W ubiegłym roku na polskich drogach zginęły ponad dwa tysiące osób. Odszkodowania, wypłacane rodzinom ofiar, sięgają setek tysięcy złotych. Dla wielu jednak sądowa walka jest zbyt trudna. Dlatego w Polsce powstaje coraz więcej firm specjalizujących się w uzyskiwaniu odszkodowań. Reporterzy "Superwizjera" i "Dużego Formatu" Gazety Wyborczej nagrali ukrytymi kamerami szkolenia, na których dowiedzieli się, jakich nielegalnych sposobów używają pracujące w takich firmach osoby - nachodzenie rodzin w dniu śmierci bliskich to dopiero początek. Reportaż "Łowcy odszkodowań" Marcina Wójcika i Bartosza Józefiaka.
10 grudnia 2019 roku pani Beata Walkowiak z Ciborza dowiedziała się, że jej 19-letni syn Dominik nie dotarł rano do pracy, a nieopodal jej domu zdarzył się poważny wypadek drogowy. Natychmiast ruszyła na miejsce.
- Zobaczyłam te wszystkie karetki, strażaków i policjantów biegających za parawanami w tę i z powrotem. Parę minut później podeszło do mnie dwóch policjantów i wtedy usłyszałam, że moje dziecko nie żyje, że żaden uczestnik tego wypadku nie przeżył, że jest pięć ofiar śmiertelnych – mówi.
- Wtedy świat runął na mnie, bo zawsze myślałam, że to dzieci będą mnie chować, a nie ja dziecko – dodaje. – Pomimo tego, że mam pięciu synów, utrata jakiegokolwiek dziecka jest traumatyczna. Do dnia dzisiejszego nie mogę sobie z tym poradzić – przyznaje.
Samochód, którym jechał syn pani Beaty, wypadł z drogi do jeziora. Dominik i jego przyjaciele zmarli, tonąc uwięzieni w kabinie. Tylko w 2019 roku, kiedy doszło do tej tragedii, w wypadkach samochodowych w Polsce zginęło blisko 3 tysiące ludzi, a niemal 35,5 tys. zostało rannych.
Nachalne nagabywanie rodzin ofiar wypadków
Dla wielu rodzin ofiar nieszczęście, które przeżyli, nie było jedynym problemem, z którym musieli się mierzyć tragicznego dnia. – Jeszcze nie zdążyłam najmłodszemu synowi powiedzieć, że stracił brata. Zadzwonił telefon. Myślałam, że może dzwoni ktoś z policji, że może zdarzył się jednak cud – wspomina Beata Walkowiak.
Kobieta opowiada, że usłyszała głos mężczyzny, który zajmuje się pozyskiwaniem odszkodowań od firm ubezpieczeniowych dla rodzin ofiar wypadków drogowych. - Zamurowało mnie. Przeklinałam do tego telefonu, a na koniec wyzwałam go od hieny cmentarnej i się rozłączyłam – dodaje.
- Przez ponad pół roku nie było dnia, żeby nie pisali. Nie było dnia, żeby nie dzwonili. Zaczęli nas poszukiwać na Facebooku, przez Messengera, pisząc, że "jesteśmy z takiej i takiej firmy i chcielibyśmy poprowadzić państwu postępowanie odszkodowawcze". To było nękanie – uważa Walkowiak.
Ludzie, którzy tak nachalnie nagabywali panią Beatę, reprezentowali kancelarie odszkodowawcze, czyli firmy wyspecjalizowane w pozyskiwaniu rekompensat dla rodzin ofiar wypadków komunikacyjnych. Niestety większość krewnych osób, które ucierpiały na drogach, przechodzi podobne kłopoty.
Szkolenie dla agentów kancelarii odszkodowawczych
Żeby dowiedzieć się, dlaczego kancelarie stosują tak drapieżne metody i jak wygląda rynek odszkodowań komunikacyjnych, reporterzy "Superwizjera" udali się anonimowo na szkolenie zawodowe do jednej z największych takich firm w Polsce – Votum Odszkodowania S.A.
Na parkingu hotelu, w którym odbyło się szkolenie, uwagę reporterów zwróciła duża liczba drogich samochodów – już na początku spotkania okazało się, że to nie przypadek. Kandydaci na przedstawicieli kancelarii kuszeni są przez nie bajońskimi zarobkami. – Tak naprawdę na zysk składają się dwa elementy: praca i ryzyko. Wojtek podjął ryzyko, przemierzył 98 tysięcy kilometrów w roku - mówi jedna z osób prowadzących szkolenie.
Po chwili okazuje się, że inny uczestnik szkolenia pokonał około 60 tysięcy kilometrów. – W prezencie kupiłeś żonie tę "renówkę", tak? Rok temu nie wiedział, co to są odszkodowania – dodaje mężczyzna.
- Niektórzy z was przyjechali samochodami, które są warte grubo powyżej 100 tysięcy złotych. I niech mi nikt nie mówi, że w odszkodowaniach się nie zarabia, bo się zarabia najlepiej, tylko trzeba unieść to, ryzyko. A jednak warto, bo spełnione marzenia nie mają ceny – przekonuje.
W przerwach między wykładami doświadczeni sprzedawcy również kusili nowicjuszy opowieściami o rajskim życiu przedstawicieli firm odszkodowawczych. Wszyscy chętnie chwalili się zarobkami i majątkiem. – I my miesięcznie pisaliśmy po 60-70 umów, we trzech – mówi jeden ze sprzedawców.
- Ja zarobiłem w listopadzie 90 "koła", a w grudniu trzy. Będzie tak, że spiszesz 50 umów w miesiącu i potem przez dwa miesiące nie spiszesz nic, to jest normalne – przyznaje inny. – My spisaliśmy rentę na milion 900 tysięcy 15 kilometrów od naszego domu – dodaje.
Kancelarie odszkodowawcze żyją z wysokich prowizji od wynegocjowanych kwot odszkodowań. Zadośćuczynienia wypłacane są z polis od odpowiedzialności cywilnej sprawców wypadków drogowych – kwoty odszkodowań wypłacanych za śmierć bliskiej osoby są zależne od wielu czynników, ale najczęściej wynoszą między 100 a 250 tysięcy złotych.
Zdobywanie danych rodzin ofiar wypadków
Bajońskie zarobki w tej branży spowodowały, że takich firm przybywa, jak grzybów po deszczu. Oficjalnie działa ich już kilkaset, a dwie największe są tak bogate, że zostały spółkami giełdowymi. Duża konkurencja powoduje, że wygrywa ten, kto pierwszy dotrze do rodzin ofiar wypadków – dlatego niemal każda duża kancelaria odszkodowawcza ma działy wyspecjalizowane wyłącznie w pozyskiwaniu danych osobowych należących do bliskich ofiar.
- Zajmuję się namierzaniem wypadków. Zajmuję się tym już, tak naprawdę, prawie pięć lat. Pracowałem wcześniej dla konkurencji – mówi jeden z uczestników szkolenia. Przyznaje, że w firmie obowiązuje system prowizyjny. Chociaż duże kancelarie odszkodowawcze posiadają działy do pozyskiwania informacji, podstaw zdobywania wiedzy z internetu uczy się także szeregowych agentów.
- Mamy tutaj, niestety, też osobę zmarłą. Pani Ewa, lat 27. Jest duże prawdopodobieństwo, że miała profil na Facebooku. Co jest istotne, że nasza zmarła jechała razem z 32-letnim pasażerem, którego zabrano do szpitala. Jest to osoba poszkodowana, do której chcemy dotrzeć. Wrzucamy sobie imię i nazwisko pana Karola na Facebooka, do CEIDG, w Google, w Instagrama i szukamy – tłumaczy jedna z kobiet prowadzących szkolenie.
- Jeżeli nie mają państwo czasu, ponieważ są państwo w terenie, proszę zadzwonić do nas. Bez problemy oddzwaniam do państwa, podaję adres i państwo jeszcze w tym samym dniu są w stanie pojechać do potencjalnej osoby uprawnionej – dodaje.
Zdobywanie danych rodzin ofiar wypadków działa niezwykle sprawnie. Przedstawiciele kancelarii odszkodowawczych często pojawiają się u ich drzwi już w dzień tragedii albo tuż po pogrzebie.
- Oczywiście nie akceptujemy czegoś takiego. Natomiast jest bardzo istotne, żeby klientowi poszkodowanemu czy też uprawnionemu pomagać od samego początku. Klient potrzebuje profesjonalnego pełnomocnika – przekonuje wiceprezes Votum Odszkodowania S.A. Radosław Pęcherzewski.
Zapytany, czy wierzy w to, że dla osób, które straciły bliskich dobry jest jak najszybszy kontakt, odpowiada: "Oni tego potrzebują". – Ja nie mówię w dniu wypadku – zastrzega, ale na stwierdzenie, że uczy się tego na szkoleniach, odpiera: "W dniu wypadku nie, natomiast tak szybko jak to jest możliwe – tak". – Wyedukować klienta powinniśmy jak najszybciej – dodaje.
Oferty współpracy kilka dni po śmierci dziecka
- Pogrzeb Oli był w piątek. W poniedziałek, pierwszy dzień roboczy, obudziłam się z przeświadczeniem, że zaspałyśmy do szkoły. A potem ten przebłysk świadomości, że my już nigdy nie zaspałyśmy. Mnóstwo emocji, które targają. Beznadziei, smutku, tęsknoty, nie da się tego opisać – mówi Agnieszka Szafrańska.
- I na to wszystko dzwoni mi do drzwi jakiś pan i jak zaczynam dopytywać, w jakim celu i w ogóle po co, to się okazuje, że przyszedł, żeby wyceniać życie mojego dziecka - dodaje.
Przedstawiciel kancelarii odszkodowawczej zapukał do drzwi pani Agnieszki kilka dni po śmierci jej 11-letniej córki. Samochód, w którym dziewczynka wracała z koleżanką do domu, pędził tak szybko, że wypadł z pasa wprost pod jadącego z naprzeciwka busa. Wypadek przeżył tylko kierowca – Ola zmarła na miejscu, a jej koleżanka Wiktoria zmarła pięć dni później w szpitalu.
Kilka dni po pierwszej wizycie agenta kancelarii inni także zaczęli nachalnie dobijać się do drzwi pani Agnieszki. Kobieta była w tak złym stanie, że stale przebywała pod opieką starszej córki oraz brata.
- Sytuacja z tymi firmami odszkodowawczymi była na tyle traumatyczna, że Justyna chciała wzywać do mnie pogotowie, że mój brat zdecydował o przekierowaniu wszystkich niezapisanych numerów z mojego telefonu na jego, żeby to przejąć. Oni się bali wtedy o moje życie – wspomina Agnieszka Szafrańska.
Kobieta przyznaje, że zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób agenci trafili do jej domu. – Ten adres został przeze mnie oficjalnie podany w dniu wypadku, jak kontaktowałam się z policją – mówi.
- Jak masz dojście do jakichś informacji, jak masz znajomego policjanta, emeryt policjant czy realny policjant, to on ci z tego wypadku na autostradzie A2: "To oni byli z tej wioski, gmina taka". Tyle ci powie, nie powie danych wrażliwych, to on nic nie złamał. A resztę się znajdzie bez trudu – mówi podczas obiadu jeden z uczestników szkolenia.
Współpraca z policjantami i medykami
W przerwach pomiędzy szkoleniami agenci chwalili się znajomościami z aktywnymi funkcjonariuszami, którzy przekazują im informacje o danych rodzin ofiar wypadków. Reporterzy szybko dowiedzieli się, że kancelarie bardzo chętnie współpracują z byłymi policjantami.
- Trzeba z nimi po prostu rozmawiać, współpracować, podpisywać z nimi umowy. Jest Andrzej, który jest emerytowanym policjantem. I robi mi rozpoznanie, wydzwania gdzieś tam, przygotowuje adresy, lokalizacje. Oni mają z tego procent, a my mamy bardziej doprecyzowane. Jak masz dobry kontakt od dostawcy, to jest zupełnie inaczej – tłumaczy jeden z agentów.
Idąc tym tropem, dziennikarze dotarli do byłego oficera komendy miejskiej policji, który wielokrotnie odrzucał propozycje takiej współpracy. – Sytuacja w budżetówce jest taka a nie inna i policjanci wchodzą w te układy. To policjant bądź ratownik medyczny, bądź lekarz ma bezpośredni kontakt z osobą pokrzywdzoną, to on otrzymuje pierwsze informacje o tym, kto będzie osobą upoważnioną do tego, by otrzymywać informacje na temat stanu zdrowia osoby pokrzywdzonej – mówi.
- Są za to opłacani, te kwoty kiedyś były niższe, dzisiaj są wyższe. Między 200 a 300 złotych taka informacja. Jeżeli sprawa się dobrze potoczy i z klienta można ściągnąć dobre pieniądze, też można pójść w układ procentowy. Skala tego procederu korupcyjnego w tej chwili jest bardzo duża. Nikt tego nie robi za darmo – dodaje.
W 2021 roku w Sądzie Okręgowym w Opolu zapadł wyrok skazujący w sprawie policjanta komisariatu w Strzelcach Opolskich Andrzeja S. Funkcjonariusz wykradł z policyjnych baz danych adresy 2166 osób.
- Przyjmował on korzyść majątkową od przedstawicieli kancelarii odszkodowawczych: Dariusza J. i Rafała K., w zamian za udostępnianie im danych, aby ci mogli się skontaktować z tymi osobami pokrzywdzonymi w wypadkach komunikacyjnych - mówi rzecznik prasowy Sądy Okręgowego w Opolu Daniel Kliś. – Wszystkim oskarżonym sąd wymierzył karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności, z warunkowym zawieszeniem na okres próby lat dwóch – dodaje.
Od kolejnych agentów dziennikarze dowiadują się, że lista informatorów nie kończy się na policji – według nich z kancelariami współpracują ratownicy medyczni, lekarze, zakłady pogrzebowe czy fizjoterapeuci.
- Mamy współpracę słowną z trzema fizjoterapeutami. Mam teraz takiego przedstawiciela, który sobie gdzieś tam wyrobił kontakty w szpitalu. No i faktycznie, przynosi mi listę: połamane kości, połamane nogi, ręce – opowiada jedna z agentek. Wyjaśnia, że mężczyzna ten wynosi adresy, imiona i nazwiska oraz informacje o obrażeniach tych osób. Tłumaczy, że osoba ta otrzymuje 100 złotych od podpisanej umowy.
Przekazywanie danych osobowych za pieniądze
Po kilku dniach szkolenia teoretycznego reporter pod przykrywką został zaproszony na wyjazd z agentką kancelarii w teren. Szybko dowiedział się o kolejnym pewnym źródle pozyskiwania informacji o danych rodzin ofiar. – Najbardziej pomocne i najwięcej wiedzą panie, które są salowymi, jakieś pielęgniarki. Albo możesz z nią podpisać umowę, że ona jest twoim konsultantem, albo możesz powiedzieć jej: "Jak podpiszę umowę, to odpalę ci stówę" – opowiada agentka.
- Taki konsultant na przykład za dużą sprawę ma zaliczki 2 tysiące. Za dużą sprawę, jak na przykład amputacja nogi czy ręki, konsultant ma 2 tysiące i później ma pięć procent od wynagrodzenia. Ale te umowy są tak skonstruowane, że nikt nie wie, o co chodzi, jeżeli nie jest z tej branży – dodaje.
Wiceprezes Votum Odszkodowania S.A. Radosław Pęcherzewski na informację, że agenci przekazują łapówki w celu uzyskania danych osobowych rodzin, odpowiada: "Chciałbym poznać tę osobę. Tak szybko jak ją poznam, tak szybko dyscyplinarnie zostanie zwolniona z pracy. Nie akceptujemy takiego działania".
- Nasza firma nie prowadzi naboru, wskazując, kto jest przez nas mile widziany. Szansy dostaje każdy, kto chce – dodaje. Zapytany o umowy konsultacyjne, odpiera: "Nie mogę powiedzieć, że nie mamy takich umów". – Natomiast jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że działamy w granicach prawa, jakie obowiązuje w naszym kraju – zapewnia.
Były oficer komendy miejskiej policji twierdzi, że "kancelarie zabezpieczają się umową tak, by nie ponieść żadnych konsekwencji". – Nikt się nie przyzna do tego, że była też prowadzona, że tak powiem, część nieoficjalna tych negocjacji – mówi. – Jeżeli kancelaria wie, że ma dotarcie do jakiegoś chirurga bądź innego lekarza wyspecjalizowanego, który zajmuje się cięższymi zdarzeniami, czyli wiadomo, że to musi być układ procentowy, gdzie apanaże finansowe są dużo wyższe – dodaje.
Działania agentów w terenie
Reporterzy - chcąc upewnić się, czy podobne metody są stosowane także przez inne kancelarie – zatrudnili się w drugiej największej takiej firmie w Polsce. Podczas szkolenia w terenie agent nie ukrywał się ze sposobami pozyskiwania współpracowników. Zapytany, czy coś im "odpala", odpowiedział: – Są tacy, co jak nie dasz, to drugi raz już nie dostaniesz. Jeżeli mówisz o przedsiębiorcach typu: pomoc drogowa, fizjoterapeuta, to trzeba podpisać umowę współpracy i on otrzymuje prowizję, a jak nie chce, to przynajmniej "whiskacza" co jakiś czas przywieziesz – opowiada.
- Mam taką jedną agentkę ubezpieczeniową, ona miała z dziesięciu klientów i ostatnio to już taką klientkę mi dała, że taki strzał był, że tam prowizji miałem 15 tysięcy – dodaje.
- Był wypadek na przejściu dla pieszych. Tam jest przystanek, a one szły z rana i jedną trzasnął samochód, ale ponoć przeżyła – zdradza sołtys zapytany przez agenta o wypadek z 13 stycznia, w którym potrącono 14-latkę.
Dzięki podobnie zdobytym informacjom chwilę później agent w towarzystwie reportera przychodzi do domu mężczyzny, którego żona zginęła niedawno w wypadku samochodowym. – Pomagam rodzinom, które dotknęły różnego rodzaju tragedie wypadkowe i różne. Chyba u pana coś się wydarzyło jakiś czas temu – zwraca się do mężczyzny agent.
– No i co pan pomoże? Nie jestem w stanie mówić, nie jestem w stanie nic... – odpowiada starszy mężczyzna. – W jednym miesiącu pochowałem żonę i siostrę – dodaje po chwili. Zapytany przez agenta, czy postawił im pomnik, starszy mężczyzna odpowiada, że to zrobi, "ale to dopiero za jakiś czas".
- Pan wie o tym, że to powinna postawić firma z ubezpieczenia tego samochodu? Pan wie o tym, że to nie z pana pieniędzy? – pyta agent. Po chwili zaskoczonemu mężczyźnie agent wyjaśnia, że "między innymi po to przyszedł, żeby powiadomić o tym". – No proszę pana, to nie tylko pomnik, to jest szereg innych rzeczy. Jeżeli możemy odciążyć w jakikolwiek sposób, żeby pan z własnej kieszeni nie musiał płacić za dobry, bardzo dobry pomnik – kontynuuje. Na informację, że sprawą śmierci żony zajmuje się jego córka, agent odpowiada: "To kiedy mógłbym podjechać, żeby córka była, na spokojnie?".
Tuż po tym spotkaniu agent wyjaśnił dziennikarzowi, jakich narzędzi manipulacji użył. – Jeżeli klient ci reaguje emocjonalnie i nie chce poruszać tego tematu, to musisz od razu zmienić temat na jakiś neutralny, byle jaki. Zaczynasz zmieniać temat po to, żeby mieć pretekst do zbudowania relacji i rozmowy. I jak już zbudujesz rozmowę, facet ci poopowiada, to nagle powolutku wychodzisz, żeby pokazać mu, że jest jakiś problem, a tym masz rozwiązanie – tłumaczy i przyznaje, że dlatego celowo zapytał o pomnik.
Kancelaria wypłaciła część odszkodowania, po czym zniknęła
- Nieraz wracam myślami do tej sytuacji, bo przeżyliśmy z żoną szczęśliwie 55 lat, a tu naraz nastąpił taki moment, że się wszystko urwało – mówi Franciszek Zawisz, którego żona zmarła w szpitalu w Sosnowcu w dzień po wypadku. Przedstawiciel kancelarii odszkodowawczej zapukał do niego, jeszcze zanim odbył się pogrzeb. Po kilku dniach wahania, pan Zawisz wraz z synami zdecydowali się na współpracę z kancelarią. Syn pana Franciszka informuje, że kancelaria za swoją reprezentację zażyczyła sobie 20 procent od uzyskanej kwoty.
To i tak niewiele – agenci, którzy szkolili reportera chwalili się umowami na nawet 30 procent. Informatorzy "Superwizjera" mówili nawet o 40-procentowych prowizjach od kwoty wywalczonego zadośćuczynienia.
Kłopoty rodziny Zawisz nie skończyły się na śmierci bliskiej osoby i utracie sporej części odszkodowania na rzecz kancelarii. – Nie mieliśmy czasu, żeby to wszystko śledzić i zajmować się, bo tata zachorował dosyć poważnie, więc żeśmy to trochę odpuścili i zajęli się zdrowiem ojca – mówi Marek Zawisz. – Trochę tata stanął na nogi i postanowiliśmy w grudniu się upomnieć, co się dzieje w kancelarii i czy się wywiążą ze swoich zobowiązań. Okazało się, że kancelarii już nie ma – dodaje.
Kancelaria z Bielska-Białej wypłaciła panom Zawisz jedynie część odszkodowania, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Potencjalnie rodzina może stracić ponad 100 tysięcy złotych należnego im zadośćuczynienia.
Wątpliwe moralnie działania kancelarii odszkodowawczych
Agnieszka Szafrańska zapytana o ocenę działań agentów kancelarii odszkodowawczych, mówi krótko: "hieny". – Od początku wiedziałam, że pierwszym krokiem, który będę chciała zrobić, to będzie złożenie skargi na podstawie RODO, bo uważam, że przepisy tej ustawy zostały złamane – dodaje.
Gdy pani Agnieszka odzyskała siły po śmierci córki na tyle, by móc działać – wybrała się do Warszawy na spotkanie z prezesem fundacji "Alter Ego". Janusz Popiel od bardzo dawna zajmuje się pomocą ofiarom wypadków drogowych, w tym także ofiarom kancelarii odszkodowawczych.
- Trzeba będzie zmusić organy ścigania do prowadzenia postępowania i uzyskania informacji, od kogo wyciekły te dane osobowe. To jest przestępstwo i może pani żądać zadośćuczynienia za to, że naruszono pani dobra osobiste. My będziemy panią wspierali – informuje Janusz Popiel.
Prezes "Alter Ego" wyjaśnia, że rynek kancelarii odszkodowawczych rozrasta się tak szybko dlatego, że "adwokaci nie mogą się reklamować". – Ludzie nie mają świadomości co do swoich praw i w to miejsce wchodzą kancelarie odszkodowawcze, a przy tym ludzie w tak tragicznych sytuacjach, którzy nie potrafią się sami poruszać. W tej przestrzeni prawnej powinno się nimi zaopiekować państwo: pomoc psychologiczna, prawna. Pomagać powinno państwo, a państwo scedowało to na kancelarie odszkodowawcze – tłumaczy.
Wiceprezes Votum Odszkodowania S.A. Radosław Pęcherzewski zapytany, czy wierzy, że jego firma robi coś dobrego dla ludzi, odpowiada: "Gdybym nie wierzył, to bym tego nie robił od 17 lat i nie miałbym wielu dowodów wdzięczności". – Nie chcę się posługiwać takimi dowodami, jak kartki świąteczne czy też różnego rodzaju rekomendacje, referencje, które otrzymujemy na piśmie każdego dnia – dodaje.
Panowie Franciszek i Marek Zawisz zalecają osobom, do których pukają przedstawiciele kancelarii odszkodowawczych, żeby nie rozmawiali z ludźmi, którzy przychodzą zaraz po śmierci bliskiej osoby. – Ochłonąć, niech czasu trochę minie i później sobie zweryfikować, kto ma ich reprezentować, sprawdzić ich na rynku, co to są za firmy i czy są wiarygodne – mówi Marek Zawisz.
- Nie podważam działania tych firm – zastrzega Agnieszka Szafrańska. – Natomiast bardzo mocno podważam sposób funkcjonowania, okrucieństwo w działaniu, bo to powoduje konsekwencje psychiczne w sytuacjach, które są dramatyczne dla ludzi, których nie można dźwignąć – dodaje.
- Ja wiem, że oni na tym zarabiają, że mają z tego procent i się z tego utrzymują, ale nie potrafią zrozumieć tego, co czuje rodzina, która traci naprawdę bliską osobę. Ich natarczywość wcale nie poprawia naszej sytuacji, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej nas dołuje, jeszcze bardziej nas dobija – stwierdza Beata Walkowiak.
Źródło: Superwizjer TVN