Wypaczenie polega na tym, że to, co zapowiada rząd albo partia władzy, nie jest ujęte w budżecie. W zeszłym roku nie było nowelizacji budżetowej. Deficyt był na poziomie dwunastu miliardów, a wydatki, w sumie łącznie z tymi funduszami wypchniętymi poza budżet, wynosiły sto miliardów - zauważył w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 profesor Paweł Wojciechowski, szef rady programowej Instytutu Finansów Publicznych i były minister finansów. - Problem polega na tym, że jeśli wypycha się poza budżet fundusze pozabudżetowe, to dużo drożej to kosztuje - dodał.
Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła wykonanie przez rząd budżetu na rok 2022 i zwróciła uwagę na fakt wyprowadzenia z budżetu państwa ponad 300 miliardów złotych na specjalnie utworzone fundusze celowe. Uniemożliwia to, według NIK, sprawowanie kontroli nad wydatkowaniem części środków publicznych.
Gościem Konrada Piaseckiego w środę był profesor Paweł Wojciechowski, szef rady programowej Instytutu Finansów Publicznych i były minister finansów, który pytany był o raport NIK. - Pani minister finansów nie ma problemu, dlatego, że zmieniono prawo, żeby zapewnić mechanizm bezkarności, że w tym systemie wiele osób podejmuje decyzje, ale akurat niekoniecznie pani minister finansów - odpowiedział.
- To nie chodzi o to, żeby tylko stan budżetu czy rygory fiskalne wyglądały lepiej, ale żeby stworzyć taki wehikuł, żeby pan premier osobiście miał tak zwany raj wydatkowy, żeby mógł samodzielnie podejmować decyzje. Na końcu one są oczywiście raportowane w danych do Eurostatu, czyli do Komisji Europejskiej, ale na etapie decyzji alokacyjnych, na co wydać, żeby na przykład zaskoczyć w cyklu wyborczym opozycję, to osobiście może podejmować te decyzje pan premier - zwracał uwagę. - My nie wiemy, co się wydarzy na przykład przed wyborami, bo mogą się znaleźć zawsze pieniądze właśnie w tych funduszach pozabudżetowych - dodał.
Wojciechowski pytany o "pompowanie" funduszy celowych do gigantycznych rozmiarów, potwierdził, że jest w tej materii "elastyczność" i "wypaczenie". - Wypaczenie polega na tym, że to, co zapowiada rząd albo partia władzy, nie jest ujęte w budżecie. W zeszłym roku nie było nowelizacji budżetowej. Deficyt był na poziomie dwunastu miliardów, a wydatki, w sumie łącznie z tymi funduszami wypchniętymi poza budżet, wynosiły sto miliardów, więc mieliśmy taki niewielki wycinek budżetu - zauważył.
- Ale problem polega na tym, że jeśli wypycha się poza budżet te fundusze pozabudżetowe, to dużo drożej to kosztuje - zaznaczył.
Na zwrócenie uwagi, że wobec tego obywatele muszą płacić więcej, Wojciechowski wspomniał, że w jednej ze swoich publikacji porównał tę sytuację do "efektu chwilówki". - Pan redaktor może pójść do banku w związku rodzinnym i wziąć normalny kredyt, a może pan pójść i wziąć chwilówkę poza wiedzą małżonki - podał przykład, zwracając się do prowadzącego.
Na odpowiedź, że w takim razie pieniądze przepuszczane przez fundusze są jak "chwilówka", odparł: - To jak chwilówka, czyli drożej kosztuje.
- Dlatego, że sąd stworzył mechanizm bezkarności, a mechanizm bezkarności rodzi pokusę nadużycia do pozyskiwania pieniędzy drożej tylko po to, żeby oszukać społeczeństwo, że niby pieniędzy nie ma, że nie będziemy zwiększać na przykład pensji dla budżetówki, dla sfery budżetowej, a tymczasem nagle można znaleźć pieniądze w cudowny sposób i pan premier mówi: a jednak znajdziemy pieniądze w cyklu wyborczym - mówił Wojciechowski.
"Mętna" prawda o stanie finansów publicznych
Wojciechowski pytany, jaka jest prawda o stanie polskich finansów publicznych, odparł, że jest ona "przede wszystkim mętna".
- A jak finanse są nieprzejrzyste, to kusi. Kusi polityków, a finanse w sensie ustrojowym, powinny być tak skonstruowane, żeby nie kusiło do wrzucania pieniędzy w jakiś fundusz solidarnościowy dla ministra sprawiedliwości, czy jakiś inny fundusz nieprzejrzysty, czy zaciągania jakichś pożyczek gdzieś tam u Koreańczyków na wydatki zbrojeniowe - mówił. - Po co są finanse publiczne? Żeby one były przejrzyste dla parlamentu i żeby nie kusiło. One powinny być kontrowane przez inne partie opozycyjne, a przynajmniej musi być odpowiedź jasna, ile to kosztuje - tłumaczył.
Gość TVN24 kontynuował, że chodzi tu o to, że "jeśli celowo stworzono mechanizmy bezkarności, że nie ma rozliczenia, na przykład ministra finansów za dawanie gwarancji, a Narodowego Banku Polskiego za pomaganie w monetyzacji długu, to w tym mechanizmie bezkarności istotne jest to, kto podejmuje decyzje". - Jeśli ktoś podejmuje decyzje ex-ante (przed podjęciem decyzji wydatkowych - red.) o wydatkach, nie informując nikogo i zaskakując opinię publiczną, i to kosztuje drożej, to jest czysta niegospodarność - podkreślił.
Zaznaczał, że "mówimy tu o niegospodarności, ale nie o tym, że się budżet rozwali". - Mówimy o tym, że nic wielkiego w sensie makroekonomicznym się nie dzieje, ponieważ cały czas mamy wzrost gospodarczy, Polska się dobrze rozwija. Problem polega tylko na tym, że jest wykorzystywany mechanizm w cyklu wyborczym, który premiuje rządzących w taki sposób, który również rodzi pokusy nadużycia na wydatkowanie na to, na co nie powinny być wydawane pieniądze - podsumował.
Wojciechowski dopytywany, czy obywatele powinni się martwić takim stanem, odparł, że "jeśli pokusa nadużycia będzie doprowadzana do apogeum i nagle rząd wyda z funduszu przeciwdziałania covid, kiedy covidu nie ma, kolejne sto miliardów w cyklu wyborczym i powie: "teraz dajemy wszystkim wszystko, jakieś kolejne transfery socjalne", to rzeczywiście należy się martwić".
Dodał, że wobec tego "na pewno żółte światło powinno się zapalać". - Natomiast naganne jest to, że jest niegospodarność - dodał.
Profesor Wojciechowski: są dobre czasy dla banków
Na pytanie, czy banki poradzą sobie z sytuacją wobec kredytów frankowych, Wojciechowski odpowiedział, że utworzoną one "około 42 miliardów złotych dodatkowych rezerw, czyli podwoi się te rezerwy".
- To ich nie zabije, ponieważ czasy są dobre dla banków, stopy procentowe są wysokie, (banki) mają dobre wyniki, poradzą sobie. Nie sądzę, żeby jakiś kataklizm wystąpił w sektorze bankowym - ocenił. - Rząd pomaga, jest dwuprocentowy kredyt, będzie ekspansja kredytowa w kredytach hipotecznych, więc nie jest tak źle - dodał.
"Polska jest skazana na inteligentną politykę migracyjną"
W rozmowie poruszono także temat rynku pracy i pracowników migracyjnych. - Starzejemy się jako społeczeństwo, demograficzna luka na rynku pracy rośnie i cały czas potrzebujemy nowych pracowników, żeby się gospodarka rozwijała - odparł Wojciechowski.
Wspomniał przy tym, że "dziesięć lat temu populacja Kanady była porównywana do polskiej populacji". - Dzisiaj w Kanadzie jest blisko dziesięć milionów więcej pracowników w ciągu około dwudziestu lat. Więc mamy do czynienia w Polsce z niedojrzałą polityką migracyjną, bo ona nie jest ukierunkowana dzisiaj na rynek pracy, tylko jest reaktywna na sytuację w Ukrainie, czy na sytuację, co kto powie o migrantach z tego czy innego świata - zauważył.
- Jeśli rząd siedem lat temu założył, że program 500 plus przyniesie efekt, że będzie się rodziło w Polsce 370 tysięcy dzieci, a rodzi się poniżej 300 tysięcy dzieci, czyli to się nie sprawdziło, ponieważ z punktu widzenia demograficznego ta koncepcja poniosła totalną porażkę, to nie należy liczyć na politykę rodzinną, czy na politykę demograficzną - tłumaczył dalej.
Dodał, że wobec tego "trzeba liczyć na migrację, czyli imigrantów, którzy będą przyjeżdżali do Polski i podejmowali pracę". - I tak się dzieje na całym świecie, tylko chodzi o to, żeby ta polityka była inteligentna, czyli żeby pozyskiwać tych ludzi do zawodów, którzy są potrzebni. Na przykład Niemcy podpisują umowę z Indonezją czy z Kolumbią na sprowadzenie ogrodników i elektryków. To są konkretne umowy na sprowadzanie konkretnych ludzi do konkretnych zawodów. Więc Polska jest skazana na inteligentną politykę migracyjną, tylko żeby ona w ogóle była. Takowej nie ma dzisiaj i to jest bardzo ważne - podsumował.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24