Przez długi czas jeden z największych wojowników Jarosława Kaczyńskiego na froncie smoleńskiego śledztwa. Wytykający błędy biegłym badającym ciała ofiar, rosyjskim kontrolerom, polskim prokuratorom i rządzącym politykom. Z drugiej strony autor "helowej teorii" i adwokat, na którym ciążą dyscyplinarne zarzuty. Kim jest mec. Rafał Rogalski i dlaczego stracił uznanie w oczach prezesa PiS?
Od 10 dni Rafał Rogalski formalnie nie jest już pełnomocnikiem Jarosława Kaczyńskiego. Z pozoru decyzja o "wygaśnięciu pełnomocnictwa" może dziwić, bo mecenas od początku wojskowego śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej był w nim jednym z najaktywniejszych i najbardziej oddanych wojowników prezesa PiS. Z myślami dotyczącymi zakończenia współpracy bił się jednak od wielu miesięcy.
I liga adwokatów partii
Nazwisko Rogalskiego przestało być anonimowe dla większości Polaków tuż po katastrofie. Ale mecenas nie był żółtodziobem. Miał już doświadczenie radcowskie i - przede wszystkim - dobre kontakty w środowisku PiS. Zaczął nad nimi pracować trzy lata wcześniej, kiedy latem 2007 r. z polecenia kolegi trafił do gabinetu ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Odpowiadał w nim za analizowanie pism od obywateli, którzy czują się pokrzywdzeni przez prokuraturę i wymiar sprawiedliwości.
Działał na tyle sprawnie, że szybko awansował do pierwszej ligi adwokatów partii. Wtedy przyszły kolejne "polecenia". Dzięki nim zaczął reprezentować prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sporach z atakującymi go politykami PO Stefanem Niesiołowskim i Januszem Palikotem. Dzięki nim wziął w obronę pacjentów, którzy czuli się pokrzywdzeni przez doktora Mirosława G. I wreszcie, dzięki nim chwilę po katastrofie zaczął odbierać pierwsze telefony od rodzin ofiar z pytaniem, czy będzie bronił także ich interesów. Nie odmawiał.
Jeszcze w kwietniu 2010 r. jako pierwszy zaczął wskazywać na błędy rosyjskich kontrolerów sprowadzających prezydencki samolot, którzy utwierdzali załogę, że znajduję się on na właściwym "kursie i ścieżce". To on domagał się też m.in. przesłuchania Bogdana Klicha, wówczas szefa MON. To on wnioskował, by Prokuratura Okręgowa w Warszawie zdecydowała się zająć sprawą cięcia przez Rosjan wraku Tu-154.
Już wtedy część kolegów Rogalskiego zaczęła zarzucać mu, że staje się bardziej politykiem, niż adwokatem, że ma "parcie na szkło" i bawi się w prokuratora. O prokuratorskich aspiracjach z przeszłości mówił sam mecenas. Taką zresztą wybrał aplikację. Pracy w prokuraturze jednak nigdy nie podjął. Przeszkodziła mu w tym choroba nowotworowa. Na egzamin przyszedł wychudzony, po chemioterapii. I skończył z trzecim wynikiem. Wpisał się jednak na listę radców prawnych, a że interes szedł kiepsko, to później także adwokatów.
Tuż za plecami prezesa
Rola pełnomocnika ofiar katastrofy bardzo mu odpowiadała. Mówił o sobie, że czuje się "jak prywatny prokurator" i "ściga złych". W pierwszym półroczu śledztwa był tuż za plecami Jarosława Kaczyńskiego.
Często stał za nimi jako jedyny. Na przykład podczas konferencji prasowej 1 czerwca 2010 r., kiedy prezes PiS apelował o "uchylenie swojemu pełnomocnikowi drzwi Belwederu" i wpuszczenie go na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Było to dzień po przekazaniu Polsce przez stronę rosyjską kopii nagrań z czarnych skrzynek Tu-154.
Wyjątku nie było, Rogalski został za drzwiami. - Ta sprawa miała charakter precedensowy. Liczyłem na wyjątek - mówił jeszcze tego samego dnia. A konstytucjonaliści kręcili głowami z niedowierzaniem. - RBN to konstytucyjne ciało, z określonym składem. Jeśli ktoś nie może pójść na posiedzenie, to po prostu nie idzie - komentował prof. Piotr Winczorek.
Przeciwko prokuraturze
Od mediów Rogalski nie uciekał nigdy. W rozmowach z dziennikarzami szedł coraz dalej, zwłaszcza w krytyce wojskowych prokuratorów. Za zaniedbania, jakich w jego ocenie mieli się dopuścić w Smoleńsku, za to, że nie było ich w Moskwie podczas sekcji zwłok ofiar, za błędy w śledztwie.
Najwięcej zastrzeżeń miał do pracy ówczesnego szefa NPW gen. Krzysztofa Parulskiego. W czerwcu 2012 r. zawiadomił nawet prokuratora generalnego o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa polegającego na ujawnieniu tajemnicy służbowej. Wcześniej domagał się przesłuchania szefa wojskowych prokuratorów. Wniosek Rogalskiego w tej sprawie został jednak odrzucony. Ostatecznie, dwa i pół roku później, Parulski złożył jednak zeznania - i to jako pierwszy świadek w śledztwie WPO w Poznaniu dotyczącym ewentualnego niedopełnienia w Rosji obowiązków przez polskich prokuratorów wojskowych.
Razem z krytyką oskarżycieli przyszły też kłopoty mec. Rogalskiego. Kilka miesięcy temu gen. Parulski złożył na niego doniesienie do Okręgowej Rady Adwokackiej. Zarzucił pełnomocnikowi, że ten wielokrotnie pomawiał go mówiąc o błędach w śledztwie smoleńskim. Niektóre jego wypowiedzi uznał za "nieetyczne" i "niegodne zawodu". W grudniu ubiegłego roku ORA postawiła Rogalskiemu zarzut "braku umiaru i współmierności w wypowiedziach" na temat generała.
Rozstrzygnięcie jeszcze nie zapadło.
Nie ma helu, jest problem
Ale od jakiegoś czasu mecenas coraz rzadziej pojawiał się w mediach w kontekście katastrofy. Nieoficjalnie powodem tego był narastający konflikt z współpracownikami prezesa PiS na temat możliwych przyczyn katastrofy.
Jeszcze w 2010 roku mecenas sam powtarzał, że "byłby ostrożny w wykluczaniu zamachu". W 2011, po sugestiach posła PiS i członka zespołu ds. zbadania katastrofy Andrzeja Ćwierza, apelował z kolei "o sprawdzenie, czy w ciałach, a zwłaszcza w płucach, pasażerów znajdują się ślady helu". Wtedy też, po raz pierwszy, jego słowa nie spodobały się kilku osobom z najbliższego, wówczas jeszcze bardziej "umiarkowanego", otoczenia byłego premiera. Rogalski poszedł za radą jednego z nich i wniosku o zbadanie przez prokuraturę możliwości rozpylenia helu tuż przed lądowaniem samolotu nie złożył. Tłumaczył później, że "było to tylko pytanie".
Helowe hipotezy zdenerwowały Antoniego Macierewicza, który uznał, że tego rodzaju wypowiedzi mogą obniżyć wiarygodność kierowanego przez niego zespołu parlamentarnego.
W tym czasie głos posła PiS na temat Smoleńska był już coraz wyraźniej słyszalny. Także przez Kaczyńskiego. Jego siła rosła od przegranych przez prezesa PiS wyborów prezydenckich w 2010 r., której to porażki winna miała być między innymi zbyt "miękka" retoryka smoleńska. Macierewicz mówił "twardo".
I coraz ostrzej spierał się z Rogalskim.
"Dwa wybuchy" niezgody
- Jeden drugiego do swojej piaskownicy zapraszał. To były zabawy na takim poziomie – mówi osoba z otoczenia PiS, członek rodziny jednej z ofiar katastrofy.
Pierwszy poważny konflikt Rogalskiego z Macierewiczem wybuchł w marcu ubiegłego roku przy okazji ekshumacji Przemysława Gosiewskiego. Podczas ponownego pochówku byłego wicepremiera poseł miał rugać pełnomocnika za wywiad, którego ten udzielił kilka godzin wcześniej. Chodziło o za mało stanowcze wypowiedzi w sprawie kolejnych ekshumacji. Macierewicz wyrzucał też mecenasowi zbyt łatwe odrzucanie teorii zamachu i bardzo nerwowo reagował na pytania o dowody potwierdzające tezy, które głosi. Działo się to w obecności członka jednej z rodzin smoleńskich.
W maju wybuchł następny konflikt. Mecenas był zwolennikiem zorganizowania spotkania prof. Wiesława Biniendy z wojskowymi prokuratorami. Wykładowca Uniwersytetu w Akron to wśród ekspertów zespołu Macierewicza największy przeciwnik wersji o uszkodzeniu skrzydła Tu-154 przez brzozę i zarazem zwolennik teorii zamachu. Potwierdzać to mają analizy, które wykonał.
Prokuratorzy chcieli o nich porozmawiać w "wąskim gronie". Propozycja spotkania wyszła od nich. Zgadzali się na nie członkowie innych rodzin ofiar, które reprezentował mecenas.
- Pamiętam, że rozmawialiśmy na ten temat. Chcieliśmy, aby doszło do takiego spotkania, bo ono mogłoby rozwiać pewne wątpliwości. To byłoby lepsze niż medialne wojny, które do tej pory nic nie dają - mówi Sebastian Putra, syn zmarłego pod Smoleńskiem wicemarszałka Sejmu. I przypomina sobie, że to Macierewicz był przeciwny spotkaniu na warunkach prokuratorów.
Do rozmowy nigdy nie doszło. Zapytaliśmy profesora, czy zniechęcił go do niej właśnie poseł Macierewicz. Binienda nie odpowiedział na e-mail.
- Od teorii dwóch wybuchów Rogalski od dawna coraz mocniej się dystansował. I miał duże wątpliwości co do rzetelności badań ekspertów zespołu Macierewicza. To było widać - przyznaje jeden z polityków PiS.
Rogalski przestał mieć wpływ na strategię ws. śledztwa smoleńskiego.
"Do widzenia"
Jego prawne i medialne obowiązki przejął drugi pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego mec. Piotr Pszczółkowski.
- Zauważałem nieobecność mec. Rogalskiego w sprawach, w których reprezentuję pana Jarosława Kaczyńskiego w Prokuraturze Okręgowej Warszawa-Praga - przyznaje Pszczółkowski.
Więcej mówić nie chce. Sam prezes PiS zaznacza, że dorabianie politycznego kontekstu do "wygaśnięcia pełnomocnictwa" Rogalskiego jest nieuprawnione a Pszczółkowski "w pełni realizuje niezbędne działania" i "nie ma potrzeby utrzymywania" obu mecenasów.
- Rogalski od wielu miesięcy czuł, że traci wpływy. Jednocześnie musiał nowe ustalenia zespołu parlamentarnego firmować swoim nazwiskiem. Uznał, że szkodzi mu to zawodowo - mówi osoba z otoczenia adwokata.
Mecenas, który szykuje się do obrony doktoratu, zaczął mieć nawet obawy, że jeśli się nie odetnie od teorii forsowanych przez ekspertów Macierewicza, to ktoś go "wyśmieje za Smoleńsk" na obronie.
Na własne życzenie?
Ale czy sam nie był sobie winien, angażując się we współpracę z prezesem PiS? - Argument o doktoracie wydaje mi się trochę zmyślony - mówi mec. Jacek Kondracki.
To właśnie on jako pierwszy, trzy miesiące po katastrofie, zaczął krytykować Rogalskiego "za uprawianie polityki". Teraz pytany przez nas o ocenę działań Rogalskiego, odmówił odpowiedzi. Podobnie trzech innych adwokatów.
Ostatni raz Macierewicz widział się z mec. Rogalskim w grudniu zeszłego roku przy okazji spotkania rodzin smoleńskich z pełnomocnikami na temat "zintensyfikowania ich działań". Podali sobie ręce. Ale poza powiedzeniem "do widzenia" nie zamienili słowa.
Antoni Macierewicz nie odbierał od nas dziś telefonu.
Autor: Łukasz Orłowski//mat/k / Źródło: tvn24.pl