Problemy, które ma francuska Areva ze sprzedażą swoich reaktorów, wynikają głównie z błędnej strategii komercyjnej - uważają eksperci. Promowane przez nią reaktory atomowe EPR trzeciej generacji nie mają wzięcia za granicą - są za duże, zbyt złożone w budowie, za drogie. Trudno przypuszczać, by w Polsce miało być inaczej - uważają francuscy eksperci.
EPR (European pressurized reactor) proponowany obecnie przez Arevę należy do reaktorów tzw. trzeciej generacji, ocenianych jako bardziej bezpieczne, uwzględniające doświadczenia po katastrofie w Czarnobylu. Pierwsze z nich, modele ABWR (advanced water boiling reactor) budowane przez amerykańsko-japoński koncern General Electric-Hitachi zostały oddane do użytku w 1996 i 1997 r. w Japonii. Oceniany przez Arevę jako „najbardziej zaawansowany i bezpieczny” z reaktorów trzeciej generacji, a także o „największej mocy” (1600 MW), francuski EPR miał być światową wizytówką francuskiego przemysłu nuklearnego. Jednak od pierwszego zamówienia złożonego w 2003 r. przez Finlandię, jedynie Chiny i Wielka Brytania zdecydowały się na reaktory Arevy. W ciągu 10 lat francuskiemu koncernowi udało się ich sprzedać jedynie pięć, a spodziewanych kolejek po nowe zamówienia nie widać.
Francuska wizytówka
- Problemy, które ma Areva ze sprzedażą swoich reaktorów, wynikają przede wszystkim z błędnej strategii komercyjnej – powiedział w rozmowie z PAP dyrektor instytutu badań nad energią WISE Paris Yves Marignac, związany ruchem antynuklearnym. - Areva włożyła duże środki w rozwój produktu, który zupełnie nie jest dostosowany do potrzeb rynku. - EPR-y to za wysoka półka - potwierdził PAP były członek rządowej komisji energii jądrowej (KEJ). - Są najbardziej bezpieczne, ale przez to kosztowne. Poza tym mają zbyt dużą moc jak na obecne potrzeby, dlatego gorzej dostosowują się do mniej rozbudowanych sieci energetycznych - dodał. - Po Czarnobylu, by przywrócić zaufanie do energii jądrowej, wychodzono z założenia, że należy wybudować reaktor, któremu nic się nie może przydarzyć – tłumaczy Marignac. Opracowano zatem systemy zabezpieczeń, które byłyby gotowe na wszystkie możliwe awarie. W ten sposób pojawił się EPR - reaktor o bardzo złożonej i drogiej konstrukcji – wyjaśnił. By równoważyć koszty, zwiększono ich moc do 1600 MW. To jednak stanowczo za dużo jak na oczekiwania klientów skłaniających się bardziej ku reaktorom o średniej mocy 900 do 1000 MW.
Bezpieczne, ale...
Złożoność budowy EPR-ów może tłumaczyć poniekąd problemy z dotrzymywaniem terminów ich realizacji. Spośród trzech budowanych obecnie żaden nie powstaje zgodnie z harmonogramem. Dwa chińskie EPR-y zostaną uruchomione z co najmniej rocznym poślizgiem. Za to rozpoczęty w 2005 r. EPR Finlandii, którego ukończenie zapowiadano na 2009 r., ma być oddany dopiero za cztery lata. Koszty budowy sprzedanego za 3 md euro reaktora są szacowane na ponad 7 mld.
- Chude lata po wybuchu w Czarnobylu, brak zleceń i pracy doprowadziły do tego, że Areva straciła doświadczenie, kompetencje i wprawę w budowaniu elektrowni – uważa Marignac. - Stąd m.in. takie opóźnienia, nawet we Francji (EPR w Flamanville planowany na 2012 r. ma być gotowy dopiero w 2016 r. - PAP). - Trzeba pamiętać również, że Areva historycznie nie ma dużego doświadczenia w eksporcie swoich reaktorów. Reaktory wybudowane przez nią stanowią jedynie 2 proc. światowego rynku - dodał. Na 72 budowane obecnie reaktory na świecie - jak podaje Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej - jedynie trzy to EPR-y Arevy. Wysoki koszt konstrukcji reaktora typu EPR i związane z tym ryzyko opóźnień sprawiają, że o finansowanie podobnych inwestycji jest coraz trudniej. Zatwierdzenie na początku października przez KE umowy na budowę dwóch EPR-ów wartych 20 mld euro w brytyjskim Hinkley Point jest przełomowe. Dopuszcza ona po raz pierwszy spłatę wykonawcy za pomocą rządowych dotacji, w postaci gwarantowanej minimalnej ceny produkowanej energii. - Patrząc na średni koszt jednego reaktora, niezależnie czy to EPR, czy konkurencyjny model, żaden klient nie jest w stanie wyłożyć podobnej sumy naraz – podkreśla b. członek komisji energii jądrowej. Dlatego - jak zauważa - niezbędny jest wkład własny konstruktorów. Areva, której w 87 proc. akcjonariuszem jest rząd francuski, wydaje się mieć ograniczone możliwości w tym zakresie – zauważa b. członek KEJ.
Rządowe gwarancje
Ograniczone środki własne sprawiają, że konieczna jest mobilizacja nie tyle większej liczby inwestorów, co niezbędnych rządowych gwarancji od zamawiającego. - Kontrakty na realizację EPR-ów są kojarzone z dużym ryzykiem finansowym – zaznacza Yves Marignac. Nieudana sprzedaż EPR-ów do USA dobrze to uwidoczniła. Banki odmówiły udzielenia inwestorom z niskim kapitałem kredytów o atrakcyjnym oprocentowaniu, postrzegając ryzyko inwestycji jako zbyt wysokie. Dlatego - jego zdaniem - w przypadku polskiego projektu jądrowego EPR-y "nie wydają się opcją braną poważnie pod uwagę. Trzeba by dużej grupy inwestorów i dużego wkładu ze strony polskiego rządu” - zaznacza. Zgodnie z harmonogramem projektu pierwszej polskiej elektrowni jądrowej i planami rządu, przetarg na technologię, finansowanie itp. powinien ruszyć w 2015 r. i zostać rozstrzygnięty do końca 2016 r. W 2017 r. rząd powinien formalnie podjąć zasadniczą decyzję co do budowy elektrowni jądrowej. Właściwa budowa pierwszego bloku powinna ruszyć w 2020 r., a do końca 2024 r. miałby on zostać oddany do eksploatacji. Inwestorem i operatorem będzie spółka PGE EJ1, w której 70 proc. udziałów ma Polska Grupa Energetyczna, a resztę - Enea, Tauron oraz KGHM.
Autor: km / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia