Kamil B., 25-letni strażak ochotnik, twierdził, że dobrze znał tę trasę i że zawsze w tym miejscu uważał. Jednak tego dnia znacznie przekroczył dozwoloną prędkość. Potrącił jadącą rowerami rodzinę: dwie dziewczynki oraz ich rodziców. Przeżył tylko ojciec. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga właśnie rozpatrzył apelacje w tej sprawie i zmienił wyrok sądu pierwszej instancji.
Co do przebiegu tragicznego wypadku pod Wołominem wątpliwości nie miał nikt: ani prokuratura, ani obrona oskarżonego Kamila B., ani najbliżsi pokrzywdzonych i ich pełnomocniczka. Nie budziło wątpliwości, że to właśnie 25-letni strażak ochotnik bordowym oplem wjechał w rodzinę rowerzystów: pięcioletnią Lenkę, siedmioletnią Anię, 43-letnią Małgorzatę (mamę dziewczynek) i 43-letniego Roberta (tatę dziewczynek). Przeżył tylko ojciec.
Małgorzata osierociła też dwóch synów, którzy czekali na rodzinę w domu.
Nie budziło też wątpliwości, że Kamil B. jechał za szybko. Że tego wieczoru jednak nie uważał, mimo iż twierdził, że zawsze uważa.
Wszystkie strony procesu uznały jednak, że wyrok jest niesłuszny. Prokurator i pokrzywdzeni utrzymywali, że orzeczenie jest zbyt łagodne, oskarżony i jego obrońca - że zbyt surowe. W pierwszej instancji sąd skazał Kamila B. za śmiertelne potrącenie trzech osób na cztery lata więzienia.
Prokurator Iwona Zielińska: - Kara czterech lat jest karą niesprawiedliwą w społecznym odbiorze. Wypadki, zwłaszcza ze skutkami śmiertelnymi, są w Polsce nagminne.
Anna Legieć, pełnomocniczka rodziny: - Często spotyka się taką tezę, że wypadki się zdarzają. Wypadki drogowe się powoduje.
Mecenas Andrzej Różyk, obrońca: - Na pewno oskarżony nikogo nie zabił. Wiemy, co to jest zabójstwo. Tutaj mamy do czynienia z wypadkiem, który jest bardzo dramatyczny, ale jest to wypadek.
Babcia dziewczynek, mama Małgorzaty: - Jak to nikogo nie zabił? Ja tam byłam, wszystko widziałam. Kiedy przyjechałam na miejsce, moja córka nie żyła. To kto ją zabił?
We wtorek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga rozpoznał apelacje w sprawie Kamila B. i zmienił wyrok sądu pierwszej instancji.
***
W sobotę, 14 kwietnia 2018 roku Małgorzacie udało się wyrwać wcześniej z zajęć - studiowała zaocznie pedagogikę. Robert też miał wolne, więc razem z córkami pojechali rowerami do rodziców Małgorzaty. Jakiś kilometr od ich domu. Synowie zostali.
Spędzili tam kilka godzin. Później znów wsiedli na rowery i ruszyli z powrotem. Tą samą drogą. W pewnym momencie musieli na chwilę przystanąć, bo pięcioletnia Lenka straciła równowagę na rowerku. I bardzo chciała opowiedzieć mamie, co się wydarzyło.
22-letni wtedy Kamil B. jechał ulicą Wspólną we wsi Sitne pod Warszawą. Sam mieszkał w sąsiedniej miejscowości. Chciał odwiedzić kolegę. Na ulicy prawie nie było ruchu. Po drodze mijał dwa samochody. Najpierw innego opla.
Jego kierowca, Arkadiusz P., zeznał w sądzie w Wołominie: - Kamil B. jechał tak szybko, że musiałem zjechać z drogi. Inaczej byśmy się zderzyli. Dojechał do łuku, w zakręt wszedł z dużą prędkością.
W tym czasie Marcin P. (inny świadek, kierował volkswagenem) wyprzedzał już rodzinę rowerzystów. Stali na poboczu, jakby przygotowywali się do dalszej jazdy.
Marcin P.: - Chwilę później dojechałem do zakrętu, na którym wyjechał na mnie z dużą prędkością bordowy pojazd, ściął zakręt. Niewiele brakowało, a ja bym był ofiarą tego wypadku. Nie chciałbym ponownie spotkać oskarżonego na drodze.
Świadek zdążył jeszcze zauważyć w lusterku, że po wyjściu z zakrętu auto zahaczyło o pobocze. A spod prawego koła uniósł się kurz.
B. na łuku wpadł w poślizg. Zjechał na przeciwny pas drogi. Jechał już bokiem i z ogromną siłą uderzył w rowerzystów. Na poboczu odbił się jeszcze od karpy po ściętym drzewie. Wrócił na jezdnię. Biegły policzył: mógł jechać ponad 90 km/h.
Małgorzata i Ania zginęły na miejscu. Lenka zmarła kilka godzin później w szpitalu. Robert przeżył, ale do dziś nie wrócił do zdrowia.
Bolesny proces
Proces przed Sądem Rejonowym w Wołominie rozpoczął się w listopadzie 2018 roku i trwał prawie rok. Prokuratura zarzucała Kamilowi B., że umyślnie przekroczył prędkość, czym doprowadził do śmierci trzech osób i spowodowania poważnych obrażeń u kolejnej. Oskarżony przyznał się do winy. Na sali sądowej przeprosił. Już po pierwszej rozprawie wyszedł na wolność.
Wyrok zapadł w listopadzie 2019 roku. Sędzia Agnieszka Bus-Masłosz orzekła wówczas, że Kamil B. spędzi w więzieniu cztery lata. - Nie ma takiej kary, która byłaby w stanie przywrócić życie ofiarom. Skutki tego wypadku są tragiczne. Zginęły trzy osoby, czwarta dochodzi do zdrowia. To zdarzenie dotknęło także najbliższych pokrzywdzonych i całą społeczność - uzasadniała wyrok sędzia. Ale zwróciła też uwagę na okoliczności łagodzące.
Bo Kamil B. jako jeden z pierwszych rozpoczął reanimację. - Przez cały czas od wypadku proponował też pomoc i zadośćuczynienie. Oskarżony pracuje i ma dobrą opinię w miejscu zamieszkania. Kamil B. nie jest z gruntu złym człowiekiem; to było zdarzenie, którego nie chciał i będzie ponosił tego konsekwencje do końca życia - dodała sędzia.
Z tym wyrokiem nie zgodziła się żadna ze stron. Do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga wpłynęły trzy apelacje.
Trzy apelacje
Nikt nie zarzucał w apelacji, że Sąd Rejonowy w Wołominie źle przeprowadził postępowanie dowodowe. Nikt nie złożył dodatkowych wniosków. Żadna ze stron nie chciała kolejnych opinii czy przesłuchania kolejnych świadków.
Strony nie zgadzały się jedynie co do kary. Dla prokuratury i pełnomocników rodziny cztery lata więzienia za śmiertelne potrącenie trzech osób to za mało. Dla obrony - zbyt dużo.
- Kara czterech lat pozbawienia wolności jest karą niesprawiedliwą w społecznym odbiorze. Niestety wypadki, zwłaszcza ze skutkami śmiertelnymi, są w Polsce nagminne. Nagminnie bowiem użytkownicy dróg przekraczają przepisy - mówiła we wtorek w sądzie prokurator Iwona Zielińska.
- Nie będę już pastwić się nad oskarżonym, bo dla oskarżonego również jest to ogromna tragedia. Myślę również, że oskarżony na swój sposób tę tragedię będzie przeżywał, wydaje mi się jednak, że mając na uwadze skutki, sposób zawinienia oskarżonego, kara powinna być zaostrzona do wymiaru, do jakiego prokurator w apelacji wnosi. Bo tragedia, która spotkała osoby pokrzywdzone, które pozostały w rodzinie, żywe… Nawet trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób i kiedy zdołają ze skutkami tej tragedii się uporać - dodała. Poprosiła sąd, by zwiększył karę do maksimum przewidzianego w kodeksie, czyli do ośmiu lat więzienia.
Nieodwracalne skutki
O zaostrzenie kary, także do ośmiu lat więzienia, prosiła w imieniu rodziny zmarłych mecenas Anna Legieć.
- W naszej ocenie Sąd Rejonowy w Wołominie przecenił wagę okoliczności łagodzących, a nie nadał wystarczającej wagi okolicznościom obciążającym. Sąd uwypuklił fakt, że oskarżony pracuje, że ma dobrą opinię w miejscu zamieszkania, że wyraził skruchę. Fakt, że oskarżony jest normalnym człowiekiem i obywatelem oraz spełnia obowiązki wobec społeczeństwa nie czyni niczego nadzwyczajnego. To wszystko nie może równoważyć tego, jaką szkodę wyrządził oskarżony swoim zachowaniem - podnosiła adwokatka.
- Wśród największych tragedii niewątpliwie śmierć i choroby osób najbliższych stanowią największe tragedie w życiu człowieka. Z psychologicznego punktu widzenia są to sytuacje graniczne, które powodują nieodwracalne skutki. W wyniku niezachowanej ostrożności zginęły trzy osoby. Mąż został pozbawiony żony, dzieci zostały pozbawione matki, bracia zostali pozbawieni sióstr. A ojciec, który dotychczas sprawował swoją funkcję tak, jak powinien to robić, niestety nie będzie mógł tej roli sprawować z uwagi na obrażenia, jakich doznał podczas wypadku - dodała.
Zdaniem mecenas w sprawie zabrakło "wyobraźni" oraz "doświadczenia życiowego". - W mojej ocenie sąd wydał zbyt łagodną karę. Tymczasem pokrzywdzeni zachowaniem oskarżonego zostali zmuszeni do stawienia czoła tragedii, która kształtuje ich całe życie. Całe dalsze życie. Trudno wyobrazić sobie gorsze skutki niż te, które mamy w tym wypadku. Nie chodzi tutaj o zemstę, tylko o sprawiedliwe ukaranie człowieka, który, musimy to sobie powiedzieć, zabił trzy osoby, w tym dwójkę małych dzieci - mówiła przed sądem adwokatka.
Co z prewencją?
Jej zdaniem sąd pierwszej instancji dawał "zbyt dużą wagę propozycjom składanym przez oskarżonego".
- Chodzi o deklarowanie pomocy, chęci naprawienia szkody. Tak naprawdę, poza oświadczeniem obrońcy, oskarżony nie zrobił nic, żeby te obietnice spełnić. Przez dwa lata procesu nie wykonał żadnego gestu w stronę pokrzywdzonych, który można by traktować jako realną pomoc. Mówienie o pomocy na pewno nie jest pomocą. Należałoby powiedzieć, że jest zachowaniem na potrzeby procesu - stwierdziła.
Zwróciła również uwagę, że wymiar kary powinien spełniać zadania, jeżeli chodzi o prewencję.
- Powinien odstraszać od brawurowej jazdy i naruszania zasad ruchu drogowego. Wyrok w tej sprawie, niewątpliwie docierając do ludzi, powinien budować świadomość, co czeka potencjalnego kierowcę za złamanie takich zasad. Często spotyka się taką tezę, że wypadki się zdarzają. Oczywiście. Ale wypadki drogowe się powoduje. Właśnie przez brawurową jazdę czy niedostosowanie zasad techniki do panujących warunków - powiedziała mecenas.
"Oskarżony nikogo nie zabił"
- Na pewno oskarżony nikogo nie zabił. Wiemy, co to jest zabójstwo. Tutaj mamy do czynienia z wypadkiem, który jest bardzo dramatyczny, ale jest to wypadek, który jest zagrożony karą od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności - odpowiedział adwokatce w swoim ostatnim słowie mecenas Andrzej Różyk, obrońca oskarżonego.
- Mamy też pewien sprzeciw, jakoby działania, które wykonywał oskarżony, były działaniami pozornymi, podejmowanymi na potrzeby toczącego się procesu. Jeżeli przyjrzymy się temu, co czynił oskarżony od samego początku, mówienie, że były to działania pozorne, jest krzywdzące. Takie słowa nie są adekwatne do dowodowej rzeczywistości. Oskarżony ma świadomość poniesienia konsekwencji prawnych, od początku taką postawę pokazuje. Możemy zwrócić uwagę na jego postawę, kiedy jeszcze nie miał obrońcy, podczas pierwszego przesłuchania. Już wtedy do protokołu złożył określone wyjaśnienia, w których wyraził żal z powodu tego, co się stało. Przepraszał rodzinę - argumentował mec. Różyk.
Jego zdaniem nie "było decyzji z drugiej strony". - Postawa oskarżonego od początku pokazywała, że wyrażał skruchę. Nie mamy sporu: nikt nie twierdzi, że oskarżony jest człowiekiem zdemoralizowanym. Nie oddalił się z miejsca zdarzenia, chciał pomóc, deklarował później chęć pomocy. Jeżeli pominiemy to, że człowiek jest dobry, uczciwy, niekarany. Jeżeli domagamy się ośmiu lat pozbawienia wolności, to powinniśmy zapomnieć o tym, o czym mówi artykuł 53 Kodeksu karnego - zaznaczał mecenas.
W artykule 53 czytamy:
- Sąd wymierza karę według swojego uznania, w granicach przewidzianych przez ustawę, bacząc, by jej dolegliwość nie przekraczała stopnia winy, uwzględniając stopień społecznej szkodliwości czynu oraz biorąc pod uwagę cele zapobiegawcze i wychowawcze, które ma osiągnąć w stosunku do skazanego, a także potrzeby w zakresie kształtowania świadomości prawnej społeczeństwa.
- Wymierzając karę, sąd uwzględnia w szczególności motywację i sposób zachowania się sprawcy, zwłaszcza w razie popełnienia przestępstwa na szkodę osoby nieporadnej ze względu na wiek lub stan zdrowia, popełnienie przestępstwa wspólnie z nieletnim, rodzaj i stopień naruszenia ciążących na sprawcy obowiązków, rodzaj i rozmiar ujemnych następstw przestępstwa, właściwości i warunki osobiste sprawcy, sposób życia przed popełnieniem przestępstwa i zachowanie się po jego popełnieniu, a zwłaszcza staranie o naprawienie szkody lub zadośćuczynienie w innej formie społecznemu poczuciu sprawiedliwości, a także zachowanie się pokrzywdzonego.
- Wymierzając karę sąd bierze także pod uwagę pozytywne wyniki przeprowadzonej mediacji pomiędzy pokrzywdzonym a sprawcą albo ugodę pomiędzy nimi osiągniętą w postępowaniu przed sądem lub prokuratorem.
- Ten przepis żyje, jest podstawą orzecznictwa. Jeżeli jest spełniony, są wszystkie przesłanki i są one udokumentowane, to nie można domagać się kary maksymalnej, bo byłoby to urąganie z istniejącego prawa. A jesteśmy w miejscu, gdzie decydujemy o losach ludzkich, także oskarżonego - skończył swoją wypowiedź adwokat. Domagał się obniżenia zasądzonej kary o połowę, do dwóch lat więzienia.
Jeszcze raz przeprosił
Na sali sądowej był również oskarżony. W ostatnim słowie powiedział: - Ciężko mi mówić o tym, co się stało. Chciałbym jeszcze raz przeprosić. Nie jest to łatwe ani dla mnie, ani dla mojej rodziny. Od samego początku chciałem pomóc, reanimowałem tych ludzi. Nie uciekałem od kary. Chciałem poddać się karze, wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
Wyrok sądu drugiej instancji zapadł jeszcze we wtorek. Skład pod przewodnictwem sędzi Anny Zawadki zdecydował się zwiększyć karę. Kamil B. spędzi w więzieniu sześć lat zamiast czterech.
- Przede wszystkim należy wskazać, że sąd rejonowy uwzględnił wszystkie okoliczności łagodzące w tej sprawie, nadał im właściwą rangę. Przede wszystkim to, że oskarżony przyznał się do zarzucanego mu przestępstwa. Okazał skruchę, przeprosił rodzinę pokrzywdzonych. Są to niekwestionowane okoliczności łagodzące, które sąd rejonowy dostrzegł. Jednak nie można pomijać okoliczności zaostrzających wymiar kary, którym sąd nie nadał właściwego wymiaru - uzasadniała wyrok sędzia Zawadka.
Jak dodała, "rację ma prokurator i pełnomocniczka pokrzywdzonych, że kara czterech lat pozbawienia wolności jest karą niewspółmiernie łagodną". - Biorąc pod uwagę fakt, że w wypadku zginęły trzy osoby, matka i dwójka dzieci, a czwarta osoba pokrzywdzona poniosła bardzo poważne obrażenia ciała, skutkujące wielomiesięcznym leczeniem, rehabilitacją. Praktycznie w czasie, kiedy sąd pierwszej instancji wydał wyrok, leczenie nie było jeszcze zakończone. Obrażenia skutkowały długotrwałym cierpieniem fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym pokrzywdzonego, który stracił w wypadku trzy osoby najbliższe. Rodzina doznała ogromnego cierpienia psychicznego. Olbrzymich ran, bólu i cierpienia - mówiła.
Według sądu jedyną osobą winną w wypadku był właśnie oskarżony. - Nie było żadnej innej osoby, która przyczyniła się do wypadku. Jego przyczyną była nadmierna prędkość, prędkość niedostosowana do warunków drogowych i przede wszystkim umiejętności kierowcy, bo niepełne cztery lata posiadania prawa jazdy. Nie można powiedzieć o oskarżonym, że był kierowcą doświadczonym - wskazała sędzia.
- Natomiast sąd nie znalazł podstaw, żeby wymierzyć oskarżonemu karę w maksymalnym wymiarze. Jeżeli nie byłoby w tej sprawie żadnych okoliczności łagodzących, to sądowi odwoławczemu nie pozostawałoby nic, jak karę podwyższyć, ale takie okoliczności jednak były. Rzeczywiście oskarżony natychmiast po wypadku rzucił się, aby próbować ratować ofiary, reanimować te osoby, które dawały jeszcze jakieś oznaki życia - zakończyła sędzia.
Wyrok jest prawomocny.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24