Mówili o nim "Słoń". "Nie było co podejmować z nim walki"

Artur Hajzer zginął w lipcu
Artur Hajzer zginął w lipcu
Źródło: TVN

Mówili o nim "Słoń". Bo był silny i uparty. Artur Hajzer - himalaista, współtwórca polskich sukcesów w tej dyscyplinie - zginął 7 lipca. Odpadł od ściany Gaszerbrum I, gdy wracał już do obozu. - Konsultował ze mną mnóstwo decyzji, ale nie te dotyczące gór. Nie było co podejmować z nim walki. Jak się kogoś kocha, to się mu da żyć, prawda? - mówiła w rozmowie z Dariuszem Kmiecikiem żona tragicznie zmarłego himalaisty.

- Zajmuję się górami i wspinaczką, bo to potrafię robić najlepiej. Jestem człowiekiem od gór - mówił w swoim ostatnim wywiadzie Artur Hajzer. Himalaista odpadł od ściany Gaszerbrum I 7 lipca. Zgodnie z wolą najbliższej rodziny, został pochowany o godz. 5 czasu polskiego u podnóża góry. Pochówku dokonał Marcin Kaczkan, himalaista, który wraz z nim się wspinał.

Tragiczna wyprawa

W niedzielę 7 lipca Hajzer i Kaczkan wyszli z obozu trzeciego (7150 m) z zamiarem zdobycia szczytu. 

Na wysokości 7600 m, z powodu silnego wiatru, przerwali atak, zawrócili do "trójki" i rozpoczęli zejście do obozu drugiego. Podczas zejścia kuluarem japońskim, Hajzer odpadł od ściany.

Zdobywał szczyty

Hajzer, który 28 czerwca skończył 51 lat wspinanie rozpoczął w roku 1976 od Tatr. W Alpach przeszedł kilka trudnych dróg w masywie Mont Blanc, m.in. na Petit Dru i Mont Blanc du Tacul. W górach wysokich zadebiutował w 1982 roku wspinaczką na szczyt Gaurishanka-Go w Himalajach (6126 m). W kolejnym roku zdobył Tiricz Mir, najwyższy wierzchołek Hindukuszu (7706 m).

Wspólnie z Krzysztofem Wielickim trzykrotnie szturmował południową ścianę Lhotse. W 1989 roku był głównym organizatorem akcji ratunkowej po lawinie pod Mount Everest, dzięki której udało się sprowadzić jedynego ocalałego Andrzeja Marciniaka.

Autor: kde/tr / Źródło: tvn24

Czytaj także: