Ministerstwo sportu pod poprzednim kierownictwem wydało ponad 400 tysięcy złotych na zakup biletów na mecze piłki nożnej i siatkówki. - Mamy podejrzenia, że mogły trafić do środowiska PiS - mówi obecny wiceminister sportu Piotr Borys i dodaje, że pieniądze wydano w sposób "nieuprawniony", a w dokumentacji resortu są wyraźne braki. Kamil Bortniczuk - były minister sportu - odrzuca zarzuty i mówi, że bilety szły do "szkół, klubów sportowych czy domów dziecka". Do dokumentów w tej sprawie dotarł dziennikarz TVN24 Radomir Wit.
W latach 2022-2023 Ministerstwo Sportu i Turystyki wydało 406 081,92 zł na bilety na mecze piłki nożnej i siatkówki. Pieniądze pochodziły ze środków publicznych, zakupów dokonywano siedmiokrotnie, łącznie kupiono 900 sztuk (550 na mecze piłki nożnej i 350 na siatkówkę).
Uzasadnieniem dla kupowania biletów - jak informują obecne władze resortu - były promocja sportu, wsparcie dzieci z Ukrainy lub przekazanie ich wybranym związkom sportowym. "Odbiorcą biletów" - jak napisano w ministerialnym piśmie, do którego dotarł dziennikarz TVN24 Radomir Wit, prowadzący "#Bezkitu" - był gabinet polityczny.
"W Ministerstwie Sportu i Turystyki brak jest dokumentacji potwierdzającej, w jaki sposób bilety zostały rozdysponowane i czy trafiły do grup wskazanych we wniosku, a także czy zakładane przez Ministerstwo cele zostały osiągnięte" - czytamy w dokumentach, do których dotarł Wit.
Jak wynika z innego pisma, w październiku 2023 roku szef gabinetu politycznego ministra sportu i turystyki Szymon Stachowiak potwierdził podpisem odebranie 40 biletów na mecz Polska-Mołdawia. W dokumencie z września 2022 roku ówczesny dyrektor w gabinecie politycznym ministra Marcin Pawlik potwierdził odbiór 50 biletów na mecz Polska-Holandia.
Wiceminister sportu: bilety trafiały do gabinetu politycznego ministra
Wiceminister sportu Piotr Borys ocenił w rozmowie z Radomirem Witem, że "wydaje się to nieuzasadnione, aby z publicznych pieniędzy wydać 406 tysięcy złotych na bilety" na imprezach narodowych, które jako ministerstwo, jako rząd przecież wspieramy. - Wszystkie te środki poszły na bilety, o których odbiorze nie mamy żadnych zaświadczeń - podkreślił.
Wymieniał, że były to wejściówki "dla szkółek piłkarskich, które mogły wejść za darmo, dla dzieci z Ukrainy, które mogły wejść za darmo, także dla niektórych związków". - Niektóre bilety sięgały nawet 1600 złotych za jeden, średnia wynosiła powyżej 600 złotych. W związku z tym wydano 406 tysięcy złotych w sposób, moim zdaniem, nieuprawniony. I za to wszystko zapłacił polski podatnik - powiedział, dodając, że "rozdawał je gabinet polityczny ministra".
Pytany przez Radomira Wita, czy to, co zostało kupione, trafiało do gabinetu politycznego ministra sportu, potwierdził. - Wydatkujemy ponad 400 tysięcy złotych i nie ma ani jednego świadectwa odbioru tych biletów - mówił.
Na pytanie, czy nowe kierownictwo wie, gdzie bilety ostatecznie trafiały, Borys odpowiedział: - Nie mamy żadnych śladów, potwierdzenia, gdzie i do kogo dokładnie trafiły te bilety.
- Mamy podejrzenia, że mogły one trafić do środowiska Prawa i Sprawiedliwości, dlatego że dalszym dystrybutorem tych biletów był gabinet polityczny poprzedniego ministra - wyjaśniał.
Według niego "nie ma uzasadnienia, żeby dawać komuś bilet za 1600 złotych na mecz polskiej reprezentacji, kiedy jest szansa wynegocjowania darmowej puli (...) dla osób zasłużonych, dla dzieci potrzebujących z Ukrainy, czy dla wyróżniającej się młodzieży ze szkółek piłkarskich". - Te pieniądze zostały wydane, w moim odczuciu, niecelowo, to po pierwsze. Po drugie rozpłynęły się i nie mamy żadnego zaświadczenia, że trafiły do rąk podmiotów, które były określone w zamówieniu przetargowym. Dziwna sytuacja, która nie powinna się wydarzyć i bardzo, bardzo zła praktyka - stwierdził wiceminister.
Bortniczuk odpowiada
Były już minister sportu i turystyki, a obecnie poseł PiS Kamil Bortniczuk w rozmowie z Radomirem Witem mówił, że zakupione bilety "chyba" nie były przekazywane do gabinetu politycznego. - Wydaje mi się, że do biura ministra - powiedział.
Przekonywał, że bilety "kupowane były po tym, jak bardzo dużo próśb do nas spływało ze strony różnego rodzaju organizacji, zorganizowanych grup, klubów sportowych na przykład".
- Uznałem, że uczciwszym postawieniem sprawy niż proszenie Związku Sportowego, który jest naszym interesariuszem, o bilety, jakieś darmowe pakiety, a też prostszym z perspektywy chociażby prawa podatkowego w kontekście tego, że takie prezenty czy bilety darmowe powinny być opodatkowane (...), jest jednak zakupywanie takich biletów. I rzeczywiście taką praktykę przez jakiś czas stosowaliśmy - kontynuował.
Na uwagę, że wyniosło to kilkaset tysięcy złotych, za które kupione były między innymi VIP-owskie bilety, Bortniczuk odparł, iż "wydaje mu się, że zdecydowanie większość tych biletów to były zwykłe bilety".
- Takie, które potem były dysponowane na wyjazdy zorganizowanych grup, szkół, klubów sportowych czy domów dziecka. To już należy dopytywać w ministerstwie. Myślę, że te listy są szczegółowe - powiedział.
Pytany, czy bardziej się opłacało kupować, niż wziąć je z Polskiego Związku Piłki Nożnej, Bortniczuk przekonywał, że "nie ma czegoś takiego jak 'wziąć z PZPN-u'".
- My PZPN-owi dajemy dotacje, dysponujemy tam publicznymi pieniędzmi. Uważam, że to byłoby nieczyste i trudne do wytłumaczenia z perspektywy relacji ministerstwo-PZPN, gdyby PZPN miał nam w ramach jakiejś umowy dawać za darmo, jak to rozliczać, kto z tego odprowadza VAT i tak dalej. Uznaliśmy, że dużo prostszym rozwiązaniem jest po prostu zwykły zakup - podsumował.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Leszek Szymański