Pani Marta przez osiem lat walczyła z bólem brzucha. Zaczęła się na niego skarżyć po pierwszym porodzie i cesarskim cięciu, które miała przeprowadzone w jednej z prywatnych klinik w Lubinie. Przez lata lekarze nie wiedzieli co jej jest. Prawda wyszła na jaw po drugim porodzie, kiedy to po raz pierwszy zlecono prześwietlenie. Okazało się, że w czasie cesarskiego cięcia, zaszyto jej wacik, który rozrósł się w guz wielkości pomarańczy.
- Nie byłam w stanie się ruszyć. To było dla mnie cierpienie i fizyczne i psychiczne. Leczyłam się antybiotykami, ale niestety to leczenie pomagało na chwilę i ból wracał ze zdwojoną siłą - wspomina dziś Pani Marta Trokielewicz. Zaczęło się osiem lat temu, po narodzinach starszego syna. Pierwszy zabieg cesarskiego cięcia pani Marta przeszła w tej prywatnej klinice w Lubinie. Pojawiające się po nim cyklicznie ostre bóle w nadbrzuszu kolejni lekarze diagnozowali jako zatrucie i nieżyt żołądka.
Osiem lat, dwoje dzieci i guz jak pomarańcza
Kiedy pani Marta po raz drugi zaszła w ciążę na brzuchu miała już kilkucentymetrowy guz. Można było go nie tylko wyczuć, ale nawet zauważyć. Drugą ciążę prowadził ten sam lekarz w tej samej klinice. Uspokajał, że to mięśniak na macicy, pewnie niegroźny. A bóle w nadbrzuszu to kolejne zatrucie. - Powiedział mi, że się wchłonie, że generalnie nie ruszamy tego - mówi pani Marta.
Młodszy syn urodził się zdrowy, ale bóle brzucha się nasilały, a guz wcale się nie wchłaniał. Pod koniec lipca tego roku w ciągu trzech dni pani Marta sześć razy trafiła na ostry dyżur. Leki rozkurczowe nie pomagały. Lekarz dyżurny wreszcie zlecił prześwietlenie. Ze zdjęciem pani Marta trafiła do chirurga. Konieczna okazała się tomografia brzucha i natychmiastowa operacja. - Powiedział mi, że mam guza na jelicie wielkości 11 cm, ale jeszcze coś w tym guzie jest. Myślałam, że coś połknęłam, że rybę z haczykiem. Lekarz zapytał, czy miałam zabieg chirurgiczny. Powiedziałam, że tylko dwie cesarki. Po wykonaniu operacji, która trwała trzy godziny lekarz stwierdził, że jest ciało obce w postaci gazika i nici chirurgicznej, która obrosła tym guzem do takich rozmiarów, że ten guz zamknął światło jelita i wrósł w ścianę brzucha - opowiada kobieta.
Operacja i śledztwo
Razem z guzem chirurg usunął pani Marcie 30 centymetrów jelita. Przez kilka najbliższych miesięcy młoda matka nie będzie mogła schylać się ani dźwigać. Nosi specjalny pas pooperacyjny. Kiedy wróci do pracy? Nie wiadomo. - Żona się nie leczyła, poszła do szpitala zdrowa, a wyszła ze szpitala chora - mówi mąż pani Marty - Tomasz.
Dlatego rodzina złożyła zawiadomienie do prokuratury. Śledztwo, które na razie toczy się "w sprawie" ruszyło na początku września i dotyczy narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub doznania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Na początek jest planowane przede wszystkim przesłuchanie personelu medycznego.
Sąd zdecyduje, kto zapłaci
Z lekarzem, który przeprowadzał zabieg nie udało się skontaktować. Obecnie prowadzi prywatną praktykę. - Przyjęliśmy odpowiedzialność w sensie, że zdarzenie zdarzyło się u nas. Lekarz przejął odpowiedzialność osobistą w pełni za popełniony czyn. Przedłożył swoje polisy pełnomocnikowi pacjentki. Złożył u nas oświadczenie, takie oświadczenie jest zdeponowane w prokuraturze o przejęciu tej odpowiedzialności - mówi Wiesława Mańko, prezes centrum zdrowia kobiet "Femina" w Lubinie.
O tej osobistej odpowiedzialności zdecyduje prokuratura. Ale pani Marta ma prawo domagać się odszkodowania od samej kliniki. Bo to klinika zatrudniała i lekarza i cały zespół medyczny, który był przy obu operacjach. To klinika gwarantowała jakość leczenia. - Ja oczekuję odszkodowania od placówki, bo to ona brała odpowiedzialność za żonę. W jaki sposób jest ubezpieczona i czy jest ubezpieczona, to problem tej placówki. Z rozmowy z panią prezes wiemy, że obowiązkowe polisy odpowiedzialności cywilnej wykupione ma i klinika i lekarz. O tym, z której polisy odszkodowanie będzie wypłacone zdecyduje sąd - wyjaśnia pan Tomasz.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24