Ludzie, którzy doświadczyli wojny i wygnania, będą to pamiętać do końca życia. Jednak nie jest tak, że związane z tym uszkodzenia czy zmiany w ich mózgach będą permanentne. Z dr Ewą Malinowską, neuropsycholożką i biolożką, adiunktką na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawiamy o tym, co wojna robi z ludzkim mózgiem i czy da się przed tym uchronić.
Neuronauka, czyli interdyscyplinarna dziedzina zajmująca się ośrodkowym układem nerwowym, korzysta z dorobku medycyny, biologii, biofizyki, biochemii, informatyki oraz psychologii. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się mózgowie - czyli potocznie mózg - który ciągle skrywa wiele tajemnic i zagadek. A to właśnie od niego w dużej mierze zależy to, czy człowiek przetrwa sytuacje kryzysowe.
Badania neuronaukowe pozwalają nam zrozumieć - dosłownie - co nam siedzi w głowach, w różnych sytuacjach życiowych, w tym tych najcięższych, jak wojna czy doświadczenie uchodźstwa. Bo skoro na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, ludzki mózg ma ogromne możliwości, które wykorzystuje w jednym celu: by przetrwać.
Tomasz-Marcin Wrona: W jaki sposób ludzki mózg reaguje na wojnę?
Dr Ewa Malinowska: Przede wszystkim wojna powoduje, że w człowieku rodzi się poczucie zagrożenia, strach i lęk.
Nieco inaczej reakcja ta może wyglądać u nas - osób, które mogą to wszystko odczuwać, bo ta wojna dzieje się blisko naszej granicy. Inaczej zaś u osób, które 24 lutego obudziły spadające na miasta bomby. U nich stres może być bodźcem do działania, ale też jest reakcją na to, co dzieje się wokół. Jeśli stres jest odpowiedzią na fakt, że wali się nam dach na głowę, to w pierwszym odruchu człowiek myśli, czy walczyć, czy jednak uciekać. To naturalne odruchy, których celem jest przeciwdziałanie danej sytuacji. Jednym zdaniem: chodzi o zapewnienie sobie ochrony. I w zależności od tego, czy mamy rodzinę - rodziców, dzieci pod swoją opieką - decydujemy się na walkę na miarę naszych sił albo na szukanie schronienia.
Co się wtedy z nami dzieje?
W pierwszej chwili, gdy mózg podejmuje decyzję "walcz albo uciekaj", pojawia się wyższy poziom adrenaliny i noradrenaliny. To pozwala naszemu organizmowi wybrać każdą ze wspomnianych opcji. Wraz z tą aktywnością w mózgu pojawia się przyspieszone tętno, zwiększa się wydajność oddechowa, rozszerzają się źrenice i tak dalej. A zatem akcję przejmuje nie tylko mózg, ale również obwodowy układ nerwowy, zwłaszcza część współczulna. Dokrwione są przede wszystkim te narządy, które umożliwiają przetrwanie - czyli walkę bądź ucieczkę, chociażby serce czy układ mięśniowy.
Ta siła przetrwania jest tak duża, że częściowo znoszone czy też tłumione jest odczuwanie bólu, zimna czy głodu.
To właśnie dzięki czemu możemy walczyć lub uciekać?
Mózg koncentruje się na tym, co jest tu i teraz. Ciężar jego aktywności przechodzi na ośrodki, które na przykład pozwalają na skupienie uwagi oraz na jej większą selektywność w kierunku bodźców mogących stanowić potencjalne zagrożenie.
Proszę zauważyć, że w sytuacji bardzo stresującej mózgowi ciężko tworzy się wspomnienia. Badania pokazują, że najczęściej pamiętamy początek jakichś stresujących wydarzeń, trudno jest nam przypomnieć sobie to, co działo się później. Albo nie do końca wiemy, jak udało nam się wyjść ze skrajnie trudnej, zagrażającej życiu sytuacji. Wydaje się, że podłożem tego typu doświadczeń może być fakt pewnych ograniczeń funkcjonowania w obrębie struktur i okolic odpowiadających za powstawanie wspomnień i przechodzenie ich do pamięci długotrwałej, takich jak na przykład hipokamp czy umożliwiającej racjonalną ocenę sytuacji i strategiczne planowanie działań - kory przedczołowej.
W skrajnych sytuacjach nasze działanie napędza adrenalina. Czasami zastanawiamy się, jak pewne rzeczy stają się możliwe. Ale proszę zobaczyć: w skrajnych sytuacjach nie jemy, nie śpimy i tak jest do momentu, aż znajdziemy względnie bezpieczne miejsce. Wiadomo, że ta mobilizacja wywołana adrenaliną nie może trwać wiecznie, to kwestia kilku dób.
Ukrainę opuszczają przede wszystkim kobiety z dziećmi. I tak, jak bardzo silnym odruchem w sytuacji kryzysowej jest chronienie siebie, to jeszcze silniejszym jest chronienie dzieci. To jest bardzo pierwotny odruch.
Czy te dzieci są w pełni świadome tego, co się z nimi dzieje?
O ile dzieci, w szczególności te małe, mogą nie rozumieć stopnia zagrożenia i tego, co dzieję się wokół nich, bo nawet dorośli tego nie wiedzą, to na pewno odczuwają całą paletę emocji. Dzieci są w tym względzie specjalistami i tak też jest skonstruowany mały mózg, żeby na emocje otoczenia reagować. Dlatego jestem przekonana, że bez problemu wyczuwają niepokój, lęk, smutek, gniew.
A skoro rozmawiamy o dzieciach uchodźczych - wiem, że organizacyjnie to jest trudne - ale bardzo ważne jest, żeby ukraińskie dzieci jak najszybciej poszły do szkoły, w rozumieniu powrotu do pewnego stałego, przewidywalnego kawałka rzeczywistości.
Dlaczego?
Nawet jeśli nie znają języka, tworzymy im pewnego rodzaju punkt zaczepienia w normalności. I tu nie chodzi o to, czy one się w tej chwili czegoś konkretnego nauczą. To jest drugorzędne. Te dzieci wyrwane zostały ze swojej rzeczywistości i potrzebują zbudować ją na nowo.
Ogromna część dzieci dotarła do Polski w pierwszych dniach, tygodniach, ale teraz zaczną pojawiać się też takie, które widziały te najgorsze wojenne obrazy. Dzięki temu, że pójdą do szkoły, wrócą w pewien sposób w rytm codzienności, co jest bardzo istotne w przywracaniu równowagi.
A co jeszcze - oprócz tej troski o bliskich - jest źródłem stresu dorosłych, uciekających przed wojną?
To całkowity brak kontroli. Czasami świadomie stawiamy się w sytuacji, w której chcemy przeżyć silne emocje związane ze stresem: jedni skaczą na bungee, inni ze spadochronem. Ale jest to źródło emocji, które całkowicie kontrolujemy, i emocje są efektem świadomego wyboru.
Natomiast w obliczu wojny ludzie, którzy jej doświadczają, zderzają się z jedną wielką niewiadomą. Pojawia się więc ogromna bezradność wobec rzeczywistości, w której w każdej chwili może dojść do kolejnych nalotów, ostrzałów. Nie wiadomo, czy uciekać na względnie bezpieczniejsze tereny na zachodzie Ukrainy, czy za granicę. Ci ludzie niejednokrotnie opuszczali dom, nie wiedząc, kiedy i czy w ogóle będą mogli do niego wrócić, bardzo często bez potrzebnych ubrań, a nawet butów. Razem ze znajomymi zebraliśmy kilkadziesiąt par butów, bo okazało się, że byli tacy, którzy ruszyli w poszukiwaniu schronienia w kapciach.
Czym reakcja na wojnę różni się od tej na klęski żywiołowe?
W przypadku powodzi, pożarów, trzęsienia ziemi czy wybuchu wulkanu - tak samo się ucieka. Jednak z tyłu głowy ma się świadomość, że to minie. To, co jest bardzo ważne w przypadku, kiedy mówimy o traumie doświadczenia wojennego - za nią stoi zazwyczaj intencjonalne działanie agresora. To nie jest przypadkowy, losowy akt matki natury, tylko konsekwencja celowego działania, dla większości niewytłumaczalna, nie do przyjęcia.
W obliczu wojny kompletnie nie wiemy, kiedy i jak to się skończy. Mało tego, nawet jeśli kobiety z dziećmi znalazły bezpieczne schronienie chociażby w Polsce, to zdane są przede wszystkim na siebie, bo - co zrozumiałe - nie mogą liczyć na mężczyzn, którzy właśnie walczą. Ten całkowity brak kontroli, poczucie bezsilności, lęk, niewiadoma związane są z całkowicie nową rzeczywistością i przyszłością. To może być paraliżujące.
To skąd bierze się siła do tak dramatycznej w wielu przypadkach ucieczki?
W mózgu mamy do czynienia też z nieco innym, bardziej długotrwałym i złożonym procesem niż ten pierwotny wyrzut adrenaliny i noradrenaliny. Wchodzimy w fazę, gdzie stres nie jest już bezpośrednim bodźcem - bo na przykład dochodzi do kolejnego bombardowania - ale czynnikiem, którego doświadczamy długotrwale, na przestrzeni tygodni, miesięcy, może i lat.
W tym miejscu zaczyna działać oś podwzgórze - przysadka - nadnercza, która jest głównym regulatorem stresu i która odpowiedzialna jest za grupę takich związków jak glikokortykosteroidy, czyli grupę hormonów stresu, a w największym stężeniu wydzielany jest kortyzol.
I tak jak w tej pierwszej fazie adrenalina i noradrenalina działają na naszą korzyść, do pewnego stopnia wydzielanie kortyzolu też przez pewien czas jest dla nas pozytywne. Pobudza do działania: ucieczki, a następnie do adaptacji w nowej sytuacji. Jednak gdy mamy do czynienia z długotrwałym wydzielaniem się kortyzolu, to może obrócić się przeciwko nam.
Co się z nami stanie?
Z badań naukowych wiemy, że przy długotrwałym działaniu kortyzolu w układzie limbicznym - czyli ośrodku kontrolującym emocje - bardzo aktywne staje się jądro migdałowate. To ono w dużej mierze zaangażowane jest w odczuwanie lęku i związanych z nim emocji. U osób, które poddane są długotrwałemu poczuciu zagrożenia, można mówić również o długotrwałym poczuciu dyskomfortu. Związany jest z tym, że nie potrafimy zredukować bodźców stresogennych.
Badacze zajmujący się stresem opisują coś, co nazywamy zespołem adaptacyjnym. Chodzi o pewnego rodzaju próbę oswojenia się z konkretną sytuacją. Wykorzystanie dostępnych zasobów mózgu, aby przetłumaczyć sobie zaistniałe wydarzenia. Jest to też styl radzenia sobie ze stresem. Bo jeśli człowiek nie wejdzie w tę fazę adaptacyjną, to następuje faza wyczerpania - adrenalina pozwala nam działać kilka dni, ale potem organizm padnie.
Z zupełnie innej strony - na poziomie struktur mózgowych - z czasem działanie kortyzolu będzie wyłączać na przykład te ośrodki, które odpowiedzialne są za odczuwanie przyjemności. Nawet po dłuższym czasie może okazać się, że ulubione dotychczas potrawy nie smakują już jak kiedyś albo nie ma się ochoty na to, co dotychczas. W tym przypadku mówimy o zaburzeniach działania najczęściej dopaminy w obrębie jądra półleżącego.
To dotyczy tych, którzy uciekają, czy tych, którzy zostają?
To dotyczy zarówno osób, które walczą w Ukrainie, jak i tych, które chcą znaleźć poczucie bezpieczeństwa poza jej granicami.
Docierają do mnie informacje, że coraz więcej osób przestaje reagować na syreny przeciwlotnicze i nie ucieka do schronów, co może wskazywać na jakąś formę radzenia sobie z tą sytuacją.
Natomiast część osób, które przybyły do Polski, teraz wraca do Ukrainy, bo nie jest w stanie się tu odnaleźć. Mają świadomość, że ich bliscy walczą z Rosjanami. I nie chodzi tu o Ukraińców, którzy mieszkali tu na długo przed 24 lutego, ale na przykład o kobiety, które dopiero co wyjechały do Polski i teraz nie radzą sobie z sytuacją, że są bezpieczne, a ich bliscy nie.
Będzie im coraz trudniej?
Weźmy pod uwagę fakt, że 10 milionów Ukraińców zmuszonych zostało do porzucenia swoich domów, a zatem do migracji, czy to wewnątrz kraju, czy za granicę. Wojna trwa już ponad miesiąc i będzie najprawdopodobniej trwać nadal, a zatem możemy założyć, że ten lęk się przedłuża. Oznacza to, że utrzymuje się przesunięcie ciężaru aktywności na przykład na ciało migdałowate, odpowiedzialne za lęk oraz towarzyszy temu obniżony nastrój, często kłopoty ze snem, brak możliwości czerpania przyjemności z drobnych, codziennych aktywności. A to jest znakomite preludium do depresji.
To będziemy obserwować za jakiś czas, w zależności od tego, jak długo ta wojna potrwa i jak bardzo Ukraina zostanie zniszczona. Wspomniane jądro czy też ciało migdałowate odpowiedzialne jest również za regulację poziomu agresji, gdzie gniew również może być naturalną reakcją na poczucie zagrożenia.
A czy mózg posiada jakieś mechanizmy, który pozwalają zatrzymać wydzielanie się kortyzolu bądź obniżyć jego poziom?
Jeśli chodzi o adrenalinę, to możliwości organizmu są ograniczone. Po pewnym czasie dochodzi do zaburzeń oceny sytuacji i nie jesteśmy w stanie bez końca tak funkcjonować. Musimy w pewnym momencie na przykład się przespać, inaczej dojdzie do wyczerpania organizmu.
Natomiast w kwestii kortyzolu, to mamy taki naturalny mechanizm, który reguluje jego poziom. Ale tu chodzi o taki codzienny, normalny stres, gdy przy pewnym poziomie kortyzolu we krwi dochodzi do tak zwanego ujemnego sprzężenia zwrotnego. Działa to tak: gdy mózg odbierze informację, że we krwi poziom kortyzolu jest już za wysoki, to podwzgórze przestaje pobudzać przysadkę, a ta - nadnercza. Problem pojawia się, gdy przedłuża się okres podwyższonego stresu, bo ta oś się nie wyłącza i jest cały czas pobudzana.
Co się wówczas dzieje?
Obserwujemy wtedy przede wszystkim mechanizmy osłabiające, bo długotrwale podwyższony poziom kortyzolu osłabia nam odporność. I można to zauważyć w naszej codzienności. Na przykład po bardzo intensywnym okresie w pracy, gdy nie śpimy tyle, ile powinniśmy i nie dojadamy, często zdarza się, że jak już "możemy", na przykład zakończymy jakiś projekt, chorujemy - łapiemy przeziębienie, grypę, odnawia nam się jakaś stara kontuzja itp.
I jeśli taka reakcja pojawia się raz na 10 lat, to nie wpłynie to w istotny sposób na kondycję organizmu. Jednak jeśli ktoś żyje w takim stresie przez dwa lata, to może mieć również uszkodzone mechanizmy naprawcze na poziomie komórkowym. W konsekwencji możemy doświadczać schorzeń przewlekłych. Najogólniej rzecz biorąc, możemy mówić o stanach zapalnych, a nawet może dojść do uszkodzeń, które prowadzą do zmian nowotworowych.
W przypadku kobiet, żyjących w długotrwałym stresie, obserwowane są problemy z zajściem w ciążę. Nawet jeśli im się to uda, to występuje o wiele większy wskaźnik poronień. A i u urodzonych dzieci można obserwować konsekwencje traum doświadczonych przez matki, związanych z doświadczeniem długotrwałego stresu. Proszę zauważyć, że kobiety będące w ciąży, które godzinami szły w tych kolejkach, żeby przedostać się do Polski, zaraz po dotarciu w bezpieczne miejsce zaczynały rodzić. Mózg daje znać, że jest bezpiecznie i następuje poród. To też pokazuje ogromną siłę i determinację, która ujawnia się w skrajnej sytuacji.
POSŁUCHAJ RÓWNIEŻ: "JAK DBAĆ O MÓZG?" - DR EWA MALINOWSKA GOŚCINIĄ PODCASTU "NOWY LEPSZY ŚWIAT"
Wspomniała pani o zmianach w komórkach. Czy doświadczenie uchodźstwa może pozostawić trwały ślad w ich strukturach?
Z jednej strony mówimy o osobach, które trafiają na przykład do Polski, ale sytuacja w Ukrainie nie daje im spokoju, czyli są pod wpływem długotrwałego stresu. Z drugiej zaś część tych osób prawdopodobnie - mając cały czas z tyłu głowy wojnę w Ukrainie - będzie próbować się zaadaptować do nowej rzeczywistości. Z sytuacji skrajnego zagrożenia życia i zdrowia przejdzie dalej, zacznie widzieć szansę na nowe życie.
Część tych osób pozostanie w nowej ojczyźnie. I chociaż będą żyć w cieniu jakiejś traumy, to nie mówiłabym w ich przypadku o zmianach na poziomie komórkowym. Jeżeli poziom tych związków, jak kortyzol, wróci do normy, nastąpi regulacja parametrów biologicznych, to być może wtedy nie będziemy tak głębokich zmian obserwować. Jednak w przypadku osób żyjących w długotrwałym stresie - i tu możemy mówić o ludziach, zmuszonych do życia poza miejscem, w którym chcieliby żyć, być może mierzących się z zaburzeniami lękowymi, depresją, zespołem stresu pourazowego - możemy mówić o zmianach na poziomie komórek.
Co mówi nam na ten temat nauka?
Badania nad szeroko rozumianym stresem - nie tylko związanym z uchodźstwem - mówią, że wpływa on na obniżony poziom funkcjonowania układu odpornościowego oraz przekłada się na odmienny sposób działania narządów i komórek. Tu chodzi o zmiany na poziomie czysto fizjologicznym o podłożu neurotoksycznym. Mówimy o zaburzeniu równowagi neurohormonalnej, jeżeli chodzi o neuroprzekaźniki, jak na przykład te pobudzające - glutaminian czy zwiększone stężenie jonów wapnia. Ochrona przed tak zwanymi wolnymi rodnikami - najczęściej w postaci wysoce reaktywnych atomów tlenu - jest zmniejszona. Wolny rodnik tlenowy szuka pary dla swojego samotnego elektronu w innych, otaczających go atomach. Nie musi to być atom tlenu, zadowoli się także na przykład atomem białka. Takie grasowanie wolnych rodników w komórkach ciała stopniowo niszczy ich strukturę (na przykład uszkadza błony komórkowe, DNA), przyspiesza procesy starzenia się i śmierć, a w konsekwencji rujnuje nam zdrowie.
To się zdarza też w naszym codziennym życiu, ale funkcjonujące poprawnie mechanizmy naprawcze i procesy neuroprotekcji ograniczają wspomniane wcześniej procesy. W sytuacji długotrwałego stresu nagromadzenie tych czynników prowadzi do obumierania komórek. Na przykład w stanach depresyjnych obserwujemy ich obumieranie w obrębie hipokampa. Dochodzi też do bardzo obniżonego, a nawet całkowitego braku powstawania nowych komórek (zahamowania procesów neurogenezy). Możemy wręcz powiedzieć, że to wygląda tak, jakby mózg fizycznie cierpiał.
Wiemy, że długotrwały stres może prowadzić do stanów depresyjnych oraz prawdopodobnie wielu przypadków zespołu stresu pourazowego (PTSD). Czy możemy zatem powiedzieć, że długotrwały stres nas zabija?
Tak, oczywiście. Przy wysokim poziomie adrenaliny i noradrenaliny może pan dostać zawału serca. W przypadku przewlekłego stresu mamy szereg badań, które wskazują między innymi na obumieranie i zanikanie procesów neurogenezy, czyli powstawania nowych komórek nerwowych w obrębie ośrodkowego układu nerwowego, na zmianę gęstości dendrytów, czyli wypustek, które posiadają neurony, umożliwiające odbiór i przesyłanie impulsów elektrycznych, zmienia się również gęstość kolców dendrytycznych. To zaburza, niekiedy wręcz uniemożliwia prawidłowe funkcjonowanie neuronów, co może przekładać się na zaburzenia funkcji motorycznych, czuciowych, ale i poznawczych - procesy uwagi, pamięci, rozumowania i tak dalej.
Do niedawna uważano, że otaczające neurony populacje komórek glejowych tworzą dla nich swoisty płaszcz i szkielet. Okazuje się, że być może - w tym kierunku zmierza część prowadzonych badań - na przykład astrocyty są również współodpowiedzialne za procesy myślenia. Są teorie, które zakładają, że neurony odpowiadają za proste funkcje czuciowo-ruchowe, a za wyższe funkcje myślowe odpowiadają właśnie astrocyty jako część gleju. Wiadomo jednak, że astrocyty w wyniku przewlekłej ekspozycji na stres również obumierają. Mówię teraz o strukturach mózgowych, a przecież duży stres ma ogromny wpływ na pozostałe układy i narządy. Nawet jeśli ciało na skutek długotrwałego stresu nie umrze, to na pewno starzeje się dużo szybciej.
Osoby uchodźcze są bez szans?
Chciałabym jasno zaznaczyć, że nasz organizm posiada mechanizmy naprawcze. Te wszystkie procesy i zmiany, o których mówiłam, pojawiają się w zdrowym, niezestresowanym organizmie, który jednak im przeciwdziała. Im jesteśmy młodsi, te mechanizmy działają szybciej i sprawniej. Wraz z wiekiem to nagromadzenie błędów i ograniczone możliwości naprawcze sprawiają, że trudniej przeciwdziałać tym procesom. W końcu umieramy także dlatego, że jesteśmy starzy. W przypadku organizmu zestresowanego możemy mieć 50-latka, który jest w kondycji 80-latka, bo jego organizm nie potrafi przeciwdziałać zachodzącym zmianom. A zatem długotrwały, silny stres w połączeniu ze stanami depresyjnymi, zaburzeniami lękowymi i PTSD działa wyniszczająco.
Pytał pan, czy doświadczenie uchodźstwa pozostawia w naszym ciele trwały ślad. Myślę, że nawet ogromny. Bardzo ostrożnie można posłużyć się porównaniem pomiędzy byciem osobą uchodźczą a żałobą. Zakończony proces żałoby - teoretycznie - kończy się akceptacją faktu, że ktoś nie żyje. Ale są przypadki, w których ten ból straty kogoś bliskiego jest tak wielki, że na akceptację nie ma miejsca. Myślę, że w przypadku uchodźstwa może być podobnie.
Mówiła pani o zmianach na poziomie komórkowym. Czy zmiany te mogą być tak silne, że mogą być dziedziczone?
Tu musimy być ostrożni. Dziedziczenie zmian na poziomie kodu genetycznego byłoby po prostu jego mutacją. A zatem trudno mówić o genetycznej transkrypcji uchodźstwa czy wojny. Jasne, z perspektywy wielu lat może dojść do mutacji w genie, który spowoduje nowotwór, ale mówienie o jej genetycznym przekazywaniu jest zbyt daleko posuniętą konkluzją. Niekiedy możemy mieć sytuację, w której nawet nie tak długotrwały, jednak skrajnie ciężki w doświadczeniu i ocenie stres u kobiety w ciąży może przełożyć się na rozwój płodu czy przedwczesny poród. Ale powtarzam, to jest wpływ określonych warunków środowiska, w tym stresu doświadczanego przez matkę na przebieg ciąży i rozwój dziecka.
Natomiast niewątpliwie można "dziedziczyć" traumę na poziomie socjalizacyjnym, kulturowym. Zauważyłam to chociażby w trakcie prowadzenia zajęć ze studentkami i studentami. To są dwudziestoparolatkowie, których sposób opisywania wojny w Ukrainie jest bardzo podobny do tego, jakim posługiwało się pokolenie naszych dziadków wobec II wojny światowej. Dlatego mam wrażenie, że to silne odczuwanie traumy przekazywane jest nie na poziomie genów, ale w procesie wychowania.
Z informacji opublikowanych przez biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców wynika, że szeroko rozumiana neuronauka może być wykorzystana w poprawie kondycji psychicznej i psychologicznej szczególnie u młodych osób uchodźczych. W jaki sposób?
W tym konkretnym przypadku zastosowana została konkretna technika narracyjna w prowadzeniu terapii. Chodzi o to, że pacjent ubiera w słowa swoje doświadczenia, a dzięki temu może te wydarzenia opisać i oswoić. A to jest wstęp do dalszej pracy terapeutycznej. W ten sposób "nakładany jest kompres" na ciało migdałowate, co pozwala mózgowi wrócić do prawidłowej oceny. Na przykład u pacjentów z PTSD pokazujemy, że nie każdy hałas stanowi zagrożenie.
Taka ścieżka terapeutyczna polega na zrozumieniu tego, co się wydarzyło, opisaniu doświadczeń i nazwaniu ich, a następnie dalszej pracy z emocjami, które temu towarzyszyły. Wyciszając ciało migdałowate, pobudzamy hipokamp, który tworzy pewnego rodzaju narrację, która staje się częścią autobiografii - pamięcią tego, co się wydarzyło w moim życiu i co z tego wynika dla mnie na przyszłość. Mocniej angażowana jest również kora przedczołowa, odpowiedzialna między innymi za racjonalną ocenę, ustanawianie celów i planowanie tego, jak je osiągnąć. Dzięki temu pacjent jest w stanie tę historię przepracować. W przypadku osób uchodźczych możemy mieć do czynienia z taką sytuacją, że słowo "uciekam" zamieniam na "wędruję, żeby dać sobie szansę na nowe życie". Pojawia się coraz więcej prac badawczych, które pokazują to, w jaki sposób psychoterapia wpływa na fizjologiczne przebudowywanie struktur w obrębie ośrodkowego układu nerwowego.
Ludzie mają potrzebę akceptacji i przynależności, nie wszystkie osoby uchodźcze je odnajdą. Co się dzieje z mózgiem, gdy ludzie tej potrzeby nie realizują?
Tutaj zahaczamy o pojęcie stresu mniejszościowego, które opisywane jest w kontekście każdej grupy wykluczonych bądź dyskryminowanych. Ten rodzaj stresu pojawia się wśród mniejszości narodowych, ale również wśród osób LGBT+, przedstawicieli różnych ras, osób z niepełnosprawnościami.
U osób uchodźczych - głównie ze względu na nieznajomość języka - może pojawić się właśnie taki stres, czyli długotrwałe poczucie braku przynależności, akceptacji, poczucie wyobcowania. To zaś może prowadzić do agresji bądź smutku. Jeśli smutku, to mamy wstęp do depresji. Mogą się pojawić związane z tym stany lękowe czy nerwica. To jest uwarunkowane indywidualnie.
Mówiliśmy długo o procesach biochemicznych w mózgu, spowodowanych długotrwałym stresem. Czy te procesy możemy w jakiś sposób odwrócić?
Jeżeli nie doszło do głębokich zmian strukturalnych, to tak. Wiele zależy przede wszystkim od wieku konkretnej osoby oraz jej konstrukcji fizycznej i psychicznej. Każdy, kto doświadczył tak skrajnych wydarzeń jak wojna i wygnanie, będzie to pamiętać do końca życia. Jednak nie jest tak, że wszystkie te osoby nie będą potrafiły z tym ciężarem żyć, a uszkodzenia czy zmiany w ich mózgach będą u nich permanentne.
Posłużę się innym przykładem: osoby palące wyrządzają sobie ogromną krzywdę na poziomie komórkowym. Ale u osób, które nawet po wielu latach palenia rzucą ten nałóg, organizm jest w stanie się zregenerować. W jakim stopniu? Znów: zależy od naszej kondycji i wieku. Zmierzam do tego, że możliwości regeneracyjne organizmu są bardzo duże. Niemniej jednak, jeśli pod wpływem długotrwałego stresu dojdzie do zawału serca albo zmian w obrębie naczyń, które powodują na przykład udar, to konsekwencje tych zdarzeń mogą być nieodwracalne.
Z perspektywy biologicznej wiemy, że ogromna część populacji kieruje się pierwotnymi celami: przeżyć i rozmnażać się. Wszystko, co dzieje się w naszym organizmie, sprowadza się w dużym uproszczeniu właśnie do tych dwóch rzeczy. W szczególności w zakresie przeżycia ludzie mają ogromne pokłady możliwości fizycznych i psychicznych. Tak jesteśmy zaprogramowani.
Inwazja Rosji na Ukrainę ma również wpływ na nas, Polaków. Czy mamy prawo się bać?
To oczywiste, że niektórzy z nas będą odczuwać strach i lęk. Buntuję się przeciwko stwierdzeniom takim jak "mamy prawo". Mówimy bowiem o emocjach, które są czymś naturalnym. Problem pojawia się w sytuacji, gdy lęk czy poczucie zagrożenia dezorganizują nam codzienne życie. Jeśli ten lęk jest tak silny, że paraliżuje kogoś i nie pozwala mu na proste, codzienne czynności, to należy rozważyć wizytę u psychiatry, który przepisze odpowiednie leki uspokajające bądź stabilizujące. W dalszej kolejności można myśleć o terapii. W tej sytuacji lęk nie jest przystosowawczy, a patologiczny.
Inną reakcją na ten konflikt, którą możemy zaobserwować, jest poczucie winy. Poza tym, że jako Polska jesteśmy członkiem NATO i Unii Europejskiej, niczym nie różnimy się od Ukraińców. Mieszkamy trochę dalej na zachód od nich i to sprawia, że względnie mamy większe poczucie bezpieczeństwa. W zderzeniu z tragedią, przed jaką stanęli Ukraińcy, budzi się pewnego rodzaju wspólnota losu, bo przecież równie dobrze to mogliśmy być my. Ale nawet jeśli to poczucie winy się pojawi, nie może ono być paraliżujące, bo to nie jest konstruktywne. Trzeba słuchać siebie, obserwować swoje reakcje i zastanowić, co z nimi zrobić.
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: fran_kie/Shutterstock