Prokuratura nie ma twardych dowodów na to, że to 26-letni Marcin L. stoi za fałszywymi alarmami bombowymi - twierdzi "Rzeczpospolita", powołując się na wysokiej rangi policjanta. W sprawie pojawił się szereg wątpliwości.
E-mail o podłożeniu ładunków wybuchowych trafił w ub. poniedziałek w nocy do 22 instytucji, w tym do szpitali, sądów i centrów handlowych oraz prokuratur. W efekcie ewakuowano 2,5 tys. osób.
W ub. piątek rano Marcin L., który od kilku lat dorabiał dorywczo w Anglii jako operator wózków widłowych i magazynier w sklepie komputerowym, wylądował na lotnisku w Pyrzowicach, gdzie czekali już na niego funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego.
Wiele wątpliwości
Z informacji "Rz" wynika, że część zaangażowanych w śledztwo policjantów odradzała CBŚ zatrzymanie L., tak jak wcześniej dwóch jego znajomych, których szybko wypuszczono.
- Z Warszawy było jednak duże ciśnienie na szybki sukces - mówi "Rz" jeden z funkcjonariuszy.
W samej sprawie jest wiele wątpliwości. Np. takie, czy autor e-maili o bombach wracałby do Polski, wiedząc, że jest rozpracowywany? I czy umieszczałby w e-mailach swoje nazwisko? Czy w cztery dni policja była w stanie uzyskać mocne dowody winy L., skoro wiadomości wysłano z serwerów zarejestrowanych w USA, Niemczech i Francji?
Poza tym, jak twierdzi "Rz", mężczyzna ma licznych wrogów. W internecie można znaleźć dziesiątki wpisów przy jego nazwisku o tym, że jest bezkarnym oszustem.
Wiele osób miałoby dobry powód, by próbować go wrobić w sprawę fałszywych alarmów, podszywając się pod jego adres IP.
"Wystarczające dowody"
Śledczy przekonują jednak, że były przesłanki do zatrzymania.
- Uznaliśmy, że dowody są wystarczające do przedstawienia zarzutów i wniosku o areszt, co potwierdził sąd - stwierdza Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Nie zdradza jednak, czy L. się przyznał.
Autor: mn/tr / Źródło: Rzeczpospolita, PAP