Przez słodycze i afrodyzjaki po sprzęt fotograficzny, RTV i AGD - na takie przedmioty administracja publiczna wydaje dziesiątki tysięcy złotych. Dlaczego oszczędności tu próżno szukać? To się po prostu nie opłaca - tłumaczą eksperci.
We wrześniu w ramach promocji na dworcu Gdynia Główna odbyła się akcja "Foto-day". W jej ramach 100 osób, w tym mieszkańcy Gdyni mogli... zjeść barszcz czerwony z uszkami, a wszystko na stołach przystrojonych - jak zażyczyło sobie w specyfikacji zamówienia PKP, afrodyzjakami - lubczykiem i koprem włoskim.
- Ja nie będę się pani z tego tłumaczył, bo nie widzę takiej potrzeby. A jeśli pani próbuje uknuć jakąś tanią sensację, nie do końca mówiąc prawdę, to już jest pani sprawa - powiedział nam proszony o komentarz w sprawie rzecznik PKP Łukasz Kurpiewski. I dodał: - My mamy prawo wydatkować środki promocyjne i to robimy. I nie widzę potrzeby, żebym się z tego tłumaczył.
Tyle, że firmy i urzędy wydające państwowe pieniądze mają obowiązek odpowiadać na pytanie, jak i na co spożytkowały te środki.
Tysiące na słodkości i aparaty
Inaczej swoje fundusze wydatkuje Urząd Wojewódzki w Łodzi, który stawia na słodkości. Wydaje na nie rocznie ok. 40 tysięcy złotych.
- Wynika to z obyczaju w naszym kraju. Trudno sobie wyobrazić, że kontrahent, który przyjeżdża do województwa i marszałek, który chce pozyskać środki, przyjmuje go tylko wodą - tłumaczy Maciej Łaski z Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi.
Zaś Kancelaria Prezydenta 188 tys. złotych przeznaczyła na sprzęt fotograficzny do obsługi konferencji prasowych. Oprócz takich wydatków w Kancelarii Prezydenta i Biurze Bezpieczeństwa Narodowego wymienia się sprzęt RTV, AGD czy środki czystości. Łącznie w 2012 roku pochłoną one ponad 1,1 mln zł.
Sporo kupuje też Kancelaria Premiera. Przykładowo, podczas polskiej prezydencji w UE zaopatrzyła się w m.in. 10 nagrywarek DVD, sześć telewizorów, trzy mobilne drukarki i skaner. Do tego prawie pół miliona złotych wydano na lotnicze usługi transportowe dla 495 osób, które wybierały się do polskiego domu wypoczynkowego w Bułgarii.
"Budżet jak sezam"
Każda instytucja publiczna musi wydać przeznaczone z budżetu państwa pieniądze od 1 stycznia do 31 grudnia. Problem w tym, że każda z nich wydaje pieniądze do zera - bo to, co zostaje na koncie, musi wrócić do budżetu państwa. I dlatego o tę sumę pomniejsza się kolejny, nowy budżet danej instytucji, która nie wydała wszystkiego do końca roku. Oszczędni tracą, dlatego nie oszczędzają. Stąd pod koniec roku absurdalne przetargi.
Zamówieniami publicznymi zajmuje się Centrum Usług Wspólnych - urząd podległy premierowi. - Wygląda na to, że budżet naszego państwa jest jak sezam, który po otwarciu ma wystarczającą ilość środków na to, żeby wydawać (...) bez ograniczeń na różnego rodzaju potrzeby czy wręcz zachcianki - ocenia Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha.
Źródło: tvn24