Marek Haslik, znachor z Nowego Sącza oskarżony o przyczynienie się do śmierci półrocznej Magdy, został skazany na trzy i pół roku więzienia. Wyrok jest nieprawomocny, więc mężczyzna wciąż jest nadal na wolności. Charyzmatyczny i wzbudzający zaufanie potrafił przyciągnąć do siebie grono zwolenników, dla których żadne wydarzenia - nawet śmierć kilkumiesięcznego dziecka - nie będą wystarczającym powodem, by zwątpić w jego boską moc. Materiał "Czarno na białym".
16 kwietnia 2014 r. matka sześciomiesięcznej Magdy zadzwoniła na pogotowie, mówiąc, że córeczka nie oddycha. Gdy wykonywała telefon, dziewczynka już nie żyła.
Trzy godziny wcześniej rodzice zawieźli ją do uzdrowiciela Marka Haslika, u którego leczyli się od dawna. Zdenerwowany znachor odesłał ich do domu i zabronił wzywania lekarzy, zapewniając, że będzie pomagał córce przez telefon. Po fachową pomoc zwrócili się, gdy było już za późno.
"Wierzyli, że to osoba, która chciała im pomóc"
O śmierć dziecka oskarżono rodziców. Pod zarzutem znęcania się ze szczególnym okrucieństwem trafili do aresztu.
Małżeństwo przed sądem reprezentował Janusz Kaczmarek, któremu udało się namówić je do złożenia zeznań przeciwko Markowi Haslikowi. Stały się one kluczowe, by móc go później skazać.
- Oni przez długi okres czasu wierzyli, że to osoba, która chciała im pomóc - wyjaśnia. Małżeństwo trafiło do Marka Haslika jeszcze przed narodzinami dziewczynki. Znachor pomagał kobiecie, gdy starała się zajść w ciążę.
Kiedy mała Magda zaczęła chorować, rodzice od razu zwrócili się po pomoc do uzdrowiciela. Zrezygnowali z opieki lekarskiej, a dziecko zaczęli karmić rozcieńczonym kozim mlekiem. - Kiedy miałem okazję rozmawiać z matką tego dziecka, ona strasznie przeżywała fakt, że zarzuca się jej znęcanie ze szczególnym okrucieństwem - wspomina Janusz Kaczmarek.
- Mówiła: miałam polecenie, by co pół godziny małą łyżeczką dostarczać koziego mleka mojemu dziecku. Zarywałam noce, miałam nastawiony budzik, żeby co pół godziny dawać tych kilka kropel. Czy osoba, która w ten sposób widzi jedyny ratunek dla swojego dziecka, działa ze szczególnym okrucieństwem? - relacjonuje prawnik.
Kozie mleko i trawa z ogródka
Po śmierci dziecka znachor zniknął. Pozostający pod jego wpływem rodzice początkowo nie obarczyli go żadnymi zeznaniami. Sprawa z braku dowodów długo nie trafiała do sądu, mimo że już wtedy było wiadomo, iż Marek Haslik może być odpowiedzialny za śmierć nawet trzech innych osób.
O działalności uzdrowiciela z Nowego Sącza wiedziało wielu. - Ciekawe jest, że przyjeżdżali do niego ludzie z całej Polski. To była taka legenda - opowiada Jakub Węgrzyn, dziennikarz lokalnego radia RDN.
- Dla jednych był bożym pomazańcem, a dla innych szarlatanem, oszustem - dodaje.
Dziennikarz śledził sprawę znachora od początku i rozmawiał z kilkunastoma osobami, które się u niego leczyły. - Leczył ludzi kozim mlekiem czy trawą z własnego ogródka, którą, według relacji jednego z naszych rozmówców, pakował podobno do woreczka i sprzedawał za sto złotych - mówi. O tym, jak wyglądało leczenie, reporterce "Czarno na białym" opowiedzieli ci, którzy korzystali z usług znachora. - Siedział przy biurku i machał ręką. Później jakimś wahadełkiem chyba nade mną też machał - relacjonuje jedna z osób.
- Jakieś kadzidełko czy coś tam. Miał taką tablicę chyba Mendelejewa, takie pierwiastki rzekomo pokazywał. Mówił: a ja bym ci dał coś tam, bo ci brakuje jakiegoś pierwiastka - opowiada kolejna.
"Przypomina w swojej strukturze sektę"
Marek Haslik jest z zawodu kierowcą i magazynierem. Nie ma wykształcenia medycznego, jednak dzięki ogromnej charyzmie gromadził wokół siebie tłumy. Dla niektórych już zawsze pozostanie uzdrowicielem i wybawcą. Jego zwolennicy gromadzili się w sądzie, by okazać solidarność ze znachorem.
O działalności Haslika od dawna wiedzieli lekarze w Nowym Sączu i Krakowie. Okręgowa Izba Lekarska zawiadamiała nawet prokuraturę.
Dla wielu Marek Haslik jest jednak kimś więcej niż niekonwencjonalnym uzdrowicielem. Miał mówić, że ukazała mu się Matka Boska.
- Marek Haslik ma całe grono swoich zwolenników, co przypomina w swojej strukturze sektę - wyjaśnia Jakub Węgrzyn. - On jako guru i ci wszyscy ludzie, którzy gotowi byliby niemal za niego oddać życie - dodaje.
Przez całe lata jego zwolennicy spotykali się w drewnianym domu na ul. Radzieckiej w Nowym Sączu, a oprócz uzdrawiających seansów organizowane były tam msze w intencji "bożego człowieka".
Jak opowiada Węgrzyn, miejscowi księża wiedzieli o problemie i spotykali się z ofiarami działalności Haslika, które trafiały następnie do egzorcystów.
- Córce pomógł. To jest najgorsze. Później chodziłam z nią do egzorcysty. Koszmary były, cuda się działy z nią - opowiada jedna z osób, które korzystały z praktyk Haslika. Znachora od dawna nie widziano w okolicach domu na ul. Radzieckiej, ale lokalni mieszkańcy mówią, że działa nadal.
Zapytany o to, gdzie znajduje się obecnie Haslik, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Nowym Sączu Dominik Skoczeń odpowiada krótko: - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, dlatego że wyrok nie jest prawomocny.
Dodaje, że nie ma informacji, by mężczyzna wciąż działał na wolności. Kilka tygodni po śmierci półrocznej Magdy Haslik został zatrzymany. Po kilku miesiącach ze względu na zły stan zdrowia opuścił areszt. W lutym został skazany na trzy i pół roku więzienia. Wyrok nie jest jednak prawomocny.
Autor: kg\mtom / Źródło: tvn24