Gwiazda uderzyła w klinikę z powodu rachunku po leczeniu psa. Lekarze oburzeni

Monika Richardson
Pięcioletni kuc podczas badania TK w Poznaniu
Źródło: Uniwersyteckie Centrum Medycyny Weterynaryjnej
Prezenterka telewizyjna Monika Richardson zaatakowała w mediach społecznościowych klinikę weterynaryjną, w której zmarł jej pies Paco. Powód? Wysokie - jej zdaniem - koszty leczenia. Dziennikarka grzmi o "biznesowym lobby" i braku empatii. Środowisko lekarzy weterynarii jest oburzone nagonką na przychodnię. Głos w tej sprawie zabrała Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna.
Kluczowe fakty:
  • Monika Richardson zapłaciła za próbę ratowania jej psa i kremację ponad 1800 złotych. Opublikowała nie tylko rachunek, ale też gorzkie słowa wobec kliniki.
  • Po fali krytyki prezenterka poskarżyła się, że lecznicom "chodzi o kasę", a "lobby biznesu weterynaryjnego w Polsce ma się świetnie".
  • Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna zaprotestowała "przeciw formie i językowi, jakich Pani Monika Richardson używa w swoich publicznych wypowiedziach".
  • - Cały czas padamy ofiarami hejtu - słyszymy od właściciela jednej z klinik weterynaryjnych.

22 lipca Monika Richardson, konferansjerka, prezenterka telewizyjna i założycielka szkoły językowej, opublikowała w mediach społecznościowych przykrą wiadomość o śmierci jej psa Paco. Jak przekazała, spaniel zmarł około godziny 15 po nieudanej reanimacji. "Po prostu stanęło mu serce" - napisała.

Richardson wyjaśniła, że Paco "zgubiła własna żarłoczność". "Pogryzł i zjadł gumową zabawkę małego pieska. Cześć wyjęłam mu z pyska, niestety całości nie zdążyłam…" - czytamy we wpisie.

Opublikowała dane kliniki. "Zabrakło empatii"

Trzy dni później, 25 lipca, Richardson opublikowała kolejny wpis dotyczący śmierci Paco. Podziękowała w nim za wiadomości ze słowami wsparcia. Stwierdziła też, że dostaje pytania o to, gdzie zmarł jej piesek.

"Zostawiam więc tutaj nazwę kliniki i nazwisko jej dyrektora, a także rachunek, który musiałam zapłacić za cztery ostatnie godziny życia Paco. Wiecie, ja się nie znam oczywiście, ale wydaje mi się, że czegoś tutaj zabrakło. Jakiejś elementarnej przyzwoitości, odrobiny empatii. Mam wrażenie, że coś się zepsuło podczas zamiany pacjenta na klienta, a opisu leczenia na 'raport sprzedaży'" - napisała prezenterka.

Do postu dołączono nazwę kliniki oraz imię i nazwisko jej dyrektora, a także "zestawienie sprzedaży". Z rachunku wynika, że Richardson zapłaciła łącznie prawie 1853 złote, z czego 300 złotych to cena kremacji zwierzęcia. Kolejne 300 złotych kosztowała konsultacja, a sześciogodzinna hospitalizacja - 130 złotych. Pozostałe składowe ostatecznej kwoty to różnego rodzaju leki i zastosowane środki terapeutyczne.

Na prezenterkę posypała się lawina krytyki. Większość komentujących negatywnie oceniło atak dziennikarki. Monika Richardson w kolejnym poście, opublikowanym 27 lipca, zacytowała kilka bardziej uszczypliwych, a czasem również wprost nienawistnych komentarzy. Prezenterka poskarżyła się, że to "kampania trollingu", a "lobby biznesu weterynaryjnego w Polsce ma się świetnie". Dodała, że na stronie jej szkoły językowej w Google pojawiły się negatywne opinie osób, które nigdy się tam nie uczyły.

"Piszę to do wszystkich tych, którym jeszcze się wydawało, że weterynaria w tym kraju to jeszcze zawód z powołania. Otwórzcie oczy: chodzi o kasę!! Ci ludzie są gotowi przyjść pod mój dom. To zorganizowana szajka, która nie cofnie się przed niczym" - napisała dziennikarka, którą na Instagramie obserwuje 41 tysięcy osób.

Jednocześnie w stronę warszawskiej kliniki Veterio, w której zmarł Paco, zaczęły płynąć wyrazy solidarności ze strony innych lekarzy weterynarii.

"Jako właścicielka przychodni weterynaryjnej chciałabym wyrazić mój sprzeciw przeciwko takiemu zachowaniu. Ilość agresji i szantażu z którym nasza branża musi się mierzyć jest coraz większa" - napisała Zofia Gaińska-Różycka, właścicielka Animal Center. "Czy to, że ktoś domaga się wynagrodzenia za skomplikowaną diagnostykę, całodobową opiekę i próbę ratowania życia, oznacza, że nie ma serca?" - spytała z kolei we wpisie Dorota Morawska, lekarka weterynarii, właścicielka przychodni weterynaryjnej Morawscy.

Oświadczenie kliniki

W wysłanym do Moniki Rirchardson mailu spytaliśmy, czy dziennikarka jest niezadowolona z pracy personelu kliniki Veterio, a także jaki był cel ujawnienia danych placówki. Prezenterka nie chciała jednak odnieść się do naszych pytań.

Monika Richardson
Monika Richardson
Źródło: VIPHOTO/East News

W przesłanym naszej redakcji oświadczeniu klinika Veterio podkreśliła, że "ostatnie dni przyniosły wiele dyskusji przetaczających się przez media na poziomie emocjonalnym", co "nie tworzy przestrzeni do kompleksowego oraz merytorycznego wyjaśnienia wszelkich aspektów medycznych oraz pozamedycznych związanych z opisywanym przez Panią Monikę Richardson przypadkiem".

"Każda procedura medyczna to wynik wspólnego wysiłku całego zespołu - to czas, wiedza i pełne zaangażowanie. Wszelkie procedury związane są także z wykorzystaniem specjalistycznego, niejednokrotnie bardzo drogiego wyposażenia lecznic czy też klinik weterynaryjnych. Co zrozumiałe powyższe składowe generują określone koszty, niezależnie od ostatecznego rezultatu leczenia. W weterynarii nie funkcjonuje publiczny fundusz finansujący procedury medyczne, a co za tym idzie, koszty leczenia swoich podopiecznych ponoszą ich właściciele. O przewidywanych kosztach właściciel informowany jest na wstępnym etapie wizyty. Wszelkie czynności związane z leczeniem naszych pacjentów przeprowadzane są po uzyskaniu akceptacji właściciela" - podkreślono w oświadczeniu.

"Dyskusja na forach internetowych pociąga za sobą zbyt wiele emocji, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Odczuliśmy je wszyscy bardzo mocno, zarówno my jako zespół VETERIO, ale również całe środowisko weterynaryjne w Polsce, jak i sama Pani Monika Richardson" - czytamy w udzielonej nam odpowiedzi.

Zespół kliniki podziękował jednocześnie "za każdy gest, każde słowo otuchy i za wspólną walkę o dobro naszych pacjentów", z wyszczególnieniem środowiska weterynaryjnego i "każdej osobie indywidualnej".

Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna: protestujemy

Stanowisko w tej sprawie zajęła we wtorek także Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna (KILW), która stanęła w obronie warszawskiej kliniki. "Z ubolewaniem stanowczo protestujemy przeciw formie i językowi, jakich Pani Monika Richardson używa w swoich publicznych wypowiedziach na temat lekarzy weterynarii, które wprost deprecjonują nasz zawód. Użyte określenia są krzywdzące, niesprawiedliwe i godzą w dobre imię lekarzy weterynarii" - czytamy w przesłanym naszej redakcji oświadczedniu.

"Nie możemy milczeć, gdy lekarzom weterynarii przypisuje się intencje i działania sprzeczne z etyką zawodową podważając w oczach opinii publicznej zaufanie do całej grupy zawodowej. Szczególnie dotyczy to osób pracujących w całodobowych zakładach leczniczych dla zwierząt, gdzie podejmowanie natychmiastowych, dramatycznych decyzji medycznych często stanowi konieczność ratowania życia lub godnego zakończenia cierpienia zwierzęcia" - podkreślono.

W oświadczeniu KILW wskazała też, że "współczucie wobec straty nie może usprawiedliwiać form przekazu, które mogą prowadzić do nienawiści wobec innych ludzi i całych grup zawodowych".

Oświadczenie Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej
Oświadczenie Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej
Źródło: KILW

Wysokie ceny za leczenie zwierzęcia?

Czy wskazane przez Monikę Richardson ceny rzeczywiście są tak wysokie, jak prezenterka to przedstawia?

Witold Katner, rzecznik Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, w odpowiedzi na nasze pytania podkreślił, że opublikowany przez Monikę Richardson rachunek "nie odbiega od standardowych cen rynkowych stosowanych w przypadku intensywnej terapii psa w stanie zagrożenia życia".

"Należy pamiętać, że całodobowe zakłady lecznicze dla zwierząt świadczą usługi weterynaryjne wymagające natychmiastowego działania, zaawansowanej diagnostyki, obecności zespołu specjalistów oraz specjalistycznego sprzętu – co znajduje odzwierciedlenie w kosztach leczenia" - podkreślił Katner. Rzecznik dodał, że ceny usług weterynaryjnych w Polsce "są wyraźnie niższe niż w większości krajów Unii Europejskiej, przy zachowaniu porównywalnego poziomu zaawansowania technologicznego, zakresu usług oraz kwalifikacji lekarzy weterynarii".

Lekarz weterynarii Paweł Słowiński, właściciel całodobowej lecznicy weterynaryjnej w Krakowie, w rozmowie z tvn24.pl ocenił, że wymienione ceny wcale nie były wysokie.

- Dla nas prowadzenie takiej kliniki jest bardzo kosztowne. Trzeba mieć na podorędziu zespół ludzi, którzy są w stanie szybko zająć się umierającym zwierzęciem. Do tego płacimy za leki i za specyficzny sprzęt. Przyzwoity ultrasonograf kosztuje 100 tysięcy złotych. Dodajmy do tego koszty energii oraz szkoleń. Jednodniowy kurs anestezjologiczny dla jednej osoby kosztuje 3 tysiące złotych. To wszystko musi nam się jakoś zamortyzować - wyjaśnił Słowiński.

Nasz rozmówca podkreślił też, że w związku ze swoją działalnością lekarze weterynarii "cały czas padają ofiarami hejtu".

Lekarze weterynarii narażeni na hejt

- Pani Richardson napisała na przykład, że jesteśmy mało empatyczni, bo na rachunku pojawiło się słowo "klient". Tak, ona jest klientem, bo pacjentem jest dla nas zwierzę. To nie są sensowne argumenty. Straszenie nas w mediach społecznościowych stało się standardem. Kilka tygodni temu był u nas pan z psem, który powiedział, że jeśli od razu go nie przyjmiemy, to nas zabije. Potem żalił się na Facebooku, że go wyrzuciliśmy z umierającym zwierzęciem. To przestaje być zabawne, niektórzy z nas zwyczajnie się boją - powiedział Paweł Słowiński.

Potwierdzają to wyniki badania MEDWET, przeprowadzonego z inicjatywy Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej w 2024 roku. Najważniejszy wniosek? "Doniesienia naukowców ze świata i obserwacje środowiska w Polsce wskazują na niepokojąco wysoki odsetek lekarzy weterynarii zmagających się z zaburzeniami zdrowia psychicznego" - czytamy w raporcie.

W ankiecie wzięło udział 783 lekarzy weterynarii z całej Polski, z czego 64 procent to były kobiety.

Z badania wynika, że blisko 79 procent ankietowanych spotyka się w pracy z klientami, którzy nie szanują ich granic w kontaktach, a ponad 70 procent często spotyka się z roszczeniowymi klientami. Tyle samo uważa się za sfrustrowanych pracą.

Co jednak istotne, aż co czwarty badany lekarz weterynarii był lub jest leczony psychiatrycznie - najczęściej na depresję i zaburzenia lękowe - a blisko połowa korzysta lub korzystała z pomocy psychologa. Co piąty lekarz planował odebranie sobie życia. Cztery procent miało za sobą już próbę samobójczą.

Według "Journal of the American Veterinary Medical Association", w ostatnich trzech dekadach ryzyko popełnienia samobójstwa wśród lekarzy weterynarii jest 3,5 razy wyższe niż w populacji ogólnej.

Jak wskazano w raporcie MAGWET, najważniejszym obciążeniem dla lekarzy weterynarii jest nadmiar pracy - średnio pracują oni po prawie dziewięć godzin dziennie i często więcej niż pięć dni w tygodniu. Jednakże nie bez znaczenia jest kontakt z klientami, którzy niekiedy pozwalają sobie na zbyt wiele. Stąd w dokumencie wskazano m.in. potrzebę "ochrony (lekarzy weterynarii - red.) przed roszczeniowymi klientami i hejtem".

TVN24 HD
Dowiedz się więcej:

TVN24 HD

Czytaj także: