|

Eksperci: w te wakacje szkoły powinny pracować pełną parą. Minister: to czas odpoczynku

shutterstock_153407660
shutterstock_153407660
Źródło: Shutterstock

Choć minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek wypatruje rychłego końca wojny, czas przyjąć do wiadomości, że nawet gdy ten nastąpi, nie wszyscy uchodźcy wrócą do domów - przekonują eksperci. A to oznacza, że przed wielkim wyzwaniem stoi polska edukacja. Rozwiązania na przyszłość potrzebne są już teraz. Od kogo się ich uczyć? Jak inni pomagają uchodźcom i cudzoziemcom w szkołach? Co zrobić, żebyśmy "nie skończyli" jak Bośnia i Hercegowina?

Artykuł dostępny w subskrypcji

1 marca 2022 roku. Minister Przemysław Czarnek na konferencji prasowej: - Mamy nadzieję, że ta wojna skończy się w perspektywie kilku, kilkunastu dni maksymalnie.

16 marca 2022 roku. Ten sam minister, kolejna konferencja: - Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży. Mamy nadzieję, że ułoży się tak, że za dwa tygodnie te dzieci będą mogły wracać do Ukrainy. Jest wiele miejsc, gdzie nie ma konfliktów (...). Ja jestem optymistą z urodzenia. Mam nadzieję, że społeczność międzynarodowa zrobi w końcu to, co proponował pan prezes Jarosław Kaczyński w Kijowie. Czyn, a nie tylko słowa. I rzeczywiście zmusi Putina ludobójcę, żeby wycofał się z Ukrainy. Mam taką głęboką nadzieję.

Tego dnia do polskich szkół i przedszkoli zapisanych było już 54 tysiące dzieci uchodźców z Ukrainy.

5 kwietnia 2022 roku. Minister występuje na antenie Polskiego Radia i przekonuje, że Zachód "natychmiast powinien przerwać to, co się dzieje na Ukrainie. Natychmiast powinien postawić Putina przed trybunałem międzynarodowym za zbrodnie wojenne i za ludobójstwo".

Dopytywany, jak to zrobić, minister odpowiedział: - To jest bardzo proste. Odciąć Putina od wszystkiego. Odciąć Putina od wszystkich środków finansowych, które czerpie ze świata Zachodu. Odciąć Putina od możliwości dostaw gazu, ropy, od możliwości handlu w jakimkolwiek zakresie z Zachodem i wtedy Putin sam będzie zmuszony do kapitulacji, bo sami Rosjanie tam nie wytrzymają. To są proste środki. Ja nie mówię, że to się stanie z dnia na dzień, że to jest możliwe lecieć tam helikopterem, spuścić na linie kilku komandosów i chwycić Putina oraz jego współpracowników. To jest oczywiście niemożliwe. Ale te działania, które postuluje i to postuluje konsekwentnie od kilku tygodni i pan premier Matusz Morawiecki, i pan premier Jarosław Kaczyński, te nawoływania do świata Zachodu, coraz mocniejsze, to jest właśnie kierunek, jedyny kierunek, żeby dokonać tego, o czym mówię, powstrzymać zło.

Najwidoczniej równie prosto minister widzi edukację dzieci uchodźców, których tego dnia było już w naszych szkołach i przedszkolach ponad 160 tysięcy. A ich ogólna liczba w Polsce szacowana jest na ponad 700 tysięcy, czyli dwa pełne roczniki uczniów.

Skąd to przekonanie? Od tygodni minister zbywa rekomendacje fachowców, którzy apelują m.in. o pieniądze (dla samorządów, których ci potrzebują dla nauczycieli i na zaopiekowanie się dziećmi), sprawniejsze procedury (np. uruchomiania klas poza budynkami szkolnymi), zatrudnianie większej liczby nauczycieli z Ukrainy, co pomogłoby w walce z potężnymi barierami językowymi (dziś ci mogą być jedynie pomocnikami dla nauczycieli), pomoc psychologiczną (tej mimo dodatkowych środków brakuje nawet dla polskich dzieci). I przede wszystkim o zaprezentowanie planów nie na najbliższe dni, ale co najmniej na zakończenie tego roku szkolnego, wakacje oraz kolejny rok.

Wakacje? Dla ministra to "czas odpoczynku". Czarnek ocenia, że "dzieci też by tego chciały". Wrzesień? O nim minister niemal nie mówi, a co myśli, nie wiadomo. A przecież wszyscy życzymy Ukraińcom, by znaleźli tu pracę - by to było możliwe, trzeba pomóc im w zaopiekowaniu się ich dziećmi. Także, a może zwłaszcza w wakacje.

Tymczasem konieczność edukacyjnego zaplanowania tego nadchodzącego czasu to główny wniosek z raportu stypendystów Transatlantic Future Leaders Forum (TFLF). To oni w odpowiedzi na agresję Rosji na Ukrainę przygotowali analizy dostępnych badań i raportów edukacyjnych, opisali praktyki z innych państw, które mierzyły się z podobnymi wyzwaniami, przeprowadzili wywiady z nauczycielami, edukatorami oraz specjalistami od edukacji z Polski i Ukrainy. Zebrali to wszystko w jeden dokument, przekazali ministrowi Czarnkowi i jego zastępcom. I co? Na razie niewiele.

Nie przespać wakacji

Transatlantic Future Leaders Forum (TFLF) to prestiżowy program skierowany do polskich studentów, spośród których najzdolniejsi odbywają staże w amerykańskim Kongresie i brytyjskim parlamencie. Wśród nich znaleźli się m.in. Tadeusz Kolasiński, Anna Owczarek i Przemek Stolarski. To oni zainicjowali powstanie raportu, o którym po raz pierwszy rozmawialiśmy 22 marca.

- To, co nas łączy, to fakt, że wszyscy byliśmy w przeszłości stażystami w amerykańskim Kongresie i brytyjskim parlamencie - opowiada Kolasiński (z wykształcenia prawnik, dziś asystent w Kolegium Europejskim). - Dzięki tamtym doświadczeniom mamy świadomość, jak bardzo w takich kryzysowych sytuacjach jak wojna brakuje szybko dostępnej, wiarygodnej informacji, która jeszcze na dodatek może być przełożona na propozycje legislacyjne. 

Anna Owczarek (studiowała w Cambridge oraz w Oksfordzie, zdobyła dyplom z edukacji, polityki i rozwoju międzynarodowego) przyznaje: - Nasz system nie był przygotowany na to, że z dnia na dzień będzie musiał przyjąć tysiące straumatyzowanych wojną dzieci, które w zdecydowanej większości nie znają języka polskiego. Żaden system by nie był. Wiedzieliśmy jednak, że jego rola dla integracji, poczucia bezpieczeństwa, zdrowia psychicznego i relacji polsko-ukraińskich może być kluczowa. I dlatego postanowiliśmy zająć się edukacją.

Dlatego autorzy raportu rekomendują wybieganie w przyszłość i trzy fazy dla strategii procesu adaptacyjnego uczniów i uczennic z Ukrainy.

Rekomendacje dla polskiego systemu edukacji
Rekomendacje dla polskiego systemu edukacji
Źródło: TLFL

- Z najlepszych praktyk o edukacji uchodźczej wiemy, że ważne jest planowanie długoterminowe - zaznacza Owczarek. - Okazuje się na przykład, że doświadczenia innych państw pokazują, że gdy tylko kończą się fundusze pomocowe, edukacja jest pierwszą rzeczą, która przestaje być priorytetem. Dlatego potrzebna jest dłuższa strategia. Zakładamy, że uczniowie powinni uczyć się języka polskiego w pierwszej fazie, a równocześnie kontynuować swój ukraiński materiał aż do czerwca i jeśli konflikt się skończy, miejmy nadzieję, będą mogli łatwo wrócić do swoich szkół - tłumaczy założenia. - Jeśli się przedłuży, to najlepsze będzie włączenie ich do naszego systemu, bo wtedy będą mogli otrzymać edukację wysokiej jakości. 

Kiedy? Najlepiej już po wakacjach.

By było to jednak możliwe, autorzy raportu zakładają drugą fazę, czyli to, że szkoły będą intensywnie pracować w lipcu i sierpniu. - Taka potrzeba wyszła nam z wywiadów z nauczycielami. Trzeba wykorzystać te wakacje, one nie mogą być bezczynne - apeluje Owczarek.

0504N383XR PIS DNZ MIKOLAJEWSKA
Samorządy i NGO-sy apelują o profesjonalizację opieki nad dziećmi uchodźców
Źródło: TVN24

Autorzy raportu uważają, że kluczowym zadaniem MEiN powinno być teraz zapewnienie funduszy na udostępnianie budynków szkół oraz materiały dla dzieci z Ukrainy - właśnie na tę "drugą fazę". Ważne będzie również zapewnienie opiekunów i nauczycieli,  którzy pomogą w nauczaniu języka polskiego. Bez zatrudniania większej liczby nauczycieli z Ukrainy to się jednak nie uda. A może się nie udać, bo tych dziś można zatrudniać tylko jako pomoc, w większości za pensje minimalną. MEiN ma informacje o około 3,5 tysiącach nauczycieli ukraińskich, którzy szukają u nas pracy.

Na to potrzeba jednak pieniędzy, a MEiN na razie przekazuje do samorządów jedynie - wynikającą z ustawy - większą subwencję na uczniów cudzoziemskich. To nie jest wielki ukłon, te pieniądze należą się samorządom zgodnie z prawem - jedyna realna zmiana to to, że wprowadzono rozliczenie miesięczne zamiast rocznego. Pierwsze pieniądze na edukację i opiekę dzieci, jak informuje MEiN, trafią do samorządów około połowy kwietnia. W niedzielę, 3 kwietnia wiceminister Marzena Machałek w programie #BezKitu w TVN24 GO nie odpowiedziała na pytanie warszawskiej radnej Doroty Łobody, czy ministerstwo wesprze też zajęcia opiekuńcze i letnie, które rozważane są przez stołeczny ratusz. Zapowiedziała jedynie, że resort będzie pomagał samorządom. Jak, tego już nie powiedziała.

Rada się nie spieszy

Autorzy raportu proponują też: "na koniec fazy drugiej można przeprowadzić egzamin gotowości szkolnej przygotowany przez MEiN i ekspertów oświatowych z Ukrainy, aby stwierdzić, ile dzieci jest gotowych do podjęcia nauki w polskich klasach na poszczególnych poziomach edukacji". MEiN nie prowadzi prac nad takim egzaminem - to na razie pobożne życzenie.

Autorzy rekomendacji wystąpili z propozycją zaprezentowania raportu na sejmowej komisji edukacji oraz na posiedzeniu rady działającej przy ministrze.

Kolasiński: - Pracowaliśmy nad tym jak w ukropie, bo chcieliśmy, żeby ten raport był sprawczy. Mamy wyniki badań, eksperci podzielili się z nami swoją wiedzą i doświadczeniami. Nie ma już na co czekać, trzeba działać.

Ale ani na komisję, ani na posiedzenie rady - a najbliższe już dziś - 7 kwietnia - nikt ich na razie nie zaprosił.

Rada ds. Edukacji Uchodźców, którą powołał minister - złożona jedynie z byłych lub obecnych polityków PiS oraz urzędników ministerialnych - spotkała się dotąd tylko raz - 17 marca - choć z oficjalnych dokumentów wynika, że miała obradować co tydzień.

A przecież sytuacja jest wyjątkowa i właśnie takich - wyjątkowych, ponadpartyjnych i pilnych działań wymaga. Spójrzmy na liczby. Według Eurostatu w 2015 roku państwa członkowskie UE otrzymały ponad 1,2 mln wniosków o azyl. Cztery kraje (Niemcy, Węgry, Szwecja i Austria) otrzymały około dwie trzecie z nich. Główne kraje, z których napływali uchodźcy, to Syria, Afganistan i Irak. Od stycznia do czerwca 2017 roku 71,9 proc. wszystkich uchodźców przybywających do Europy przez Morze Śródziemne to byli mężczyźni, 11,2 proc. to kobiety i 16,9 proc. to dzieci.

Tymczasem, jak już wiemy, dziś w samej Polsce jest ponad 700 tysięcy dzieci ukraińskich w wieku szkolnym.

Minister Czarnek o edukacji uchodźców z Ukrainy

Przemek Stolarski (studiuje edukację i innowacje na Harvardzie): - Kraje znane z najlepszych praktyk, jeśli chodzi o integrację uchodźców czy dzieci z różnych kręgów kulturowych, nie musiały się mierzyć ze skalą zjawiska, której my doświadczyliśmy w Polsce. To jednak nie znaczy, że nie możemy się od nich wiele nauczyć.

Uczmy się.

"A" jak Austria i "a" jak Afganistan

Latem 2021 roku Austria była jednym z państw unijnych, które przyjęły największą liczbę uchodźców. W czasie tzw. kryzysu migracyjnego z lat 2015-2016 ich liczba wyniosła więcej niż 1 proc. populacji kraju. A austriackie MSW wyliczało, że w ciągu pięciu lat udzielono tu schronienia ponad 130 tysiącom osób. Ponad 44 tys. osób przybyło w tym czasie z Afganistanu, ale inaczej niż u nas - większość z nich stanowili mężczyźni.

A już w 2004 roku - na długo przed wielką migracją z Syrii i Afganistanu - w Austrii 10 proc. uczniów stanowili cudzoziemcy. Trafiają oni do ogólnodostępnych klas i mogą liczyć na dodatkowe zajęcia z języka niemieckiego, a jeśli zgłosi się 12 chętnych, mogą wybrać język ojczysty jako przedmiot fakultatywny. Austriacy twierdzą, że sprawnie radzą sobie z barierami językowymi.

Jednym z największych wyzwań jest tu zdrowie psychiczne uczniów. Dlatego Austria utworzyła mobilne zespoły interkulturalne (Mobile Interkulturelle Teams – MIT), które czasowo wspierają dzieci uchodźcze i ich nauczycieli.

Owczarek: - W Austrii, tak jak dziś w Polsce, mieli niewystarczającą liczbę psychologów i poradni psychologicznych, by odpowiedzieć na problemy dzieci związane na przykład z zespołem stresu pourazowego. Mobilne punkty wsparcia to świetna opcja, która wzmocniona różnymi formami kontaktu ze specjalistami online, może okazać się kluczowa. Nie jesteśmy w stanie cudownie wyczarować tak wielu nauczycieli i psychologów, ale musimy problemami tych dzieci zająć się pilnie, a nie za kilka miesięcy - podkreśla jedna z autorek raportu.

Przed 24 lutego nawet co druga polska szkoła nie miała psychologa. Ilu z tych, którzy dotąd w nich pracowali, mówi w języku ukraińskim lub rosyjskim? Nie wiadomo. Z danych MEiN wynika, że w całym kraju pracuje około 12 tysięcy nauczycieli, którzy znają te języki, ale nie wiemy, ilu z nich udziela pomocy psychologiczno-pedagogicznej.

3103N345XR PIS DNZ CELEJ
Ukraińska psycholożka o skutecznej pomocy uchodźcom
Źródło: TVN24

Niemiecka kultura witania

Długą drogę w kwestii edukacji cudzoziemców przeszły Niemcy. Przez wiele lat w większości landów tworzono tu osobne klasy dla imigrantów. 

"Ten model z uwagi na mały potencjał integracyjny ulega ciągłym zmianom w kierunku modelu klas przygotowawczych" - czytamy jednak w raporcie TFLF. Czyli teraz najpierw język i kultura niemieckie, a dopiero później reszta nauki. I najlepiej już po roku (tak rekomendują to np. władze w Berlinie) włączenie do reszty systemu edukacyjnego na stałe.

Łatwo nie jest. Na stronie przedstawicielstwa Niemiec w Polsce można przeczytać: "W niemieckich szkołach istnieje wiele klas, w których dzieci imigrantów słabo znające język niemiecki nie tylko są większością, lecz stanowią prawie sto procent uczniów".

W końcu w tym kraju już 15 milionów ludzi pochodzi z rodzin migranckich (około 8 milionów z tej grupy ma obywatelstwo niemieckie).

Jak wygląda życie szkoły, w której co czwarty uczeń jest uchodźcą?
Jak wygląda życie szkoły, w której co czwarty uczeń jest uchodźcą?
Źródło: tvn24.pl

Jedną z największych grup - jeszcze przed kryzysem uchodźczym - byli Turcy. Rodzice tej narodowości zapytani dziesięć lat temu przez Instytut Demoskopijny Allensbach o edukację swoich dzieci, byli bardzo krytyczni wobec niemieckich szkół. Tylko 28 procent tureckich rodziców było wówczas zdania, że ich dzieci mają w szkole takie same szanse jak uczniowie bez korzeni migracyjnych. 

W odpowiedzi postawiono na szkolenia dla nauczycieli i działania włączające całe rodziny w życie szkoły. Te doświadczenia przydały się podczas przyjmowania do szkół m.in. Syryjczyków w latach 2015-2016. Teraz - jak zapowiadają lokalne władze - struktury tworzonych wówczas klas powitalnych (odpowiednika naszych przygotowawczych) mają się przydać w edukacji Ukraińców.

Klasy powitalne w wielu niemieckich landach były dotąd prawdziwie wielojęzyczne. Jak bardzo, można zobaczyć w poruszającym filmie dokumentalnym "Klasa pana Bachmana" opowiadającym o klasie dla nastolatków z dwunastu różnych państw w robotniczym miasteczku, gdzieś w środkowych Niemczech. Ich nauczyciel, w ostatnim roku przed emeryturą, pokazuje, jak gra na instrumentach, zainteresowanie kulturą krajów, z których pochodzą jego uczniowie i zwykła rozmowa mogą uczyć tolerancji i pomagać odnaleźć się w niełatwej rzeczywistości. Pomagać dzieciom pogubionym tak, że zdarza się, iż mówią: "Niemcy nie są moim krajem", ale pytane, jak mówi się "ojczyzna" w ich języku, nie są w stanie odpowiedzieć. Już nie pamiętają.

Klasy powitalne w Niemczech są najbliższe naszym oddziałom przygotowawczym, które ministerstwo edukacji chciałoby uczynić podstawą edukacji uchodźców. Oczywiście w teorii, bo dziś korzysta z nich tylko nieco ponad 20 tysięcy dzieci.

Od Niemców powinniśmy pilnie nauczyć się tego, że klasy przygotowawcze też bywają zagrożeniem. W raporcie TFLF czytamy: "Uczniowie-uchodźcy nie są włączani do społeczności szkolnej, co często powoduje wśród dołączających poczucie odseparowania, odmienności, a co za tym idzie mniejszą motywację do nauki i gorsze wyniki". A dzieci w ogólnodostępnych klasach mają wtedy mniej okazji do nawiązywania kontaktów z dziećmi-uchodźcami, a to grozi pogłębieniem stereotypów i podziałów.

Trzeba wiedzieć, co potrafią

Szwecja i Holandia zakładają, że nowy cudzoziemski uczeń - uchodźczy lub nie - powinien spędzić od 12 do 24 miesięcy w osobnym trybie nauczania. "W tym czasie przechodzi intensywny kurs językowy oraz zajęcia wyrównujące poziom wiedzy z pozostałych przedmiotów" - czytamy w raporcie TFLF.

Wspomniane kraje łączy też podejście do uczniów na samym początku edukacji. Wszyscy przechodzą testy kompetencji w ich języku ojczystym oraz otrzymują indywidualny plan nauki na okres od jednego do dwunastu miesięcy od rozpoczęcia nauki. Podczas całej ścieżki edukacyjnej mogą liczyć na wsparcie tutora w przyswojeniu specjalistycznego słownictwa z wybranych przedmiotów. Tak jest też w Finlandii.

To podejście zbieżne jest z wnioskami autorów raportu TFLF, którzy zachęcają, by w Polsce pamiętać, że wiele z charakterystyk uczniów i uczennic, które mogą być im przypisywane lub podkreślane, takich jak brak znajomości języka polskiego czy intensywne przeżywanie trwającej wojny, nie powinno ich definiować. 

Fragment raportu TFLF o edukacji uchodźców
Fragment raportu TFLF o edukacji uchodźców

Rady Olgi Tokarczuk

Szwedzi, Holendrzy i Finowie próbują więc systemowo dowiedzieć się, kim właściwie są dzieci, które będą uczyć. Polacy na razie nie mają tego typu planów - ministerstwo każe dzieci zapisywać do szkoły i "otaczać opieką". Ale jak dokładnie ta opieka ma wyglądać, nie rekomenduje. Tymczasem, jak zauważają autorzy raportu TFLF, taka pogłębiona diagnoza psychologiczno-pedagogiczna na wstępie pomaga w dalszej pracy w szkole.

A wyzwań może być sporo, o czym w ostatnich latach bardzo mocno przekonują się choćby wspomniani Szwedzi. W ich kraju już co czwarty uczeń ma obce pochodzenie. Szkoły wybiera się przede wszystkim pod względem bliskości zamieszkania, a więc w dzielnicach i miejscowościach zdominowanych przez imigrantów, gdzie zdarza się, że więcej niż połowa uczniów nie mówi dobrze po szwedzku. 

Jedną z takich szkół w grudniu 2019 roku odwiedziła noblistka Olga Tokarczuk. W sztokholmskiej dzielnicy Rinkeby poważne trudności ze szwedzkim miało aż 70 proc. uczniów rozpoczynających naukę.

TOKARCZUK2
Olga Tokarczuk: atak na wolną Ukrainę jest atakiem Europę
Źródło: UW

- Mam wrażenie, że w tej szkole wróciłam do rzeczywistości. Po tym wszystkim zaplanowanym, wypasionym, pięknym, tutaj mamy kawałek życia, problemów Szwecji - mówiła Tokarczuk.

Zapytana przez jednego z uczniów, co należy zrobić, by świat był lepszy, odparła, że najważniejsza jest edukacja. - Wyedukowani ludzie mają szersze horyzonty i inną perspektywę - mówiła.  Jej słowa brzmią dziś jak rekomendacja.

Wyzwanie, które stoi przed Szwedami, jest nie mniejsze niż to, które stoi przed Polakami. 11 marca 2022 roku szwedzkie władze podały: "Po rosyjskim ataku na Ukrainę do Szwecji przybywa dziennie ok. 4 tys. ukraińskich uchodźców. W połowie roku może ich być nawet 212 tys., czyli więcej, niż wyniosła rekordowa fala migracyjna z 2015 roku".

By nie przestały czytać i pisać

Jak już ustaliliśmy - język nie powinien definiować dzieci uchodźców, ale pewnym jest, że w kwestii jego nauki niezbędne jest wsparcie systemowe. 

Belgia, Francja i Litwa oferują roczne, Dania i Norwegia dwuletnie, Łotwa trzyletnie, zaś Grecja nawet czteroletnie kursy przygotowujące uczniów cudzoziemskich pod kątem językowym.

Spośród tych państw szczególnie trudne doświadczenia związane z edukacją uchodźców miała właśnie Grecja. W 2016 roku w Dubaju na Global Eduaction and Skill Forum słuchałam, jak Jorgos Papandreu, były premier Grecji, kilkakrotnie powtarzał, że też był uchodźcą. Jego rodzina w latach 60. otrzymała azyl w Szwecji.

- Gdy w przeszłości w Grecji przyjmowaliśmy uchodźców między innymi z Albanii, stawialiśmy na to, by byli dobrze wyedukowani - opowiadał. - Wiedzieliśmy, że nie możemy stracić całego pokolenia. Dziś też nie możemy patrzeć na kryzys uchodźców ze strachem i populizmem. Powinniśmy w Europie myśleć o tym, że inwestując w te dzieci, w ich edukację, inwestujemy w przyszłość świata, w którym żyjemy. Po latach te dzieci mogą wrócić do swoich domów jako architekci nowego ładu, architekci pokoju i demokracji - przekonywał.

Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR), spośród ponad 163 tys. uchodźców i migrantów, którzy dotarli do Grecji pomiędzy styczniem a sierpniem 2016 roku, 38 proc. stanowiły dzieci. A w opublikowanym na początku roku szkolnego 2016/2017 raporcie Amnesty International czytaliśmy o nich:

Amnesty International o uchodźcach w Grecji (2016)
Amnesty International o uchodźcach w Grecji (2016)

Tymczasem analizy m.in. dr Setha Gershensona - ekonomisty edukacyjnego, który pracuje dla Institute of Labor Economics - dowiodły, że dłuższe przerwy w uczęszczaniu do szkoły skutkują gorszymi wynikami w nauce oraz zwiększonym ryzykiem porzucenia szkoły w przyszłości. 

W Polsce nie wiemy, ile z 700 tysięcy dzieci pobiera aktualnie zdalną edukację w Ukrainie. MEiN zmieniło przepisy tak, że aktualnie te dzieci nie są rozliczane z obowiązku szkolnego w naszym kraju. Zgodnie z rozporządzeniem MEiN z 21 marca 2022 r. w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki dzieci i młodzieży będących obywatelami Ukrainy dzieci uchodźców mogą kontynuować kształcenie w rodzimym systemie oświaty. Nikt tego nie rejestruje. Może się więc zdarzyć tak, że część z nich nie pobiera dziś żadnej edukacji.

Zapraszamy na głęboką wodę

Wielka Brytania i Hiszpania zachęcają uczniów do natychmiastowego włączenia ich do klas ogólnych, "jednak często jest to podyktowane dobrą znajomością języka gospodarza przez dołączające dzieci" - czytamy w raporcie TFLF. Mówiąc wprost: dzieci znają hiszpański lub angielski na poziomie wystarczającym, by się porozumiewać, a nauczyciele robią wiele, by im to ułatwić. 

Te kraje stawiają na wzmacnianie nauczycieli, którzy od lat pracują w wielokulturowych klasach. W Wielkiej Brytanii popularnością cieszy się kampania społeczna Refugee Welcome Schools, w ramach której nauczyciele pracujący w szkołach przyjmujących uchodźców mają zapewnione dodatkowe szkolenia. Brytyjczycy są już przyzwyczajeni do pracy w wielokulturowych klasach. Samych Polaków jest w tym kraju około 700 tysięcy. Różnica jest jednak taka, że my nie uciekliśmy tam przed wojną.

marczok 1
Uchodźczynie z Ukrainy pomagają uczniom
Źródło: TVN24

W Polsce zdecydowana większość dzieci ukraińskich też pójdzie drogą brytyjską i hiszpańską, choć nie jest to u nas rozwiązanie pożądane przez ministra Czarnka. Ministerstwo w mediach promuje klasy przygotowawcze, nie przewidując niemal żadnych dodatkowych rozwiązań dla dzieci, które trafiły do klas ogólnodostępnych. W obecnym stanie prawnym przysługują im zaledwie dwie godziny języka polskiego dodatkowo, szkoła może postarać się też o wsparcie asystenta międzykulturowego, jeśli znajdzie pieniądze. A samorządy od kilku tygodni powtarzają, że tych jest za mało, by zapewnić odpowiednią pomoc dzieciom.

Edukacja uchodźców w naszym kraju odbywa się dziś w dużej mierze siłą oddolnych inicjatyw - nauczycielskich, rodzicielskich i organizacji pozarządowych.

Robimy to dla wszystkich dzieci

Tadeusz Kolasiński: - Wiemy, że problem jest systemowy i dlatego trudny do rozwikłania. To, co jest jakimś niewielkim pocieszeniem, to fakt, że w czasie prac nad raportem zauważyliśmy, jak wiele małych i korzystnych rozwiązań można wprowadzać w szkołach bez względu na działania systemowe. Na przykład w Kanadzie i Australii dzieci przed różnymi zajęciami przedmiotowymi dostawały od nauczyciela kartkę ze słowami, które mogą pojawić się na lekcji. Świetne rozwiązanie, bo nie stygmatyzuje i może przydać się całej klasie. W naszej sytuacji trudne słowa z biologii czy geometrii tak samo będą pomocne przecież dzieciom z Ukrainy, jak dzieciom z Polski. One też przecież mają bardzo zróżnicowany poziom słownictwa. I to jest coś, w co może zaangażować się każdy nauczyciel.

Przemek Stolarski: - Dobre praktyki to takie, w których podkreślano, że działania dla dzieci narażonych na wykluczenie, a takimi są dzieci uchodźców, to tak naprawdę działania dla wszystkich dzieci. Fenomenalnym przykładem jest działanie organizacji Facing History and Ourselves, która w Stanach Zjednoczonych od kilkudziesięciu lat prowadzi różnorodne programy nauczania historii. Uczą jej w odniesieniu do teraźniejszości. Jak się mówi o prawach człowieka, to mówią o tym, jak się tworzyły, ale i o współczesnym rasizmie. Gdy uczą o Holocauście, to i o tym, że antysemityzm nadal istnieje. Podchodzą do lekcji historii z bardzo holistycznej perspektywy, która pozwala im zarówno zająć się tym, co było w podręcznikach, jak i tym, co dzieci widzą metaforycznie za oknem. To jest coś, czego będziemy bardzo potrzebowali teraz w szkołach. Nie możemy uciec od rozmowy o konfliktach i tego, że wojna będzie miała wpływ na edukację wszystkich dzieci. Do tego potrzebne są na przykład materiały, które wspomogą nauczycieli w takich lekcjach. Na tym skorzystałaby nie tylko polska szkoła, ale wszyscy.  

Wniosek z raportu: edukacja dzieci uchodźców powinna jak najmniej odstawać od edukacji pozostałych dzieci.

0404N369XRR PIS DNZ ZALEWSKI
Bajki terapeutyczne dla dzieci z Ukrainy
Źródło: TVN24

Problem może być większy niż na Bałkanach

Dzielenie dzieci pod kątem etnicznym czy narodowościowym, do którego dochodzi w szkołach w różnych krajach europejskich, niekoniecznie ze względów systemowych - jak na przykład w Szwecji - jest sporym zagrożeniem.

- Powinniśmy unikać problemu "dwóch szkół pod jednym dachem". To coś, co wzmaga nieufność społeczną i dyskryminację - radzi Owczarek.

O co chodzi? W części szkół Bośni i Hercegowiny uczniowie bośniaccy i chorwaccy uczęszczają do "etnicznie" oddzielnych klas, które znajdują się w tym samym budynku. "Jest to praktyka niepokojąca, ponieważ segregacja uczniów i uczennic pogłębia podziały i nieufność, co utrudnia równy dostęp do wysokiej jakości edukacji i nie sprzyja rozwojowi społeczeństwa otwartego i tolerancyjnego" - czytamy w raporcie.

- Wojna na Bałkanach zakończyła się już wiele lat temu, a dalej mają tam duży problem z segregacją w szkołach - zauważa Przemek Stolarski. - Bardzo się boję patrzenia na problemy edukacyjne jako na coś, co można przeczekać i wierzyć, że rozwiązania powstaną "kiedyś". Tymczasem jeśli te rozwiązania nie powstaną teraz, to będziemy budowali podwaliny pod taką właśnie segregację w polskich szkołach. W niektórych miejscowościach w Bośni i Hercegowinie Bośniaków wcale nie ma dużo, dominują Serbowie, a dalej funkcjonują szkoły w podwójnym systemie. Jeśli w Polsce sprawdzą się przewidywania, według których nawet 10 do 15 procent całej populacji uczniów będzie pochodziło z Ukrainy, to mówimy o problemie, który pod kątem skali jest większy nawet niż na Bałkanach - przekonuje.

Myślicie może: ale przecież w Polsce nie planujemy tworzyć osobnych klas. Cóż, wspominani już wcześniej Szwedzi też nie planowali. 

Przy takiej skali migracji, z jaką mamy dziś do czynienia, może się to wydarzyć samo. Choćby z tego powodu, że w tym roku szkolnym ukraińscy ósmoklasiści podejdą do egzaminu z języka polskiego, którego po dwóch miesiącach w Polsce nie mają prawa zdać dobrze. To może sprawić, że w czasie rekrutacji do liceów, techników i branżówek ich wyniki będą znacznie odbiegać od wyników polskich uczniów. Siłą rzeczy w słabszych szkołach mogą powstać klasy w całości lub prawie w całości złożone z Ukraińców. O tym nikt w ministerstwie jednak jak na razie nie mówi.

Czytaj także: