną, gdzie po obu stronach jezdni stoją domy jednorodzinne. A dalej nieutwardzoną droga, z polami i lasami po obu stronach.
To popularny wśród mieszkańców teren. Jadę tam 10 grudnia, tydzień przed rocznicą śmierci Magdy. Jest biało jak wtedy, ale śniegu zdecydowanie mniej. Z górki w ramiona matki zjeżdża dwójka dzieci. Na swoją kolej czeka para, trzymają się za ręce.
Pokrytą śniegiem drogą jedzie konno rodzina. Kilka minut później, obok miejsca, gdzie doszło do tragedii, przejeżdża kulig. Dzieci śmieją się radośnie. Ich śmiechu raczej nie usłyszą mieszkańcy znajdujących się na końcu polnej drogi domów. Czy ktoś z mieszkańców usłyszałby wołanie Magdy o pomoc? To również wątpliwe.
Obok, polną drogą, która przecina ulicę Bagienną, idzie rodzina z psem. Ktoś próbuje podjechać bliżej samochodem, ale rezygnuje. Śniegu jest za dużo.
Pojechał po pomoc
Ale Magda i Krzysztof wtedy zaryzykowali, a koła ich auta ugrzęzły w śniegu, tuż obok górki, z której dziś zjeżdżają dzieci. Ani w jedną, ani w drugą. Na przemian próbowali wyjechać z zaspy, jednak tylko bardziej się zakopywali. To, jak zapewniał potem Krzysztof, nie zepsuło im humoru. Powiedział prokuratorowi, a później w sądzie, że wciąż cieszyli się wieczorem, śpiewali, rozmawiali, planowali wyjazd, wchodzili na dach samochodu. I pili alkohol. Krajobraz podświetlały reflektory w aucie, bo wokół było ciemno, żadnej latarni.
- Ta sytuacja trwała około 1,5 godziny, dwóch. Próbowaliśmy podłożyć pod samochód kłodę drzewa, ale te próby były nieskuteczne. W pewnym momencie stwierdziłem, że nie wyjedziemy. Magda zasugerowała, żebym poszedł po nasze drugie auto, volvo, a ona poszuka psa - relacjonował w prokuraturze.
Dlaczego zostawił narzeczoną w środku lasu? - Bo była zbyt pijana i było jej zimno, miała poczekać w aucie - odpowiedział na pytanie sądu.
- Pobiegłem do domu, ale byłem trochę zmęczony, i trochę biegłem, trochę szedłem. Niebo było zachmurzone, a dookoła wszędzie był śnieg. Jak poszedłem do domu, to zapakowałem [do samochodu - red.] wszystko, co mi przyszło do głowy. Przede wszystkim wziąłem łańcuchy przeciwśniegowe, bo pomyślałem, że jak je założę na koła, to wyjadę - stwierdził.
Wziął jeszcze butelki z alkoholem i telefon Magdy, który, jak twierdzi, został w domu.
"Całowałem ją, reanimowałem"
Czy jechał szybko? Twierdzi, że nie. Bo przecież droga była zaśnieżona. - Nie jestem w stanie określić prędkości, którą jechałem, myślę, że około 40 km/h. Tam są duże doły, zakręty i nie da się jechać z dużą prędkością. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do Magdy. W pewnym momencie, w ostatniej chwili, zauważyłem, że coś leży w poprzek drogi, w śniegu. Nie byłem w stanie zareagować i przejechałem po Magdzie. Zobaczyłem ją dosłownie może dwa metry przed maską. Pamiętam, że ostatnią moją myślą było to, aby kołem ominąć głowę - powiedział w prokuraturze.
- Nie pamiętam, czy hamowałem, czy bardziej skupiłem się na tym, żeby ominąć głowę. Samochód zatrzymał się około 30 metrów za nią. Wysiadłem i szybko pobiegłem do Magdy, zobaczyłem, że jest nieprzytomna. Zacząłem ja przytulać, trząść nią, aby się ocknęła - dodał.
Zadzwonił po pomoc. Twierdzi, że chciał odpalić volvo, zawrócić i sam zawieźć narzeczoną do szpitala, żeby było szybciej, ale drugie auto też się zakopało. Zdążył jeszcze wyrzucić alkohol z samochodu, "żeby nie mieli problemów". Potem wrócił do reanimacji.
Krzysztof: - Cały czas uciskałem klatkę i całowałem. Jak przyjechała karetka, ratownicy zajęli się Magdą. Później dowiedziałem się, że nie żyje.
Funkcjonariusze zabrali go od razu.
Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa w Legionowie. Krzysztof M. (wówczas 33-letni) już następnego dnia usłyszał zarzuty. Śledczy uznali, że umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym w ten sposób, że "poruszając się ulicą Bagienną, kierując samochodem volvo S60, znajdując się w stanie nietrzeźwości, niewłaściwie obserwował drogę, nie zachował należytej ostrożności i nie dostosował techniki i taktyki jazdy oraz prędkości do panujących warunków drogowych w wyniku czego kierowanym przez siebie pojazdem potrącił znajdującą się po lewej stronie drogi (w kierunku jazdy samochodu) Magdalenę Łubę".
Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Legionowie w lipcu 2023 roku.
"Tutaj wszystko jest dziwne"
2 listopada odbyła się pierwsza rozprawa.
Jolanta, matka Magdy: - Tutaj wszystko jest dziwne. Proszę mi powiedzieć, jak to możliwe, żeby w XXI wieku w akcie zgonu nie było wpisanej godziny śmierci? To jest normalne?
Prokuratura akt oskarżenia oparła na opiniach dwóch biegłych: od rekonstrukcji wypadków i medycyny sądowej.
Śledczy chcieli się dowiedzieć m.in., czy Magda rzeczywiście leżała w poprzek polnej drogi i czy da się określić, z jaka prędkością jechał Krzysztof.
Jednak, jak odpowiedział biegły, akta sprawy nie pozwoliły na ustalenie, ile na liczniku miało volvo prowadzone przez Krzysztofa. Uznał tylko prędkość 40 km/h, jaką wskazywał oskarżony, za "realną".
Biegły w dwóch zdaniach opisał też, że oskarżony mógł nie zauważyć Magdy na drodze, a bezpośrednią przyczyna zdarzenia było w jego opinii to, że kobieta tam się znajdowała. Obrażenia 30-latki (nie tylko głowy, ale też np. wątroby) oraz uszkodzenia auta (jedynie zderzak) uprawdopodabniają, zdaniem biegłego, wersję, że kobieta leżała na drodze.
Szczegółowe obrażenia ofiary wskazał w swojej opinii biegły medycyny sądowej. Stwierdził też, że była pod wpływem alkoholu (niespełna promil), ale nie środków odurzających. Nie stwierdził za to "obrażeń wskazujących na stoczoną przed śmiercią walkę lub aktywną obronę".
Podsumował: "Do śmierci doszło w następstwie doznanych obrażeń wielonarządowych w obrębie głowy, klatki piersiowej, jamy brzusznej i kości. Wymienione obrażenia powstały na skutek tępych urazów mechanicznych godzących w wiele okolic ciała, ze znaczną siłą, takie obrażenia mogły powstać na skutek potrącenia przez samochód".
Biegli wnioski ze swoich opinii podtrzymali w sądzie, podczas pierwszej rozprawy.
Gdzie oględziny podwozia?
Bliscy Magdy mają zastrzeżenia do przygotowanych w sprawie ekspertyz.
Ich zdaniem pytania, które do specjalisty skierowali śledczy, były typowe dla wypadku drogowego z pieszym, który w momencie zdarzenia stoi bądź idzie. Tymczasem Magda leżała na ziemi.
Zarzucają śledczym, że nie dokonali oględzin spodu oraz podwozia volvo, którym podróżował Krzysztof, a w opinii nie ma informacji, którą stroną pojazdu została przejechana Magda oraz które elementy auta mogły spowodować u niej śmiertelne obrażenia.
Poprosili o konsultację u innego specjalisty. Ten stwierdził z kolei, po zapoznaniu się z aktami sprawy (chodzi o prywatną opinię biegłego do spraw rekonstrukcji wypadków, nie jest dowodem w sprawie), że przyjęcie przez specjalistę prędkości 40 km/h również było bezzasadne, bezkrytyczne, ponieważ wtedy oskarżony zdołałby wyhamować. Magda na białym śniegu leżała w ciemnych ubraniach. Jego zdaniem, przy działających światłach drogowych powinna być dostrzeżona przez Krzysztofa z odległości około 100 metrów, a przy światłach mijania z 50 metrów, a wtedy możliwe było jeszcze wykonanie manewru obronnego.
Jednak, jak wskazuje rodzina, prokuratura nie sprawdziła widoczności w światłach volvo już po wypadku. I nie zbadała też wnętrza samochodu terenowego, którym wcześniej jeździli. Być może tam też by coś znaleźli? Nie zabezpieczono też żadnych śladów na śniegu. A na sporządzonym szkicu z miejsca zdarzenia nie przedstawiono usytuowania drugiego pojazdu oraz końcowego i początkowego kierunku jazdy volvo.
Jolanta: - Pani prokurator tłumaczy nam, że to wszystko nie ma znaczenia. Ważny jest tylko wypadek na drodze. Nikogo nie interesuje, co córka robiła dwie i pół godziny w lesie, co robiła przed wypadkiem? W jakich warunkach spędziła ten czas? Czy siedziała w terenówce? Na logikę powinna tam siedzieć, ale nie znaleziono przy niej kluczyków od terenówki. My ją znamy. Ona by strzeliła tymi drzwiami i na nikogo nie czekała. A tutaj została? Psa pilnować? Samochodu? Sama? W takich warunkach? Na jak długo? Biegły od ruchu drogowego sugerował się tylko zeznaniami oskarżonego. Przyjął prędkość, którą podawał oskarżony. Dlaczego nie zawarł swoich wniosków?
Siostra zmarłej dodaje: - To się stało tam, gdzie nie ma ludzi, to było kompletne pustkowie. Magda była po trzech dyżurach, była zmęczona, kolejnego dnia miałyśmy się umówić koło południa. To dla nas bardzo dziwne i szokujące. Zanim Krzysztof wezwał pomoc, zdążył zadzwonić na trzy minuty do swojego ojca.
Brakuje korelacji
Wątpliwości rodzina ma również do opinii biegłego do spraw medycyny sądowej. Jemu, zdaniem bliskich Magdy, prokuratura nie postawiła żadnych pytań, a wnioski płynące z przygotowanego przez niego dokumentu są niczym innym jak opisem rozległych obrażeń kobiety, które ujawniono już podczas pierwszej sekcji zwłok. Ich zdaniem brakuje w opinii stwierdzenia korelacji obrażeń z na przykład uszkodzeniami ubioru. W dokumencie, co podnoszą bliscy zmarłej, na próżno szukać też informacji o godzinie śmierci Magdy.
- Magda miała bardzo duże obrażenia. Miała obustronnie złamane skroni, miała prawostronny oczodół pęknięty, nos złamany, szczękę wybitą, szyję rozjechaną, zmiażdżoną, lewy obojczyk złamany, żebra połamane, wątrobę pęknięta, olbrzymie pęknięcie na nogach. Do tego nie ma ustosunkowania się biegłych - mówi matka kobiety.
- A nam wydaje się, że powinniśmy otrzymać taką informację: pokrzywdzona miała pęknięty obojczyk, a w odpowiedzi powinno być napisane, że to na przykład wynika z najechania prawym kołem. A tutaj nie ma czegoś takiego - precyzuje.
I dziwi się: - Telefon córki do tej pory nikogo nie interesuje. Mamy go w domu, ale go nie ruszamy, cały czas liczymy na to, że może jednak sąd się nim zainteresuje.
Matka i siostra, wskazują też, że związek Magdy i Krzysztofa był burzliwy, że często się kłócili. O kłótniach i problemach w ich relacji mówiła też szczegółowo w sądzie druga z sióstr zmarłej - Anna.
Krzysztof zaprzeczył tym doniesieniom. - Mieliśmy bardzo dobre relacje. Od około 1,5 miesiąca nie mieliśmy żadnej kłótni. Nic mi o tym nie wiadomo, że Magda chciała zakończyć naszą znajomość. Planowaliśmy mieć dziecko i wyprowadzić się do Osieka - wyjaśnił.
Zdradził, że planowali ślub, choć dobrą nowiną nie podzielili się jeszcze z bliskimi.
Dorota: - To jest pustkowie. Tam nic nie ma. Tam ciężko dojść. Dziury, tam nie dało się jechać. Nam ciężko było przejść kawałek. Znam Magdę, ona nigdy nie wpadłaby na pomysł, aby tam pojechać o takiej godzinie. To była za poważna osoba. To nie w Magdy stylu. I to nas niepokoi. Liczymy, że w sprawie zgłosi się jeszcze świadek, który będzie wiedział, co się wydarzyło w mieszkaniu w Kątach Węgierskich przed wypadkiem. Ale na razie ludzie boją się mówić, a my chcielibyśmy poznać prawdę o tym, jak zginęła Magda.
Bliscy są przekonani, że to nie był nieszczęśliwy wypadek.
"Musiałyby się pojawić nowe dowody"
Chcieliśmy poznać zdanie oskarżonego, jego obrońca odpowiedział nam na pytania mejlowo.
"Do czasu prawomocnego zakończenia sprawy nie uważam za stosowne komentowania postępowania toczącego się przed sądem. Co do wniosku o zmianę kwalifikacji - oczywiście sąd ma prawo do zmiany nie tylko kwalifikacji prawnej czynu zarzucanego w akcie oskarżenia, ale również ustaleń faktycznych. Sąd wiąże jednak zdarzenie w znaczeniu historycznym, ontologicznym. W granicach przedstawionego mojemu klientowi aktu oskarżenia musiałyby się pojawić jakieś nowe dowody, które dotychczas nie są mi znane. Nic mi nie wiadomo o tym, aby istniał jakikolwiek materiał dowodowy, który uzasadniałby zmianę kwalifikacji czynu zarzucanego mojemu klientowi" - napisał mec. Hubert Łuczyński.
Katarzyna Skrzeczkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, zapewnia nas, że w sprawie brane były pod uwagę przez prokuraturę "wszystkie możliwe hipotezy dotyczące przebiegu zdarzenia".
- W rezultacie, po przeprowadzeniu postępowania przygotowawczego, skierowano akt oskarżenia, opierając się na obszernym materiale dowodowym, przesłuchaniach świadków, podejrzanego oraz kilku opiniach biegłych, w tym opinii interdyscyplinarnej biegłego lekarza sądowego oraz biegłego z zakresu ruchu drogowego i techniki samochodowej - mówi rzeczniczka.
Listu z aresztu nie otworzyła
Krzysztof swoją wersję wydarzeń podtrzymał w sądzie. Przyznał się do prowadzenia pod wpływem alkoholu, ale nie do spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
Podsumował: - Nigdy sobie tego nie wybaczę, już zawsze będę musiał z tym żyć. Tamtej nocy to ja powinienem leżeć w tamtym miejscu. Ja bym bardzo chciał, żeby tak było. To wszystko.
Dorota: - Powiedział też, że moi rodzice stracili cudowna córkę, a my cudowną siostrę.
Jolanta: - Nie odebrałam jego słów jako przeprosin. To były zeznania. Żeby przeprosić, to należy zwrócić się do kogoś i powiedzieć "ja ciebie przepraszam".
Listu, który Krzysztof wysłał jej z aresztu, nigdy nie otworzyła. Odesłała go.
Podczas rozprawy sędzia zdecydowała o uchyleniu tymczasowego aresztu. Grozi mu 12 lat więzienia.
Matka Magdy napisała do prokuratury. Poprosiła o zabezpieczenie monitoringu ze znajdujących się na ulicy Bagiennej posesji. Chciała się dowiedzieć, o której córka wyszła z domu, w jakim stanie, w jakim stanie był Krzysztof, jak szybko jechał.
Do tej pory nie otrzymała odpowiedzi.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum rodzinne