W ostatnią środę Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych, wyruszył w swoją pierwszą podróż do Europy. Teraz, kiedy Państwo to czytają, Biden jest pewnie w Brukseli na szczycie NATO, zostało mu jeszcze spotkanie z przywódcami krajów Unii Europejskiej, a na koniec rozmowy z Putinem w Genewie.
Polski w tych planach nie ma, chociaż nie mam wątpliwości, że jeśli w Brukseli Biden poklepie Morawieckiego po plecach, a może nawet dojdzie do uścisku dłoni, to z TVP Info dowiemy się, że dla Amerykanów jesteśmy partnerem, bez którego obejść się nie mogą, i nawet niechętnie do nas nastawiony Biden, chce czy nie chce, uznać musi naszą międzynarodową nieodzowność. I to mimo wymyślnych afrontów czynionych przez prezydenta Dudę. I tym sposobem potwierdzi się wyższość strategii wstawania z kolan nad strategią podlizywania. Na podlizywaniu Brukseli skorzystał jeden Tusk, a na pluciu w brukselskie talerze cały naród, a dowodem są miliardy euro przywiezione z Belgii przez Mateusza Morawickiego.
W amerykańskich gazetach czytałem różne dobre rady dla Bidena, ale żeby nie było, że popisuję się czytaniem w obcych językach, powołam się na wywiad, nie z żadnej amerykańskiej gazety, ale z "Polityki", z profesorem Grzegorzem Ekiertem. Profesora cytowałem już rok temu. Wtedy przytomnie przewidywał, że dla zmiany sytuacji w Polsce "kluczowe jest pękniecie w obozie władzy". Pęknięcia się rysują, ale czy to wystarczy do zmiany politycznej, nie jest takie pewne.
Jeśli idzie o Amerykę, profesor też jest ostrożny. Nie zachłystuje się Bidenem, ale podoba mi się, bo nie popada w modny ton, że Ameryka się skończyła, a nawet ryzykuje opinię, że "chwilowo Ameryka odzyskała kontrolę".
Jeśli nawet nie odzyskała, to przynajmniej stara się, i w tej sprawie Biden poleciał do Europy. Tej podróży towarzyszy ogromne zainteresowanie i pełne niepokoju pytanie: czy Biden może zbawić Zachód? Sam fakt, że zostało postawione, pokazuje, jak bardzo Ameryka Bidena różni się od Ameryki Trumpa. Za poprzedniego prezydenta nikt takiego pytania nie stawiał, bo Trump otwarcie mówił światu zachodniemu, że dla Ameryki przewodzenie było za męczące i zbyt kosztowne. Koniec jazdy na gapę, najwyższy czas, żeby każdy dbał o siebie - mówił Trump sojusznikom. To się wielu w Ameryce podobało, a szczególnie proklamacja egoizmu: "America First".
Podobało się także rządowi w Polsce, który uznał, że dwa mocarstwa, które postanowiły być "First", łatwo się dogadają. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten cholerny Biden. W gronie zawiedzionych jego polityką szczególnie donośnie - jak się dziś mówi - wybrzmiał głos profesora Raua. Ten znawca amerykańskiego systemu politycznego, sprawujący urząd ministra spraw zagranicznych, na łamach "Rzeczpospolitej" zwrócił uwagę na "kaskadę błędów" popełnionych przez Stany Zjednoczone wobec Polski. W tej kaskadzie szczególnie bolesny jest fakt, że "delegacja amerykańska z prezydentem Bidenem na czele (...) nie znalazła czasu na organizację jego spotkań z sojusznikami ze wschodniej flanki". Wobec potęgi tych skandalicznych przeoczeń ciśnie się na usta pytanie: skąd się one biorą? Profesor Rau milczy na ten temat, nikogo nie oskarża, ale sugestia zawarta w wywiadzie jest czytelna: to owoce arogancji i ignorancji Amerykanów. Jałta niczego ich nie nauczyła. Ustępowali Stalinowi z wrodzonej głupoty, zaś zarozumialstwo nie pozwoliło im słuchać rad roztropnych Polaków, żeby nie godzić się na żadną linię Curzona. Myśli, że dla aliantów zachodnich byliśmy w czasie wojny sojusznikiem mniej cennym niż Stalin, w wywiadzie z profesorem Rauem nie znalazłem. Rozumiem, że to jest domysł deprymujący, ale wypada go wziąć pod uwagę.
Rozumiem też, że w obliczu komplikacji polityki globalnej, krzyżujących się interesów mocarstw, kryzysu cywilizacji judeo-chrześcijańskiej i pandemii krajowi średniej wielkości nie jest łatwo. Szczególnie krajowi położonemu na równinach środkowej Europy, czyli tam, gdzie wielkie mocarstwa toczyły swoje wielkie bitwy. Ale może koniec końców należy pogodzić się z faktem, że Polska od kilkuset lat nie jest mocarstwem, podobnie jak pogodzić się trzeba z faktem, że nie panuje u nas klimat śródziemnomorski, a winogrona udają się gorzej niż kartofle.
W latach studenckich miałem kolegę, zapalonego koszykarza. Nieźle grał mimo nikczemnego wzrostu. Ponieważ jednak jego koledzy mieli po dwa metry i - jak to zdarza się ludziom wysokim - garbili się, więc mój kolega też się zaczął garbić. Nie miał żadnego powodu, ale bardzo chciał być do nich podobny. My też chcemy być podobni do wielkich, choć nie mamy dwóch metrów wzrostu.
Minister Rau ubolewa, że Biden utożsamia Europę z Niemcami? A z kim miałby utożsamiać? Z Luksemburgiem? Z Bułgarią? Z Czarnogórą? Utożsamia z Niemcami, bo to najpotężniejsza gospodarka w Europie, jedna z ważniejszych na świecie. I na dodatek Niemcy wolą Bidena od Trumpa.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24