Sprawę Szymona z Będzina tak chce się pokazać, że szuka się kozła ofiarnego - tak o swojej sytuacji mówiła w TVN24 była dyrektorka MOPS w Będzinie, Marzena Jaworska. - Ja kozłem ofiarnym nie jestem, nie czuję się, głęboko współczując rodzinie - dodała.
Jaworska była szefową będzińskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w czasie, gdy zmarł Szymon z Będzina. To ciało tego dziecka - jak twierdzą jego rodzice - znaleziono ponad dwa lata temu w stawie na obrzeżach Cieszyna. Jak wykazała przeprowadzona w MOPS kontrola, rodzina nieżyjącego już chłopca aż do czasu zatrzymania (czyli do czerwca tego roku) pobierała zasiłek na to dziecko.
Dyrektorka została zwolniona dyscyplinarnie już wcześniej - po przeprowadzonej w maju ubiegłego roku kontroli, która wykazała wiele nieprawidłowości m.in. w zakresie działalności merytorycznej MOPS, a także w zakresie finansów, zamówień publicznych, ewidencji czasu pracy i bhp.
"Dyrektor nie pisze sobie sam pism"
Podczas trwającej od poniedziałku kontroli w będzińskim MOPS - jak poinformowała rzeczniczka będzińskiego magistratu, Agnieszka Siemińska - największe wątpliwości wzbudziła korespondencja, która była prowadzona pomiędzy MOPS a niepublicznym zakładem opieki zdrowotnej, podpisana przez ówczesną dyrektor ośrodka. Podano w niej m.in., że sytuacja bytowa rodziny - zdrowotna i materialna - nie jest znana, podczas gdy w 2008 i w 2009 r. przeprowadzano tam wywiady środowiskowe. Błędnie podano również, że rodzina nie figuruje w rejestrze świadczeniobiorców.
Tymczasem - według rzeczniczki - od 2007 r. rodzina pobierała świadczenia rodzinne, kolejno na każde narodzone dziecko. W 2009 r. został nawet przyznany dodatek z tytułu wielodzietności.
Pytana o to była dyrektorka placówki odpowiedziała, że nie była ona autorką pisma, a jedynie go sygnowała. - Dyrektor nie pisze sobie sam pism, bo takich pism dziennie sporządza się setki. Natomiast pismo pisze pracownik socjalny, który jest właściwy dla danej rodziny pod nadzorem swojego kierownika, stawia tam zazwyczaj własną parafkę, a dyrektor jest od tego, by pismo sygnował. Po weryfikacji przez kierownika i po podpisaniu pisma przez pracownika trudno, żeby dyrektor sprawdzał każde pismo, które wychodzi z ośrodka - tłumaczyła Jaworska. - Myślę, że było to wprowadzenie mnie w błąd, ale niecelowe - zaznaczyła.
"Sprawę potraktowaliśmy poważnie"
- W sytuacji, kiedy trafiła do MOPS policja i przedstawiono nam sprawę, potraktowaliśmy ją niezwykle poważnie, odbyła się narada, odbyło się powielenie wizerunku dziecka, każdy z pracowników dostał takie materiały i miał obowiązek z nimi dotrzeć do wszystkich rodzin, w których istnieje prawdopodobieństwo, że dziecko w tym wieku się znajduje. To była akcja zakrojona na co najmniej miesiąc, w tym czasie pracownicy socjalni musieli dotrzeć do wszystkich rodzin, gdzie istnieje takie prawdopodobieństwo znalezienia się dziecka - relacjonowała była dyrektorka MOPS. - Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, mówiliśmy, że jest to sprawa bardzo poważna, w naszym ośrodku również wisiały wizerunki tego dziecka - dodała.
Jaworska powiedziała, że były trzy takie przypadki, w których istniało prawdopodobieństwo, że dziecka nie ma - tzn. wyjechało, jest u babci, etc. - Były trzy rodziny, które zostały zgłoszone policji do sprawdzenia. Czy wśród nich była ta rodzina - nie pamiętam - dodała.
Kto zawinił?
Jak zaznaczyła była dyrektorka ośrodka, zgodnie z jej zaleceniem, wszystkie osoby pobierające świadczenia z MOPS miały być "w polu zainteresowania pracowników socjalnych".
- Trudno mi powiedzieć, czy pracownik socjalny zajmujący się tą rodziną dokładnie zbadał wszystkie szczegóły dotyczące życia tej rodziny - powiedziała. - Nie przypominam sobie tej rodziny z nazwiska. Nie znałam jej, jak większość z nas ludzi z sąsiedniej ulicy - stwierdziła, zaznaczając wcześniej, że - jak się okazało - rodzina Szymona mieszka bardzo blisko niej.
Rodzice aresztowani, śledztwo wznowione
Według miejskich urzędników, pracownicy będzińskiego MOPS zetknęli się z rodziną Szymona w latach 2008 i 2009, kiedy złożyła ona w ośrodku wniosek o pomoc materialną. Wtedy przeprowadzono wywiady środowiskowe u rodziny Szymona, po raz ostatni w 2009 r. Nie wskazywały na nic niepokojącego - dzieci były zdrowe i zadbane, a mieszkanie schludne. Także sąsiedzi nie zgłaszali żadnych nieprawidłowości. Kolejny raz MOPS zainteresował się tą rodziną w listopadzie 2010 r., czyli już po śmierci Szymona. Do ośrodka dotarło wtedy pismo z przychodni z pytaniem, czy rodzina nie zmieniła miejsca zamieszkania, ponieważ dzieci nie były poddawane obowiązkowym szczepieniom ochronnym. W sierpniu 2011 r. chłopczyk został zaszczepiony, ale dziś już wiadomo, że nie był to Szymon. Według mediów matka Szymka mogła policjantom i pomocy społecznej pokazywać syna swej dorosłej córki, twierdząc, że to jej własny. Dwa tygodnie temu anonimowy telefon do będzińskiego MOPS okazał się przełomem w sprawie. Osoba przedstawiająca się jako sąsiadka poinformowała, że od dawna nie widziała jednego z dzieci sąsiadów. O sprawie została powiadomiona policja. Domniemaną matkę chłopca Beatę Ch. i jej konkubenta Jarosława R. zatrzymano w sobotę. Prokuratura zarzuciła kobiecie zabójstwo, a jej partnerowi nieudzielenie pomocy dziecku, które znajdowało się w położeniu zagrażającym życiu, w połączeniu z nieumyślnym doprowadzeniem do śmierci. Oboje zostali aresztowani. Zwłoki dziecka 19 marca 2010 roku w stawie na obrzeżach Cieszyna zauważyli dwaj przechodzący w pobliżu chłopcy. Ciało leżało tam kilka dni. Przyczyną śmierci był uraz jamy brzusznej. Pod koniec kwietnia chłopiec został pochowany w Cieszynie. Pod koniec kwietnia bieżącego roku bielska prokuratura okręgowa umorzyła śledztwo w sprawie śmierci chłopca o nieznanej tożsamości. Nie wykryto sprawców przestępstwa. Obecnie zostało automatycznie wznowione.
Autor: MON/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Andrezj Grygiel