50 lat temu w Warszawie zakończył się proces przeciwko uczestnikom tzw. afery mięsnej. Były dyrektor Stołecznego Przedsiębiorstwa MHM Stanisław Wawrzecki skazany został na karę śmierci - wyrok wykonano. Według wielu opinii, był to "mord sądowy", a wyrok wydano faktycznie na najwyższych szczeblach władzy - nalegać miał na to szef PZPR Władysław Gomułka.
Rada Państwa PRL nie skorzystała z prawa łaski, o co zwrócili się obrońcy. Orzeczenie wobec Stanisława Wawrzeckiego było jedynym wykonanym w PRL po 1956 r. wyrokiem śmierci za przestępstwo gospodarcze.
Zaginione akta
W śledztwie przyznawał on, że brał łapówki od kierowników sklepów mięsnych - w sumie ok. 3,5 mln ówczesnych zł. Oprócz niego oskarżono czterech dyrektorów handlu mięsem, czterech kierowników sklepów i właściciela prywatnej masarni. Prokurator wniósł o trzy kary śmierci. Sąd Wojewódzki dla m.st. Warszawy orzekł jedną. Czterech innych dyrektorów skazano na dożywocie; pozostali podsądni dostali od 12 do 9 lat więzienia; orzeczono też przepadek mienia i wysokie grzywny. W aktach tej sprawy nie zachowały się przemówienia obrońców i mowa prokuratora; nie ma też zapisu rozprawy. Nie ma również protokołu wykonania kary śmierci na Wawrzeckim.
Tryb doraźny nakazywał, by wyrok był wydany zaraz po zamknięciu rozprawy, ale sąd odroczył ogłoszenie orzeczenia na następny dzień. Adwokaci uznali to już wtedy za złamanie prawa. Składowi sędziowskiemu przewodniczył nieżyjący już Roman Kryże, oddelegowany specjalnie z Sądu Najwyższego, który w okresie stalinowskim wydał wiele wyroków śmierci wobec żołnierzy AK.
Naruszenie prawa
W 2004 r. Sąd Najwyższy orzekł, że wyroki wobec oskarżonych w "aferze mięsnej", w tym wyrok śmierci wobec Wawrzeckiego, zapadły z rażącym naruszeniem prawa. Wyroki sąd uchylił, umarzając jednocześnie postępowanie wobec wszystkich 10 skazanych. Tym samym uwzględniono kasację wniesioną przez Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Andrzeja Zolla. Postępowanie zostało umorzone, bo dziś już żaden z nich nie żyje, a cała sprawa przedawniła się w 1989 r. SN podkreślał, że wyrok nie może służyć pełnej rehabilitacji skazanych, gdyż nawet kasacja RPO nie podważała ich winy.
Piotr Wawrzecki, jeden z synów straconego, który był wśród inicjatorów wystąpienia o kasację, mówił po tamtym wyroku, że wie, iż jego ojciec nie był nieskazitelny, ale "nie o to nam chodziło". Dodawał, że sprawą powinien się zająć IPN. Obrońca Stanisława Wawrzeckiego mec. Andrzej Litwak mówił wtedy, że cała sprawa "było to zamówienie co najmniej KC, a raczej Biura Politycznego PZPR".
W 2007 r. warszawski sąd uznał, że bliscy Wawrzeckiego nie dostaną rekompensaty za skonfiskowany wówczas majątek - mieszkanie, dom pod Warszawą, a także kilka kilogramów złota w sztabkach i biżuterii. Wcześniej sąd przyznał jego żonie i synowi po 108 tys. zł odszkodowania.
"Nieadekwatna represja"
W kwietniu 2008 roku IPN ocenił, że Feliks W., prokurator, który oskarżał w procesie przekroczył uprawnienia i nie dopełnił obowiązków. Instytut podał , że W. - jako wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej dla m.st. Warszawy, pomimo braku podstaw do prowadzenia procesu w trybie doraźnym, bezzasadnie powołał się na dekret z 1945 r. o postępowaniu doraźnym, składając na tej podstawie wnioski o kary śmierci dla oskarżonych. Według IPN, było to przejawem "rażąco nieadekwatnej represji (...) dla osiągnięcia celów propagandowych i politycznych". Tym bardziej, że "zawiłość i okoliczności sprawy nie tworzyły przesłanek do rozpoznania sprawy w tym trybie".
Autor: ToL/ja / Źródło: PAP