Rosjanie nie wpuścili na lotnisko w Smoleńsku polskich dyplomatów, którzy cztery dni przed wizytą Lecha Kaczyńskiego i dzień przed wizytą premiera Donalda Tuska chcieli sprawdzić, czy jest ono na nie przygotowane. Dlaczego? "Siewiernyj" było w tak fatalnym stanie, że Rosjanie musieli "odtworzyć jego infrastrukturę" - potwierdza oficjalnie polska wojskowa prokuratura. Robili to dosłownie na ostatnią chwilę ostrzegając, że lotnisko jest nie do użytku. Polscy urzędnicy o tym wiedzieli, ale zmiany miejsca lądowania nie rozważano.
Polska grupa przygotowująca wizyty premiera i prezydenta jeszcze kilkadziesiąt godzin przed przylotem Donalda Tuska, a cztery dni przed planowanym przybyciem Lecha Kaczyńskiego, bezskutecznie zabiegała o sprawdzenie lotniska "Siewiernyj" – ustalił tvn24.pl.
Dyplomaci i funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu w Smoleńsku pojawili się 5 kwietnia. Dotarli tam samochodami. Następnego dnia rano ruszyli w kierunku lotniska, ale w drodze poinformowano ich poprzez polską ambasadę w Moskwie, że "możliwości obejrzenia lotniska nie ma". Grupa pojechała więc do Katynia.
O tych zdarzeniach opowiedział jeden z urzędników MSZ w trakcie wysłuchania przed ekspertami badającymi przyczyny katastrofy.
Nasze ustalenia potwierdza były polski akredytowany przy MAK. – Według mojej wiedzy grupa nie dotarła nawet w pobliże bramy lotniska – ujawnia tvn24.pl płk Edmund Klich.
Rosjanie nie powiedzieli czego brakuje
Rosjanie zapewniali, że lotnisko to będzie gotowe na przylot naszych delegacji. (…) nie podawali żadnych szczegółów jakie prace na tym lotnisku będą wykonywane. – zeznał w wojskowej prokuraturze Dariusz Górczyński, który wiosną był naczelnikiem wydziału Federacji Rosyjskiej w departamencie wschodnim MSZ. Z zeznań Dariusza Górczyńskiego przed prokuratorami wojskowymi
Na tym nie koniec. Według zeznań polskiego dyplomaty Rosjanie nie chcieli powiedzieć polskiej stronie jakiego sprzętu brakuje na lotnisku i w jaki sposób je reaktywują. - "(…) zapewniali, że lotnisko to będzie gotowe na przylot naszych delegacji. (…) nie podawali żadnych szczegółów jakie prace na tym lotnisku będą wykonywane" – zeznał w wojskowej prokuraturze Dariusz Górczyński, który wiosną był naczelnikiem wydziału Federacji Rosyjskiej w departamencie wschodnim MSZ.
Wydarzenia z 5 kwietnia nie były pierwszym przypadkiem, w którym polscy urzędnicy z MSZ, kancelarii premiera i prezydenta przekonali się, że lotnisko nie jest przygotowane na wizyty naszych delegacji.
Prokuratura: Lotnisko było nieczynne
23 i 24 marca 2010 roku na "Siewiernym" miały lądować rosyjska i polska grupa przygotowawcza z przedstawicielami rządu i kancelarii prezydenta. Nie wylądowały. Rosjanie się nie zgodzili. Powód w jednym i drugim przypadku był ten sam – brak możliwości przyjęcia samolotów na lotnisku Smoleńsk-Północny.
- "Siewiernyj" nie przyjmowało żadnych statków powietrznych, bowiem nie funkcjonowało w tym czasie jako czynne lotnisko. Jego infrastrukturę odtworzono jedynie na okres od 7 do 10 kwietnia 2010 r., kiedy przylecieć miały polskie delegacje w związku z uroczystościami rocznicowymi w Katyniu – mówi tvn24.pl płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Ustaliliśmy, że tę infrastrukturę odtwarzano do ostatnich godzin przed lądowaniem premierów Polski i Rosji.
"Siewiernyj" nie przyjmowało żadnych statków powietrznych, bowiem nie funkcjonowało w tym czasie jako czynne lotnisko. Jego infrastrukturę odtworzono jedynie na okres od 7 do 10 kwietnia 2010 r., kiedy przylecieć miały polskie delegacje w związku z uroczystościami rocznicowymi w Katyniu. płk Zbigniew rzepa, rzecznik NPW
Wszyscy o tym wiedzieli
Przeanalizowaliśmy zeznania naszych dyplomatów i pracowników kancelarii premiera współodpowiedzialnych za organizację wizyty. Poznaliśmy treść ich służbowych maili. Z wszystkich tych dokumentów wyłania się jeden obraz: od początku marca 2010 roku polscy urzędnicy wiedzieli, że "Siewiernyj" nie nadaje się do użytku.
Według pierwszego scenariusza samolot z grupą przygotowawczą miał lecieć do Smoleńska 3 marca. Z treści maila polskich dyplomatów (znajduje się w aktach śledztwa) wynika, że także dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Pułku Transportowego musiało zdawać sobie sprawę z ryzyka z jakim wiązało się lądowanie w Smoleńsku (pisownia oryginalna): "Zdaniem chłopaków z 36 pułku bez zaangażowania osobistego PUTINA samolot do Smoleńska 3.03 NIE POLECI" – maila o takiej treści napisał naczelnik Górczyński do dyplomaty z ambasady RP w Moskwie.
Czas ważniejszy od bezpieczeństwa
Jednak dla polskich decydentów najważniejszy był czas. - "Podczas jednego z pierwszych spotkań, gdy rozmawialiśmy o wyjeździe grupy przygotowawczej, ja zaproponowałam aby grupa ta udała się bezpośrednio do Smoleńska samolotem specjalnym. Chodziło o zaoszczędzenie czasu, gdyż wyjazd wymagał lotu do Moskwy a następnie jazdy samochodem do Smoleńska. Kancelaria Premiera była gotowa zapewnić samolot, natomiast z tego co wiem, chyba od Ministra Przewoźnika (Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, tragicznie zmarły w katastrofie 10 kwietnia – przyp. red.) strona rosyjska odmówiła udostępnienia lotniska, argumentując, że lotnisko jest nieczynnym lotniskiem wojskowym, uruchamianym wyłącznie na specjalne okazje" – zeznała Małgorzata Łatkiewicz-Pawlak, była wicedyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ.
Ostrzegali... Rosjanie
Jerzy Bahr, ówczesny ambasador RP w Moskwie, na początku marca rozmawiał z Siergiejem Nieczajewem, dyrektorem departamentu europejskiego w MSZ Rosji. Bahr ustalał szczegóły przylotu polskiej grupy, która w Smoleńsku i w Katyniu miała przypilnować przygotowań do obchodów 70. rocznicy katyńskiej. 9 marca Bahr napisał do Jarosława Bratkiewicza, wówczas jeszcze dyrektora Departamentu Wschodzniego MSZ: "(...) w związku z likwidacją jednostki wojskowej obsługującej lotnisko w Smoleńsku nie ma technicznej możliwości wylądowania samolotu specjalnego z grupą przygotowawczą wizyty premiera RP (brak sprzętu zabezpieczenia lotów w tym cystern paliwowych, mobilnych agregatów prądotwórczych, sprzętu utrzymania pasa startowego)".
Dwa dni później ambasador alarmował Mariusza Kazanę, ówczesnego dyrektora Protokołu Dyplomatycznego, który 10 kwietnia zginął w Smoleńsku: "Nieczajew poinformował, że według jego wiedzy jakiekolwiek korzystanie z lotniska w Smoleńsku może stanowić poważny problem."
Polacy nie posłuchali
Grupa przygotowawcza pod koniec marca nie mogła wylądować na tym lotnisku ("Siewiernyj" – red.) i dlatego wylądowali w Moskwie. Wedle mojej wiedzy, strona rosyjska zapewniła, że lotnisko będzie przygotowane na przyjęcie wizyty premiera Tuska. Z zeznań Beaty Lamparskiej przed prokuratorami
Ale polscy urzędnicy nadal nie rezygnowali z pomysłu lądowania na "Siewiernym". Jako drugi termin wybrali – wspomniany wcześniej – 23 marca. Rosjanie znów się nie zgodzili, bo lotnisko wciąż nie było gotowe. - (…) Grupa przygotowawcza pod koniec marca nie mogła wylądować na tym lotnisku ("Siewiernyj" – red.) i dlatego wylądowali w Moskwie. Wedle mojej wiedzy, strona rosyjska zapewniła, że lotnisko będzie przygotowane na przyjęcie wizyty premiera Tuska – zeznała Beata Lamparska, w 2010 roku zastępca Dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych w kancelarii premiera. Wojskowi prokuratorzy sprawdzili zeznania urzędników.
- Z ustaleń Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie wynika, iż delegacja przedstawicieli rządu oraz kancelarii prezydenta przebywała w Moskwie w dniach 24-25 marca 2010 r. W dniu 24 marca 2010 r. całość wskazanej powyżej ekipy udała się transportem samochodowym do Smoleńska, a następnie w ten sam sposób, tego samego dnia, wróciła do Moskwy – poinformował nas pułkownik Rzepa.
Tylko "Siewiernyj"
Skoro lotnisko było nieużywane, Rosjanie sami ostrzegali by z niego nie korzystać, to dlaczego nie zdecydowano się np. na lądowanie polskiego premiera, a później prezydenta, w Moskwie i stamtąd podróż samochodami do Katynia? – Bez dwóch zdań to byłoby najlepsze rozwiązanie. Te wizyty od początku powinno się planować tak, jakby lotniska w Smoleńsku w ogóle nie było – twierdzi Edmund Klich.
Okazuje się, że ani Rosjanie, ani Polacy na ten temat w ogóle nie rozmawiali. - W trakcie spotkań poświęconych programom wizyt, nie omawiano kwestii wyboru lotniska. Nigdy nie pojawiła się propozycja, czy to ze strony polskiej czy rosyjskiej, lądowania premiera bądź prezydenta na innym lotnisku niż lotnisko w Smoleńsku - opowiedziała prokuratorom Łatkiewicz-Pawlak, była wicedyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Z kolei Beata Lamparska z kancelarii premiera dodała, że w kancelarii "nie posiadaliśmy informacji, które mogłyby wskazywać, że lotnisko to nie będzie w stanie przyjąć naszej delegacji".
Będą zarzuty? Dla kogo?
Decyzja o lądowaniu na niebezpiecznym lotnisku w Smoleńsku to jeden z najważniejszych wątków w sprawie katastrofy 10 kwietnia, jaki bada Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Oskarżyciele prześwietlają konkretne decyzje, konkretnych pracowników kancelarii premiera, MSZ, protokołu dyplomatycznego a także kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
- Być może odpowiedzialni za organizację wizyt usłyszą zarzuty za to, że zgodzili się podczas planowania na lądowanie w tak niebezpiecznym miejscu. To co najmniej niedopełnienie służbowych obowiązków, o czym mówi artykuł 231 kodeksu karnego. Za to może grozić do 3 lat więzienia – ujawnia nieoficjalnie w rozmowie z tvn24.pl jeden z prokuratorów nadzorujących śledztwo.
Oficjalnie, wojskowa prokuratura zaprzecza, by już teraz chciała stawiać zarzuty.
Maciej Duda, Łukasz Orłowski//fac
Co to znaczy "odtworzenie infrastruktury", czyli czego brakowało na lotnisku? Wiadomo, że stały sprzęt nawigacyjny, który umożliwiał lądowanie z zachodu na wschód, został zdemontowany jesienią 2009 roku, kiedy rozformowano stacjonujący na "Siewiernym" pułk wojskowego lotnictwa transportowego. Od tamtej pory o lotnisko nie miał kto dbać. Płyta, pas startowy, niszczały. – Po przyjeździe do Smoleńska, już po katastrofie, od razu spostrzegliśmy, że tej infrastruktury nie poprawiono w jakimś wielkim stopniu. Przykład? Zarastające drzewa, które mogły mieć wpływ na pracę urządzeń. Widać było, że to opuszczone lotnisko – opowiada płk Klich. Już dawno media ujawniły, że dopiero po katastrofie Rosjanie wkręcali nowe żarówki w światła naprowadzające do lądowania. Z polskich uwag do raportu MAK wynika, że drzewa, które zasłaniały sygnał radiolatarni naprowadzającej polski Tu-154 M 101, wycinali też po wypadku. Dlaczego polska i rosyjska strona wybrały właśnie takie miejsce? Czy od bezpieczeństwa premiera i prezydenta ważniejsze było, by szybko dotrzeć do Katynia? O tym co i kiedy Rosjanie montowali na Siewiernym polska strona nie wie do dzisiaj. – Od początku miałem wiele uwag do stanu infrastruktury lotniska. Zwracałem się do Rosjan z licznymi pytaniami dotyczącymi sprawności i stanu urządzeń – w tym nawigacyjnych – oraz przygotowania samego lotniska na przylot prezydenckiego samolotu dnia 10 kwietnia. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi – przypomina Klich. "Odtworzenie infrastruktury"
Źródło: tvn24.pl