Lekarz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów Wojciech Szaraniec oraz szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych Piotr Dymon opowiedzieli w "Faktach po Faktach" w TVN24 o proteście ratowników medycznych. - Jakiekolwiek wsparcie systemowe w ratownictwie medycznym w tym momencie nie istnieje - zwracał uwagę Dymon. - To jest zbliżająca się katastrofa w publicznej ochronie zdrowia. Nie mamy zamiaru firmować jej swoim nazwiskiem - mówił Szaraniec.
Od 1 września trwa ogólnopolski protest ratowników medycznych, podczas którego część z nich nie przyszła do pracy lub wzięła minimalną liczbę godzin podczas dyżurów. Ratownicy zapowiadają, że 11 września zorganizują dużą manifestację pracowników ochrony zdrowia, która ma odbyć się w stolicy.
O protest pytani byli goście "Faktów po Faktach" - lekarz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów Wojciech Szaraniec oraz szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych Piotr Dymon.
Wsparcie systemowe dla ratowników "nie istnieje"
Piotr Dymon, który z programem łączył się w trakcie dyżuru, uczulał, że "każdy ratownik to odrębna historia" i "każdy ratownik prędzej czy później zmierzy się z dramatem ludzkim". - Myślę, że nie tylko po dniu pracy, ale po wyjeździe powinno się w ogóle wyjść z dyżuru i iść do domu, odreagować, iść do psychologa. Ratownictwo medyczne w tym momencie nie posiada psychologów - mówił.
- Psychologia, wsparcie psychologiczne czy jakiekolwiek wsparcie systemowe w ratownictwie medycznym w tym momencie nie istnieje. Tylko wsparcie koleżeńskie, międzyludzkie, domowe albo indywidualne - dodał. Zwrócił uwagę, że takiego wsparcia pozbawieni są przede wszystkim ratownicy, którzy pracują na działalnościach jednoosobowych, czyli na kontraktach.
Rozmowa z ratownikiem medycznym: "Powiedzieliście: nie pracuj. Spróbujcie sobie wyobrazić rzeczywistość, kiedy was posłuchaliśmy" >>>
Dymon podkreślił, że "ratowników jest za mało", zauważył także, że ratownicy zatrudnieni na kontrakt lub umowę zlecenie, które to umowy nie podlegają żadnym regulacjom, mogą pracować siedem dni z rzędu. - Jeżeli ktoś będzie chciał pracować dwa tygodnie z rzędu, to tak będzie. Firmy jednoosobowe mają to do siebie, że nie mają ram czasowych, działają całodobowo - mówił. - Czasem kończy się tak, że ratownicy pracują trzy, cztery, pięć, sześć dób z rzędu, co odbija się na jakości pracy - dodał.
"Jesteśmy oszukiwani, pacjenci są oszukiwani"
Wojciech Szaraniec odniósł się do sytuacji z piątku, gdy - ze względu na brak karetki - na Placu Konstytucji w centrum Warszawy musiał lądować śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, by pomóc pacjentowi. Został zapytany, jak bardzo jego zdaniem taka sytuacja może być niebezpieczna dla ochrony zdrowia.
- To jest zbliżająca się katastrofa w publicznej ochronie zdrowia. My, jako komitet protestacyjno-strajkowy mówimy: dość. Wszystkie zawody medyczne i niemedyczne mówią jednym głosem: koniec bylejakości w publicznej ochronie zdrowia - odpowiedział. - Nie mamy zamiaru firmować swoim nazwiskiem tej katastrofy - dodał.
Lekarz zauważył, że "przez wiele, wiele lat" ratownicy "próbowali z rządzącymi rozmawiać nad wprowadzeniem reform". - Nic z tych rozmów nie wyszło. Jesteśmy oszukiwani, pacjenci są oszukiwani - skwitował. Wracając do sytuacji z Warszawy, Szaraniec przyznał, że wyglądała ona "dramatycznie".
- Jest to po prostu katastrofa, ruina publicznej ochrony zdrowia. My myślimy, że jest to rękę rządzącym, że po prostu chcą wykończyć publiczny sektor ochrony zdrowia. To jest coś niebywałego. Mówimy: dość. Podkreślam, że to jest pierwszy raz od 30 lat w nowoczesnej Polsce, gdy wszystkie zawody medyczne i niemedyczne zjednoczyły się i mówimy jednym głosem stanowcze "dość" - oświadczył. Zaprosił przy tym na manifestację 11 września.
Szaraniec: oficjalnego zaproszenia od ministra zdrowia nie było
Szaraniec został zapytany także o słowa ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który w piątkowym programie "Sprawdzam" w TVN24 poinformował, że zaprosił do siebie na rozmowy przewodniczącego Porozumienia Rezydentów. To stanowisko od końca sierpnia pełni właśnie Szaraniec. On sam wczoraj informował na Twitterze, że żadnego zaproszenia nie otrzymał.
Na jego wpis zareagował Niedzielski, pisząc, że "Rozmawiał z Panem dyrektor Departamentu Lecznictwa i zapraszał w moim imieniu na spotkanie. Nie rozumiem tej reakcji". We wpisie zaprosił do resortu zdrowia na poniedziałek na godzinę 9.
- Oficjalnego zaproszenia od pana ministra Niedzielskiego nie dostałem. Pan minister zaprosił rzeczywiście prezesa Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, doktora [Łukasza - przyp. red.] Jankowskiego, natomiast myślę, że tutaj zostałem pomylony z prezesem Jankowskim - wyjaśnił Szaraniec w "Faktach po Faktach".
- Mogę powiedzieć jeszcze raz panu ministrowi Niedzielskiemu: jeżeli chodzi o ochronę zdrowia, my możemy rozmawiać wspólnie, czyli cały komitet protestacyjno-strajkowy, nie tylko lekarze - powiedział. Przekazał jednocześnie, że na zaproponowane spotkanie w poniedziałek na godzinę 9 się nie wybiera. - Zaproponowałem wspólne spotkanie w środę - wyjaśnił.
- System ochrony zdrowia jest systemem naczyń połączonych. To nie są tylko lekarze. My w tym systemie naprawdę nie jesteśmy najważniejsi. Zawiązaliśmy komitet protestacyjno-strajkowy. Całe środowisko lekarskie chciałoby, żeby o kształcie tego nowego systemu publicznej ochrony zdrowia decydowali wszyscy, czyli pielęgniarki, ratownicy medyczni fizjoterapeuci, rehabilitanci, diagności laboratoryjni - wymienił.
Szaraniec został zapytany, co musieliby usłyszeć od ministra zdrowia, aby zdecydowali się na rezygnację z protestu. - Jako środowisko medyczne w komitecie protestacyjno-strajkowym mamy gotowe rozwiązania, które można wprowadzić już, na teraz - odpowiedział. - W tym momencie trzeba zachęcić wszystkich pracowników ochrony zdrowia, żeby przeszli do publicznego sektora - powiedział. Podał tu za przykład "poprawę warunków pracy". - Biurokracja zjada nam 80 procent czasu wizyty. My nie poświęcamy tego czasu pacjentowi, jego problemowi, nie możemy z nim dogłębnie porozmawiać - opisał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24