To wstyd - mówią o wtorkowej akcji OSP w Górze Kalwarii strażacy i zapewniają, że wyciągną z niej wnioski. Od teraz w wozach będą wozić dodatkowe gaśnice. Wczoraj, by ugasić pożar samochodu musieli pożyczać je ze sklepu.
Na pierwszy rzut oka ta sytuacja wyglądała jak z Monty Pythona. Na jednej z ulic w Górze Kalwarii zapalił się samochód. Na miejsce przyjechali strażacy z miejscowej OSP, rozwinęli wąż strażacki, ale gasić nie zaczęli, bo nie poleciała z niego woda. Strażacy popędzili więc do pobliskiego sklepu, pożyczyli gaśnicę i dopiero przystąpili do gaszenia. Niestety i to nie przyniosło rezultatu i ostatecznie wóz musiał wrócić do bazy, gdzie w szybkim tempie dokonano naprawy uszkodzonej pompy. Po powrocie na miejsce wreszcie ukończono akcję.
Nie tak śmiesznie
Choć całe zdarzenie może wydawać się śmieszne, w rzeczywistości było bardzo niebezpieczne. Po wszystkim okazało się, że płonący samochód miał instalację gazową. Tymczasem teren wokół niego nie był w ogóle zabezpieczony, a w pobliżu znajdowało się wiele osób.
Co na swoje usprawiedliwienie mają strażacy? - Mnie tam nie było, to nie wiem - rzuca przez telefon Wojciech Gieleciński, prezes OSP w Górze Kalwarii. Jak dodaje, strażacy przekazali mu jedynie, że "zawór im stanął".
Kierowca miejscowej OSP Tomasz Migdalski też za wiele do powiedzenia nie ma. - Najlepiej to się zakopać pod ziemię. Przyjechali, woda powinna polecieć, czy piana, ale tak się nie stało. A dlaczego tak się nie stało, to ja nie umiem tego wytłumaczyć - mówi. Dlaczego w wozie strażackim nie było podręcznej gaśnicy, też wyjaśnić nie potrafi. - Nie umiem powiedzieć... - rozkłada ręce.
Wyciągnąć wnioski
Film z akcji reporter "Prosto z Polski" pokazał rzecznikowi Państwowej Straży Pożarnej w Piasecznie, pod którą podlega jednostka z Góry Kalwarii. - Jest to brak profesjonalizmu, bo samochód nie został w pierwszej fazie ugaszony - przyznaje st. kpt. Dariusz Maciej Kołakowski, ale zaraz dodaje: - Jednostka była w pełnej gotowości bojowej, zawiódł sprzęt - to jest złośliwość rzeczy martwych, oni za wszelką cenę chcieli tę pompę uruchomić.
Jak zapewnia Kołakowski, wnioski już zostały wyciągnięte. - Wydaliśmy polecenia, aby w każdym wozie znajdowały się dodatkowe gaśnice - podkreśla.
Według naocznych świadków pożaru, wnioski powinien też wyciągnąć komendant Straży Miejskiej w Górze Kalwarii. - Podjechała straż miejska, która dołączyła do tłumu gapiów nie robiąc praktycznie nic. Na nagraniu z monitoringu widać, jak ludzie chodzą obok płonącego samochodu chodnikiem, podchodzą blisko, a samo miejsce zdarzenia nie było w ogóle zabezpieczone - relacjonuje właściciel pobliskiego sklepu.
Robert Durka, komendant Straży Miejskiej w Górze Kalwarii przyznaje, że sytuacja była niebezpieczna i podkreśla: - Trzeba to wyjaśnić i wyciągnąć konsekwencje na przyszłość.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24