W piątek złożyło rezygnację 13 z 17 członków Rady Medycznej przy premierze. Profesor Krystyna Bieńkowska-Szewczyk, wirusolog, powiedziała, że jeśli nie było odzewu na opinie Rady, "to było dla nich bardzo frustrujące". Mówiła również, że pod koniec stycznia możemy spodziewać się kolejnej fali zakażeń spowodowanej wariantem omikron.
13 z 17 członków Rady Medycznej przy premierze w piątek złożyło rezygnacje z doradzania rządowi w sprawie epidemii COVID-19. Napisali w oświadczeniu, że ich decyzja jest spowodowana "brakiem wpływu rekomendacji na realne działania" oraz "narastającą tolerancją" rządu dla "zachowań środowisk negujących zagrożenie COVID-19 i znaczenie szczepień w walce z pandemią".
Co dalej z Radą Medyczną?
Wirusolog prof. Krystyna Bieńkowska-Szewczyk komentowała tę sytuację w TVN24 w poniedziałek. Przyznała, że była zaskoczona tym, że "tak długo dzielnie trwali" i dodała, że miała takie same opinie jak Rada. - Rada Medyczna jeżeli je wygłasza i próbuje przekazać je rządzącym i niestety nie ma odzewu, to myślę, że to było dla nich bardzo frustrujące - oceniła. - Z całą pewnością nikomu nie zależy w tej chwili na wprowadzeniu pełnego lockdownu - powiedziała.
Oceniła, że jest jeszcze dużo dobrych lekarzy, ale nie sądzi, "żeby znaleźli się ludzie, którzy chcieliby zastąpić tę Radę Medyczną i wygłaszać inne niż członkowie tej rady poglądy". - Jestem zupełnie przekonana, że jeżeli będzie potrzebna pomoc ze strony tych osób, które do tej pory w tej radzie zasiadały, to tej pomocy nie odmówią - mówiła.
Kiedy kolejna fala zakażeń w Polsce?
Komentowała też rozprzestrzenianie się wariantu omikron. - Ten wirus był oczywiście dla nas wszystkich wielką niespodzianką. On jest już dość dokładnie badany - mówiła. - Z tych pierwszych doświadczeń w laboratoriach wynikało, że ten wirus jest inny, w sensie jakie powoduje choroby, w tym sensie, że bardziej zatrzymuje się w górnych drogach oddechowych, ale to były głównie doświadczenia robione na chomikach. Te wyniki potwierdzają się u ludzi, ale dopiero stopniowo - dodała.
Mówiła też, że to, że wirus namnaża się szybciej w górnych drogach oddechowych niż w płucach jest uważane za dobrą wiadomość, dlatego że "przebieg choroby może być nieco lżejszy". Zaznaczyła, że są to dane z badań laboratoryjnych. - Z danych, które spływają z raportów klinicznych, widać, że w wielu krajach, pomimo ogromnej skali zakażeń, mówię w tej chwili głównie o krajach Europy Zachodniej, to jednak ta fala hospitalizacji nie towarzyszy tej fali zakażeń i to jest kierunek, na który możemy patrzeć z nadzieją. Niestety jest to związane z tym, że w tych krajach jest znacznie więcej osób zaszczepionych niż u nas - wyjaśniła.
- Jeżeli ta fala się przetoczy tak, jak pokazują to wszystkie modele matematyczne, to właśnie to się zacznie gdzieś pod koniec stycznia. Troszeczkę ze wstrzymanym oddechem na to patrzymy, bo ta fala prawdopodobnie, jeżeli się zacznie tak, jak to przewidują te złe scenariusze, to to powinno być już niedługo. W tej chwili będziemy widzieć, za mniej więcej tydzień prawdopodobnie, efekty zakażeń, które nastąpiły w okresie świąteczno-noworocznym. To zawsze jest wzmocnienie kontaktów międzyludzkich i w związku z tym także ułatwienie przenoszenia się wirusa - mówiła profesor. Dodała, że do tego mamy okres wzmożonych infekcji, czyli koniec zimy.
Zaapelowała, aby od strony zarządzeń w dalszym ciągu ograniczać dostęp do miejsc, w których ludzie się gromadzą bez szczepień oraz przestrzegać noszenia maseczek, zwłaszcza w pomieszczeniach zamkniętych.
Źródło: TVN24