Całe to zamieszanie wynika z tego, że rządzący zapominają o edukacyjnej roli przedszkola. To nie jest tylko miejsce, gdzie miłe "ciocie opiekują się dziećmi" – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Część przedszkoli od 6 maja przyjmuje dzieci i nie bardzo wie, co robić z tymi, które zostały w domach. Rodzice i ministerstwo liczą na kontynuowanie zdalnych zajęć.
Pod koniec kwietnia minister edukacji Dariusz Piontkowski poinformował, że zajęcia dydaktyczne w szkołach i przedszkolach zawieszone będą dłużej niż planowano – co najmniej do 24 maja. Ale już kilka dni później premier Mateusz Morawiecki poinformował, że od 6 maja będzie możliwe częściowe otwarcie żłobków (podlegają ministerstwu pracy i pełnią funkcję opiekuńczą) i przedszkoli. Decyzja o tym, czy wpuścić dzieci do placówek, miała zależeć od organów prowadzących (w przypadku przedszkoli to w większości samorządy).
6 maja spośród dużych miast zdecydowały się na to między innymi Rzeszów i Zielona Góra. Inne samorządy informowały mieszkańców, że nie mają szans, by w taki krótkim terminie przygotować się do zajęć w reżimie sanitarnym.
W przedszkolach tłumów nie było
Ostatecznie 6 maja otwarte placówki raczej świeciły pustkami. Władze Rzeszowa, zanim podjęły decyzję o uruchomieniu placówek, zapytały rodziców, czy poślą do nich swoje dzieci. W przypadku żłobków taką deklarację złożyło 15 proc. rodziców, a w przypadku przedszkoli – 25 proc. W praktyce dzieci było w środę w placówkach znacznie mniej. Do żłobków w całym mieście przyszło tylko 102 dzieci z 1360 wszystkich zapisanych, a do przedszkoli 410 z 6 329 zapisanych.
W pierwszym dniu uruchomienia opieki w przedszkolach i oddziałach przedszkolnych otwarto ponad 1,6 tysiąca placówek, przeważnie w małych miejscowościach - podsumowało ministerstwo. Opiekę w nich mogło uzyskać prawie 11 tysięcy dzieci (jeden rocznik to około 350 tysięcy, ale nie wszystkie chodzą do przedszkoli).
Od poniedziałku do otwarcia swoich żłobków i przedszkoli szykują się kolejne samorządy, między innymi Gorzów Wielkopolski, Łódź czy Wrocław.
W Warszawie nastąpi to najpewniej 18 maja. Stołeczny magistrat podsumował wyniki ankiet rozesłanych do rodziców przedszkolaków. Wynika z nich, że 27 proc. opiekunów deklaruje potrzebę skorzystania z opieki przedszkolnej dla swoich dzieci.
"My się przecież nie rozdwoimy"
Tymczasem nauczyciele zgłaszają nie tylko problemy z zapewnieniem im bezpieczeństwa, ale i z edukacją. – Nie wszystkie dzieci wrócą do placówek. Rodzice tych, które zostają w domu, liczą, że nadal będziemy prowadzić dla nich zdalną edukację. A my się przecież nie rozdwoimy – mówi Marta, nauczycielka przedszkolna z Gorzowa. I tłumaczy: Te dzieci nie wracają do przedszkoli często dlatego, że rodzice boją się o zdrowie swoich rodzin. A minister zdrowia powiedział jasno, że jeśli nie muszą posyłać dzieci do przedszkoli, to dobrze, jakby zostały w domach. I ci rodzice, w przeciwieństwie do rządzących, jak widać, pamiętają, że przedszkole to nie tylko opieka, ale też edukacja i tej edukacji do nas oczekują – dodaje.
Podobnie sprawę widzi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Całe to zamieszanie wynika z tego, że rządzący zapominają o edukacyjnej roli przedszkola. To nie jest tylko miejsce, gdzie miłe "ciocie opiekują się dziećmi" i nauczyciele w przedszkolach, podobnie jak ci w szkołach, od dwóch miesięcy prowadzą zdalne nauczanie – mówi.
ZNP: brakuje przepisów
ZNP wysłał list do ministra edukacji w sprawie problemów z przedszkolami. "Zgłaszamy ministrowi edukacji problem z organizacją zdalnego nauczania w przypadku przedszkoli, w których zajęcia nie zostały zawieszone, ale w związku z obowiązującym reżimem sanitarnym ofertą edukacyjną zostało objętych jedynie część wychowanków przedszkoli" – czytamy w piśmie związku.
Zdaniem związkowców grupa dzieci, która nie zostanie objęta ofertą edukacyjną w placówce, nie będzie mogła korzystać z nauczania zdalnego, bo brakuje stosownych przepisów. "W obowiązującym stanie prawnym zajęcia w formie zdalnej mogą być bowiem realizowane jedynie w odniesieniu do przedszkoli zamkniętych, w których zawieszono zajęcia w związku z epidemią, ale nie w odniesieniu do przedszkoli otwartych, których działanie jest zawężone jedynie w odniesieniu do części wychowanków" – twierdzi Związek Nauczycielstwa Polskiego.
"Wspierać w miarę możliwości"
MEN zdaje się tego problemu nie dostrzegać. W oficjalnym komunikacie na temat działalności przedszkoli czytamy: "Dotychczasowa współpraca nauczycieli wychowania przedszkolnego i rodziców dzieci w wieku przedszkolnym przebiegała bardzo sprawnie. Zachęcamy zatem do tego, aby kontynuować podjęte działania. Prosimy nauczycieli, aby w miarę możliwości w dalszym ciągu wspierać dzieci, które zostaną w domu oraz ich rodziców".
Resort przypomina za to, że praca nauczyciela w przedszkolu polega, między innymi, na tzw. edukacji sytuacyjnej i integracji metodycznej. Ta pierwsza polega między innymi na tym, że nauczyciel adaptuje formy przeprowadzania zajęć i ich treści do sytuacji. MEN zaleca: "Nauczyciel pracuje z dziećmi na tych treściach, które po modyfikacji pasują do zaistniałej sytuacji, także w miarę możliwości dla tych dzieci, które nie biorą udziału w zajęciach grupowych".
W przypadku tej drugiej dodaje: "Nauczyciel może z dziećmi w grupie (przedszkolnej) pracować jedną metodą na danym materiale programu nauczania, aby dzieciom, które nie przebywają na zajęciach, zaproponować realizację tego samego materiału przy wykorzystaniu innej metody".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock (zdjęcie ilustracyjne)