Sejm zdecydował w piątek o skierowaniu obywatelskiego projektu ustawy "Stop LGBT" do dalszych prac w komisji administracji i spraw wewnętrznych. - Wiele osób, które do tej pory obserwowały sytuację środowiska LGBT z boku, teraz czuje autentyczne przerażenie - powiedział w programie "Wstajesz i weekend" w TVN24 Mateusz Sulwiński z Grupy Stonewall. - To moment, w którym milczenie oznacza przyzwolenie na to, co się dzieje. To moment, kiedy każda osoba powinna odpowiedzieć sobie na pytanie, co myśli o tym projekcie, a jeśli myśli o nim źle, to co zamierza z tym zrobić - stwierdził.
W Sejmie w czwartek odbyło się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy, określanego przez jego autorów jako "Stop LGBT". Zakłada on między innymi zakaz organizacji parad równości. Uzasadnienie przedstawił pełnomocnik Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej w tej sprawie Krzysztof Grzegorz Kasprzak z Fundacji "Życie i Rodzina". Po jego przemówieniu prowadzący obrady wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty ocenił, że było to "najbardziej obrzydliwe wystąpienie", jakie w ciągu ostatnich lat swojej obecności w izbie usłyszał. Głosowanie nad projektem odbyło się w piątek po południu. Większością 235 głosów Sejm zdecydował o skierowaniu projektu ustawy do dalszych prac w komisji administracji i spraw wewnętrznych.
"Musimy się bronić"
- Z jednej strony się boję, bo rzeczywiście mamy sytuację, w której ta prawa, najbardziej konserwatywna strona sceny politycznej posuwa się coraz dalej w atakach na społeczność LGBT plus, a z drugiej strony te działania wywołują też efekt bardzo silnej mobilizacji po naszej stronie i stronie naszych sojuszników - mówił Sulwiński.
Jak podkreślał, "ta konfrontacja trwa już od wielu miesięcy, jeśli nie lat". - Musimy się bronić, bo te ataki na społeczność LGBT plus idą coraz dalej. Teraz mamy kolejny krok, mamy próbę ograniczenia podstawowej wolności, czyli prawa do gromadzenia się. Mamy nadzieję, że ten projekt z komisji już nigdy nie wyjdzie, ale może być różnie - przyznał.
"To jest moment, w którym milczenie oznacza przyzwolenie na to, co się dzieje"
Gość TVN24 powiedział, że "wiele osób, które do tej pory obserwowały sytuację LGBT z boku, teraz czuje autentyczne przerażenie". - To jest taki moment, w którym milczenie oznacza przyzwolenie na to, co się dzieje. To jest moment, kiedy każda osoba powinna odpowiedzieć sobie na pytanie, co myśli o tym projekcie, a jeśli myśli o nim źle, to co zamierza z tym zrobić - stwierdził.
Jego zdaniem "komunikaty, które płyną ze strony posłów i posłanek Prawa i Sprawiedliwości są skierowane do ich najbardziej konserwatywnych wyborców, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, gdyby nasze wolności zostały zakazane".
- To jest pewien polityczny spektakl, który oni muszą rozegrać. To, co się wydarzy w ciągu najbliższych tygodni będzie zależało od ich woli politycznej i tego, czy Prawo i Sprawiedliwość będzie miało ochotę i gotowość iść na czołową konfrontację z Unią Europejską - ocenił Sulwiński.
Dyskryminujący "bubel prawny"
Według aktywisty, gdyby ten projekt "Stop LGBT" wszedł w życie w takiej formie, w jakiej został wniesiony do Sejmu, wywołłby w Polsce "olbrzymi chaos". - Poza tym, że ten projekt jest dyskryminujący, to jest to też po prostu bubel prawny, który sprawi bardzo dużo kłopotów polskim sądom - zauważył Sulwiński.
Jak tłumaczył, projekt Kai Godek zakłada modyfikację prawa o zgromadzeniach. - Wszelkie zgromadzenia, które kwestionują fakt, że rodzina to tylko i wyłącznie związek kobiety i mężczyzny, albo że płeć, to jest coś niezależnego od czynników biologicznych, tego typu zgromadzenia zostaną zabronione - mówił.
- Oczywiście trudno się spodziewać, że tego typu zgromadzenia przestaną się odbywać - zaznaczył Sulwiński. - Jeśli wyobrazimy sobie najbliższy marsz równości na przykład w Poznaniu, w którym średnio uczestniczy około 10 tysięcy osób i założymy, że nawet połowa tych osób ponownie pojawi się na ulicach Poznania, to teoretycznie mamy pięć tysięcy spraw w sądzie - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock