- Zginęła cała rodzina. Został tylko ich pies. Tego się nie da opisać – mówi przyjaciółka ofiar tragedii na autostradzie A1. Dopiero po kilkunastu dniach piotrkowska prokuratura poinformowała o postawieniu zarzutów kierowcy bmw, który brał udział w wypadku. Materiał programu "Uwaga!".
Tragedia wydarzyła się na 338. kilometrze autostrady A1 w kierunku Katowic, tuż obok Piotrkowa Trybunalskiego. W niedzielę 16 września po godz. 19.30 świadkowie widzieli, jak jadące niezwykle szybko lewym pasem sportowe bmw uderza w tył prawidłowo jadącego samochodu kia. Auto kia obraca się, unosi, uderza z ogromną siłą w barierki i natychmiast staje w płomieniach.
Na autostradzie A1 zginęła cała rodzina
Później świadkowie mówili dziennikarzom, że z auta dochodziły krzyki i wołanie o pomoc, ale olbrzymi żar nie pozwolił im nawet zbliżyć się do płonącego wraku. W kii spłonęła żywcem trzyosobowa rodzina. Patryk, Martyna i ich 5-letni syn Oliwier wracali z wakacji do rodzinnego Myszkowa.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wypadek na A1. Nowe ustalenia tvn24.pl >>>
- Czekali na te wakacje, cieszyli się, że była piękna pogoda – mówi pani Małgorzata, przyjaciółka rodziny. I dodaje: - Nie wierzyłam w to. Miałam wrażenie, że za chwilę podjedzie zielona kia i wysiądzie z niej Patryk. Że to wszystko to głupi żart. Pomyłka. Zginęła cała rodzina. Został tylko ich pies. To straszny, niewyobrażalny dramat. Tego się nie da odzobaczyć, tego się nie da opisać – dodała.
Kto brał udział w wypadku na A1? Straż od początku mówiła o dwóch autach. - Komunikacja cały czas była o wypadku dwóch samochodów – mówi Jędrzej Pawlak z Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi.
Ale, ku zdumieniu świadków i bliskich ofiar, tuż po weekendzie ukazał się policyjny komunikat. Napisano w nim: "Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący pojazdem kia, na chwilę obecną z niewyjaśnionych przyczyn, uderzył w bariery energochłonne, następnie auto zapaliło się".
W komunikacie nie było informacji o pędzącym bmw, ani o jego ewentualnym udziale w wypadku.
- Nie ukrywaliśmy, że w tym zdarzeniu brało udział bmw. Należało przede wszystkim wyjaśnić, czy zachowanie kierującego bmw miało wpływ na przebieg tego tragicznego wypadku i to w tej chwili wyjaśnia prokuratorskie śledztwo – stwierdza kom. Aneta Sobieraj, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Śledztwo internautów po wypadku na A1
Reakcja świadków wypadku była natychmiastowa. Do sieci trafiły filmiki z telefonów i zamontowanych w autach kamer. Na jednym z nich, po zwolnieniu nagrania, widać, jak pędzący samochód mruga światłami na kię, by ta ustąpiła mu miejsca. Mimo że kierowca kii od razu włącza prawy kierunkowskaz i chce zjechać na bok.
Kluczowe dla internautów stało się zdjęcie, które zrobił jeden ze świadków. Na stojącym około 200 metrów od płonącego samochodu kia bmw wyraźnie było widać tablicę rejestracyjną. Komentatorzy mający dostęp do baz danych wrzucali kolejne informacje, m.in. dane i zdjęcia posiadacza sportowego auta.
Inni, w oparciu o wrzucone do sieci filmiki, oszacowali prędkość bmw przed zderzeniem na podstawie mijanych przez samochód słupków metrycznych. Ich zdaniem auto pędziło z astronomiczną prędkością blisko 300 kilometrów na godzinę.
- Kto normalny pędzi 300 na godzinę? Nie można tego człowieka nazwać normalnym. To jest szaleniec – mówi pan Przemysław, przyjaciel ofiar.
- Jechałem w tym samym czasie drogą z prędkością 130 kilometrów na godzinę i nagle z tyłu zaczął migać mi długimi światłami. I od razu bmw przyspieszyło z dużą prędkością. To na 100 procent było to samo auto – zapewnia w rozmowie z "Uwagą!" jeden z kierowców.
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro w środę przekazał, że pierwsze ustalenia śledczych wskazują, że kierowca bmw rzeczywiście jechał z prędkością co najmniej 253 kilometrów na godzinę.
Internauci sugerowali rodzinne powiązania kierowcy bmw
Próbując szukać przyczyn dziwnego komunikatu policji, internauci znaleźli wśród pracowników łódzkiej komendy trzech funkcjonariuszy o tym samym co kierowca bmw, niezbyt popularnym, nazwisku. Tak zrodziło się podejrzenie o powiązaniach domniemanego sprawcy z policją i chęci zamiecenia sprawy strasznego wypadku pod dywan.
- Badane są wszystkie wątki i hipotezy, jakie się pojawiają. Na obecnym etapie śledztwa nie potwierdzono takiej okoliczności – mówi Magdalena Czołnowska z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
Według ustaleń internautów, w bmw w momencie wypadku siedziało trzech mężczyzn, a kierował nim młody łodzianin. Samochód był leasingowany przez firmę jego ojca, prowadzącego od lat przedsiębiorstwo. Próbowaliśmy porozmawiać z mężczyznami. Telefon milczał, ale ojciec domniemanego kierowcy bmw w rozmowie z jednym z portali powiedział, że jego syn nie był sprawcą, a jedynie uczestnikiem wypadku.
To tylko dolało oliwy do ognia internetowych podejrzeń. Po kilkunastu dniach od tragedii głos zabrała prokuratura. - Bmw prawdopodobnie zahaczyło o ten samochód, ale to są hipotezy. Wszystkie hipotezy i wątki, jakie brane są pod uwagę, są badane i weryfikowane – mówiła Magdalena Czołnowska.
- Filmy [internautów – red.] są weryfikowane przez referenta tego postępowania, nie mogą być wykorzystane jako dowód tego postępowania, ponieważ nie wiadomo, od kogo pochodzą, czy to są faktycznie nagrania z tego zdarzenia – oświadczyła, pytana wcześniej przez dziennikarza "Uwagi!".
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: KP PSP w Piotrkowie Trybunalskim