Największe moje zdziwienie wynikało z totalnego bałaganu w dokumentacji. Dwa miesiące musieliśmy poświęcić na uporządkowanie wiedzy - powiedział w "Jeden na jeden" w TVN24 profesor Grzegorz Kowaleczko, ekspert zespołu, który ocenił funkcjonowanie podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza.
W czwartek MON zaprezentował raport z prac zespołu ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza. Raport liczy niemal 800 stron. Jak przekazał wicepremier, minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, zespół negatywnie ocenił działanie podkomisji we wszystkich badanych aspektach, czyli gospodarności, legalności, celowości oraz rzetelności. Ujawniono, że podkomisja smoleńska kosztowała Skarb Państwa ponad 81 mln zł. Wiceszef MON Cezary Tomczyk zapowiedział zaś, że na podstawie raportu zostanie skierowanych 41 wniosków do prokuratury, w tym 24 dotyczące samego Antoniego Macierewicza.
Profesor Grzegorz Kowaleczko, ekspert zespołu, który ocenił funkcjonowanie podkomisji smoleńskiej, powiedział w "Jeden na jeden" w TVN24, że "największe jego zdziwienie wynikało z totalnego bałaganu w dokumentacji".
- Były to kartony dokumentów spięte w teczki. Nie wiadomo było, co będzie w takiej teczce. Musieliśmy to wertować. Były to dokumenty niekompletne, wymieszane tematycznie, wymieszane chronologicznie. Nie były prowadzone według żadnej archiwizacji - dodał. - Dwa miesiące musieliśmy poświęcić na uporządkowanie wiedzy, co tam jest - zaznaczył.
Ekspert został zapytany o firmę, która przeprowadzała eksperymenty wybuchowe. - Pojawiało się wyjątkowo dużo umów z tą firmą. Odnaleźliśmy je - powiedział. - Ja finansami się nie interesowałem, więc nie wiem, ile ta firma otrzymała za swój udział - dodał.
Jak mówił, nie dziwi się, że została zatrudniona. - Ale niekoniecznie było tak, że za umową szedł raport. Według mnie tak powinno być. Mieliśmy więcej umów niż znaleźliśmy raportów. Raportów znaleźliśmy niewiele - mówił Kowaleczko.
"Korespondencja z ekspertami wyjaśnia w zasadzie wszystko"
Odniósł się do słów Macierewicza, który ocenił, że zespół przejął i analizował materiały bezprawnie, przedstawiając fałszerstwo, "którego celem jest oszukanie społeczeństwa w sprawie zbrodni Putina".
- To jest wypowiedź polityczna - ocenił Kowaleczko. - My pracowaliśmy na dokumentach i naszym podstawowym założeniem było dochodzenie do prawdy zawartej w tych dokumentach. Dlatego raport jest sporządzony w ten sposób, że jest tam mnóstwo cytatów - mówił.
- Żeby udokumentować to, co jest w raporcie, na kilka dni przed zamknięciem raportu dołączyliśmy do tego raportu ponad 90 stron skanów korespondencji, która pokazuje, co się działo po otrzymaniu raportów od ekspertów zagranicznych. Korespondencja z tymi ekspertami wyjaśnia w zasadzie wszystko - dodał.
"Byłem zdumiony, że można tak zniszczyć samolot"
Pytany był także, co pomyślał, jak zobaczył, w jakim stanie jest samolot Tu-154 po pracach podkomisji. W czwartek wiceszef MON Cezary Tomczyk mówił, że koszt zdewastowanego tupolewa, to 47 milionów złotych.
- Byłem zdumiony, że można tak zniszczyć samolot niezdatny do lotu, ale technicznie bez żadnych usterek. Był tak zaniedbany. Zniszczenia są kolosalne - powiedział Kowaleczko.
- Z korespondencji wynika, że fotele zostały wysłane do Stanów Zjednoczonych do NIAR (National Institute for Aviation Researach) w celu prowadzenia badań. O ile pamiętam, w jednym z załączników do raportu NIAR są zdjęcia foteli, które badali wytrzymałościowo. Okazało się, że te fotele zniknęły - mówił.
- Pokazałem dwa maile. Jeden jest chyba z 2021 roku. Już wtedy ich szukano. Pojawiło się stwierdzenie, że chyba są u pana (Wiesława) Biniendy. A w 2023 roku nadal szukano tych foteli. Była prośba o zwrócenie się do NIAR z zapytaniem, czy mają fotele. Jest jeszcze jeden mail, w którym NIAR opowiada, że nie ma tych foteli. Totalny bałagan, brak nadzoru nad tym, a te fotele w tym momencie były już objęte nadzorem prokuratorskim. To były dowody w sprawie - mówił gość "Jeden na jeden".
Kowaleczko: nie mieliśmy żadnego dodatkowego wynagrodzenia
Ekspert zapytany, ile zarobił na pracy w zespole oceniającym funkcjonowanie podkomisji smoleńskiej, odpowiedział: zero.
- My zostaliśmy oddelegowani z naszych miejsc pracy i w zasadzie to nasze miejsca pracy ponoszą koszty naszego udziału w tym przedsięwzięciu. Nie mieliśmy żadnego dodatkowego wynagrodzenia - dodał.
Kowaleczko pytany był także, czy dostał propozycję pracy w podkomisji Antoniego Macierewicza, kiedy zaczynała pracę.
- Podkomisja ze mną się kontaktowała. O ile pamiętam, otrzymałem telefon, nie wiem od kogo, czy bym chciał z nimi porozmawiać. Po zastanowieniu poszedłem do dyrektora Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, mówiąc mu, że miałem taką propozycję. Podpowiedział, żeby przysłali pismo. Przysłali pismo oficjalne. Ja pojechałem do siedziby na Klonowej - mówił.
Dodał, że rozmawiał z czterema mężczyznami. - Niestety nie pamiętam już - powiedział. Jak dodał, próbowali go przekonać. Kowaleczko przekazał jednak, że nie zdecydował się na pracę w podkomisji.
"Siła kłamstwa"
Podkomisji smoleńskiej Macierewicza przez wiele lat przyglądał się reporter "Czarno na białym" Piotr Świerczek. W swoich materiałach obnażał nieprawidłowości w jej pracach, pokazywał zatajone dokumenty i inne kontrowersyjne aspekty działalności.
Zobacz także inne reportaże Piotra Świerczka w TVN24 GO: "Kocioł czarownic" oraz "Wymuszenie".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24