Powołany przez prokuraturę biegły wykluczył, by granatnik, który wybuchł w Komendzie Głównej Policji, odpalił się sam lub wskutek nieszczęśliwego wypadku - pisze w poniedziałek "Rzeczpospolita". Stoi to w sprzeczności ze słowami byłego komendanta Jarosława Szymczyka, który przekonywał, że "nikt nie nacisnął na spust granatnika".
Do eksplozji w siedzibie KGP doszło w połowie grudnia 2022 roku po wizycie komendanta głównego Jarosława Szymczyka w Ukrainie. Jak sam tłumaczył, od szefów tamtejszych służb dostał w prezencie granatniki, które miały być zużyte i przywiózł do Polski. Jeden z nich wybuchł na zapleczu jego gabinetu. Szymczyk trafił do szpitala. Komendantem głównym policji pozostał do grudnia 2023 roku.
Zdjęcia granatnika i zniszczonego pomieszczenia w KGP opublikował we wrześniu ubiegłego roku polityk KO Krzysztof Brejza.
"Rzeczpospolita" o opinii biegłego
Sprawę eksplozji granatnika w KGP badają śledczy. "Rzeczpospolita" poznała kompleksową opinię biegłego z zakresu badania broni wojskowej, która wpłynęła do prokuratury. Biegły z Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia wykluczył, żeby granatnik odpalił się sam lub wskutek nieszczęśliwego wypadku.
Granatnik "był sprawny i uzbrojony", "został odpalony poprzez naciśnięcie spustu" - poinformował gazetę prokurator Jacek Mularzuk, zastępca rzecznika prasowego. "Jednakże wystrzelony pocisk, w warunkach jego odpalenia, nie był w stanie się uzbroić, co spowodowało, że nie nastąpiła eksplozja zawartego w nim materiału wybuchowego" - dodał.
Jak pisze "Rzeczpospolita", "tylko dzięki temu, że granatnik nie zdołał się uzbroić, skutki eksplozji były stosunkowo niegroźne".
I zauważa też, że opinia biegłego "podaje w wątpliwość wersję Szymczyka, który po zdarzeniu mówił, że leżący płasko na podłodze 'prezent' wybuchł, kiedy chciał go przesunąć, bo utrudniał przejście".
Szymczyk w lipcu 2023 roku w Polsat News podkreślał, że "nikt nie nacisnął na spust granatnika". To stoi w sprzeczności z opinią biegłego przytoczoną przez "Rzeczpospolitą".
"Rzeczpospolita": śledczy biorą pod uwagę dwie opcje
Śledczy wciąż starają się ustalić, jak doszło do tego, że granatnik, który miał być atrapą, w rzeczywistości był uzbrojony w sprawny pocisk. - Z pomocy prawnej zrealizowanej przez ukraińskie organy ścigania wynika, że przedstawiciele tamtejszych władz przekazali Jarosławowi Szymczykowi zużytą broń wojskową zapewniając go, że jest ona bezpieczna - mówił prokurator Mularzuk.
Według "Rzeczpospolitej", "śledczy wykluczają, by Ukraińcy celowo przekazali komendantowi sprawny granatnik, wprowadzając go w błąd". "Stosunki polsko-ukraińskie były dobre, polska policja pomagała np. dokumentować rosyjskie zbrodnie wojenne, wizytę urządzono w podziękowaniu" - przypomina gazeta.
Zdaniem śledczych możliwe są dwie opcje: "albo doszło do kuriozalnej pomyłki - Ukraińcy faktycznie byli przekonani, że tuba jest pusta, ale w pokoju były np. dwie tuby, jedna pusta, druga pełna i ktoś 'na ostatniej prostej' je pomylił. Albo ktoś inny niż dający prezent podmienił tuby, czyli doszło do tak zwanej dywersji. To wciąż jest badane" - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: Leszek Szymański/PAP