Przed aresztem tłumy czekały na bliskich. Pokazywano mi ich zdjęcia na telefonach, pytano, czy akurat ten bliski się tam znajduje. Byli tam ludzie z darmowym jedzeniem, wodą. Ta solidarność była po prostu niesamowita i robiła wrażenie - mówił w "Tak jest" w TVN24 zwolniony z aresztu na Białorusi fotograf Witold Dobrowolski. Zdaniem Leszka Szerepki, byłego ambasadora RP na Białorusi, "Łukaszenka musi zmienić taktykę". - Okazało się, że ta brutalna siła, bicie nie daje rezultatów. Ludzie nie dają się zastraszyć - skomentował.
Dwaj Polacy zatrzymani na Białorusi Witold Dobrowolski i Kacper Sienicki w piątek wrócili do Polski. Dzień wcześniej wieczorem wyszli z aresztu w mieście Żodzino niedaleko Mińska.
"Jestem szczęśliwy, że mogę być już w Polsce"
Gośćmi "Tak jest" w TVN24 byli uwolniony z aresztu na Białorusi fotograf Witold Dobrowolski oraz Leszek Szerepka, były ambasador RP na Białorusi.
- W tym momencie czuję się dobrze. Jestem szczęśliwy, że mogę być już w Polsce i jestem wdzięczny wszystkim, którzy zaangażowali się w pomoc w polskiej dyplomacji, że nas wydostali - powiedział Dobrowolski.
- Najpierw nas zatrzymał OMON, a w zasadzie porwał z ulicy w Mińsku. Pobili mnie w busie do nieprzytomności, następnie wywieźli nas do jakiejś komendy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych lub milicji, nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie - relacjonował. - Tam była sala gimnastyczna, gdzie leżało na podłodze 300 osób skutych, z rękami do tyłu. Warunki tam były straszne. To wszystko tam polegało na biciu, terroryzowaniu, zastraszaniu przez 15 godzin. OMON bił nas do momentu, kiedy dotarliśmy na miejsce, a na miejscu już milicja i oficerowie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych - mówił.
"Bycie Polakiem było dodatkowym argumentem, żeby nas bić"
Dobrowolski przyznał, że na początku przedstawił się jako turysta, ponieważ jadąc tam nie miał akredytacji. - W pewnym momencie dowiedzieli się, że jestem dziennikarzem, znaleźli moją legitymację w czasie przeszukania. Ale moja narodowość, czy to, że jestem dziennikarzem, czy nie, nie zmieniało w żaden sposób mojego położenia. Bycie Polakiem było dodatkowym argumentem, żeby nas bić. Wyzywano nas od najemników, czy ludzi, którzy przyjechali tutaj robić na Białorusi destabilizację - powiedział.
Łukaszenka "nie zwraca uwagi na opinię międzynarodową"
Leszek Szerepka ocenił, że Białoruś nie boi się represji ze strony innych krajów. - Nawet w pewnym momencie, jest to im wygodne. Łukaszenka mówi, że Polacy są inspiratorami tych działań, więc obecność Polaków może uwiarygadniać jego tezę. On nie zwraca uwagi na opinię międzynarodową - skomentował były ambasador RP na Białorusi.
Wśród demonstrantów, którzy tłumnie zgromadzili się w piątek przed siedzibą białoruskiego rządu, jest Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej". Dziennikarz mówił na antenie TVN24 o "przełomie".
- Nie bardzo to wygląda na przełom. Jest przełom tego typu, że nie biją, że nie ma próby brutalnego rozganiania tych ludzi, ale musimy zdawać sobie sprawę z pewnych innych uwarunkowań niż te, które były w niedzielę - ocenił Szerepka.
"Łukaszenka chyba musi zmienić taktykę, bo okazało się, że ta brutalna siła, bicie nie daje rezultatów"
- Mamy strajki w głównych zakładach kraju. Łukaszenka chyba musi zmienić taktykę już, bo okazało się, że ta brutalna siła, bicie nie daje rezultatów. Ludzie nie dają się zastraszyć - podkreślił dyplomata.
Jego zdaniem, "jesteśmy teraz świadkami zmiany taktyki działania". - Ale na razie polityka się nie zmieniła, bo dzisiaj było ogłoszenie wyników wyborów, potwierdzenie tych wyborów sfałszowanych z niedzieli - zauważył.
Według całościowych wyników wyborów prezydenckich na Białorusi, które miejscowa Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła w piątek, urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka zdobył 80,1 procent głosów, a jego główna oponentka Swiatłana Cichanouska – 10,1 procent głosów. Tego samego dnia Łukaszenka skrytykował protesty, jakie od czwartku trwają w białoruskich zakładach pracy.
"Te brutalne represje tylko jednoczą społeczeństwo"
Zdaniem Dobrowolskiego "te brutalne represje tylko jednoczą społeczeństwo". - W celi były ze mną 24 osoby na 6 łóżek. Większość tych osób była przypadkowo tam. Ktoś wyszedł z dziewczyną na spacer, ktoś wracał z dworca, ktoś poszedł po papierosy po prostu do sklepu i wszystkich tych ludzi porwano, bito, prześladowano, a potem skazano na 14 dni aresztu - wymieniał.
- Ja osobiście tylko dlatego uniknąłem sądu, ponieważ nie było tłumacza w więzieniu. Te wszystkie osoby, nawet jeśli nie były zaangażowane w politykę, zostały przez OMON, który ich porywał z ulicy, zaangażowane i tak. W celi panowała nienawiść do władzy, wszyscy byli w tym zjednoczeni - relacjonował.
"Całe tłumy czekały na swoich bliskich. Pokazywano mi ich zdjęcia na telefonach"
Jak mówił, kiedy wyszedł z aresztu, widział całe tłumy, które czekały na swoich bliskich. - Pokazywano mi zdjęcia na telefonach, czy akurat ten bliski się tam znajduje, byli tam ludzie z darmowym jedzeniem, wodą, proponowano podwiezienie do Mińska, czy w inne regiony, więc ta solidarność tam, a były setki osób, była po prostu niesamowita i robiła wrażenie - zaznaczył.
Leszek Szerepka przyznał, że "trudno powiedzieć, ile osób zostało zatrzymanych na Białorusi". - Mówi się o tysiącach, osiem tysięcy, dziesięć tysięcy. Oczywiście część jest wypuszczanych, część jest zatrzymywanych dodatkowo. Na pewno system nie był przygotowany na taką ilość zatrzymań - powiedział.
Według niego, "Unia Europejska powinna jednoznacznie stwierdzić, że wybory na Białorusi były sfałszowane".
"Kiedy jechałem na Białoruś, byłem przekonany, że stracę sprzęt czy telefon, ale nie będę bity - stało się inaczej"
Dobrowolski mówił, że kiedy jechał na Białoruś był przekonany, że w razie aresztu straci sprzęt czy telefon, ale nie będzie bity. - Stało się inaczej - powiedział.
- Sprzęt fotograficzny łącznie z kartami pamięci i telefon odzyskałem. Zdjęcia skasowali, ale to jest oczywiście do przywrócenia, sam sprzęt jest nieuszkodzony - mówił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24