|

Matura 2020. Na to, że komuś "Wesele" pomyliło się z "Chłopami", koronawirus nie miał wpływu

Matura 2020 roku
Matura 2020 roku
Źródło: Lech Muszyński / PAP
Nie da się wykluczyć, że na niektóre wyniki wpływ miały pandemia i ubiegłoroczny strajk. Ale jeśli ktoś nie przeczytał "Wesela" i nie potrafił rozwiązać prostego równania, choć takie zadanie na maturze jest co roku, to trudno się tłumaczyć tylko koronawirusem i strajkiem - mówi Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
Artykuł dostępny w subskrypcji

Tegoroczne matury bardzo długo stały pod znakiem zapytania. Gdy 12 marca maturzyści przestali chodzić do szkół z powodu zagrożenia koronawirusem, po pierwsze wydawało się, że przerwa w normalnych lekcjach będzie krótka, po drugie, że majowe egzaminy nie są zagrożone.

Szybko okazało się jednak, że maturzyści do swoich szkół już nie wrócą. Aż do końca kwietnia uczyli się zdalnie. Duża część tej nauki przypadła na czas największych obostrzeń - z zamknięciem lokali gastronomicznych i zakazem wchodzenia do parków włącznie. Zero szans na spotkania "na mieście" i wspólne powtarzanie materiału. Ich młodsi koledzy i koleżanki w pewnym momencie nie mogli nawet sami wychodzić z domów, jeśli byli niepełnoletni. Sytuacja była napięta. A psycholodzy i pedagodzy donosili, że młodzież bardzo źle znosi izolację i niepewność co do przyszłości. Nawet tak wydawałoby się banalnej, jak data egzaminu dojrzałości.

To wszystko nie zwalniało ich jednak z nauki. W kwietniu minister edukacji zapewnił, że nie zamierza matur odwoływać. O nowym terminie zdający mieli dowiedzieć się nie później niż trzy tygodnie przed wyznaczoną datą. Ostatecznie matury rozpoczęły się 8 czerwca - ponad miesiąc później niż początkowo planowano i niemal trzy od rozpoczęcia spowodowanej koronawirusem izolacji.

Czy to dobrze, że te matury się odbyły?

- Cieszę się, że przeprowadziliśmy egzaminy zewnętrzne: matury, egzaminy zawodowe, egzaminy ósmoklasisty. Były pomysły, rozmowy, by z nich zrezygnować, ale uważam, że na szczęście się tak nie stało - mówi Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.

Innego zdania może być jednak młodzież, szczególnie ta, która egzamin dojrzałości oblała. A w tym roku to 26 procent zdających, przed rokiem było ich mniej - 18,5 procenta.

Zdawalność matury 2010
Wyniki matury 2020
Źródło: Centralna Komisja Egzaminacyjna

- Tak, to jest więcej niż w poprzednim roku, ale w historii tak zwanej nowej matury, po 2005 roku takie wyniki już notowaliśmy. A wtedy nie było pandemii - zastrzega Smolik.

Co to właściwie znaczy, że 26 procent oblało? Że co najmniej z jednego z trzech obowiązkowych przedmiotów na poziomie podstawowym (język polski, język obcy, matematyka) ci zdający nie uzyskali 30 procent punktów. - Popatrzmy więc na arkusze z zadaniami i zastanówmy się, czy to dobrze, że udało się nam zdiagnozować osoby, które nie są w stanie osiągnąć tego progu. Ja myślę, że tak, bo nie każdy musi mieć maturę i iść na studia - mówi Smolik.

Matematyka znów pogrążyła maturzystów

Największą zmorą maturzystów jak co roku okazała się matematyka. Zdający polegli, choć mogli korzystać z kalkulatorów i tablic z wzorami. - Osiągnięcie tych 30 procent punktów naprawdę nie powinno przerastać absolwentów. Mogli je zdobyć na zadaniach, które nie wykraczają poza pierwszą klasę szkoły ponadpodstawowej - zastrzega dyrektor CKE.

A jednak wielu maturzystów twierdzi dziś, że gdyby nie pandemia, ich wynik byłby lepszy. 

- Może być tak, że pandemia na część uczniów zadziałała demotywująco, rozproszyła ich - przyznaje Smolik. - Nie oszukujmy się, często w przygotowaniu do matury te ostatnie dwa miesiące po studniówce, są kluczowe. To wtedy maturzyści rzeczywiście siadają do intensywnej pracy. Robią zadania, powtarzają materiał. Zwłaszcza z tych przedmiotów, które nie są dla nich kluczowe przy rekrutacji na studia. Jeśli ktoś zdaje biologię i chemię, to zwykle powtórki zaczyna wcześniej, bo to ogrom materiału. Ale matematyka czy polski, które są przedmiotami obowiązkowymi, często są odkładane właśnie na te ostatnie tygodnie - dodaje.

Dlatego zdaniem Smolika nie da się całkowicie wykluczyć wpływu pandemii na wyniki. Mogło być tak, że część uczniów pozbawiona stałego kontaktu i czujnego oka nauczyciela, poczuła się opuszczona, mniej zmotywowana. To ci, którzy nie za bardzo wiedzieli, co z tym całym czasem zrobić.

Ale była też młodzież, która pozostawiona sama sobie, potrafiła sobie świetnie naukę zorganizować. Na własnych zasadach lepiej przygotować się do egzaminów.

Nawet równania nie rozwiązali

Dyrektor CKE przypomina, że na wynik wpływ ma wiele czynników. - Na przykład nie da się wykluczyć, szczególnie na matematyce, że wpływ miał też strajk nauczycieli wiosną 2019 roku. Nie chodzi tylko o te dni, kiedy oni strajkowali, ale o to, że po nich przyszły matury, w czasie których praca szkół często nie wygląda całkiem normalnie. A potem był już czerwiec i wystawianie ocen - mówi Smolik. I dodaje: - To są zawsze w szkole najtrudniejsze miesiące. A w przypadku tegorocznych maturzystów wszystko się kumuluje. Ubiegłoroczna i tegoroczna wiosna nie służyły nauce.

Na matematyce zadania zamknięte w tym roku wypadły lepiej. Gorzej poszły otwarte. - Choć były przecież zadania, których na maturze można być pewnym jak podatków i śmierci: "rozwiąż równanie", "rozwiąż nierówność". One są zawsze - przyznaje Smolik.

Tymczasem oba w tym roku wypadły słabiej. W przypadku równania, "zer" (zadań rozwiązanych w całości źle) było więcej o 5 punktów procentowych, a w przypadku nierówności o ponad 20 punktów procentowych więcej niż rok temu. - A to są naprawdę schematyczne, podstawowe zadania. Sprawdzają dość istotny element podstawy programowej - komentuje Smolik. - Ale na ile to efekt pandemii, a na ile decyzji młodzieży, że nie będzie tych zdań rozwiązywać? Nie mamy w Komisji bladego pojęcia - dodaje.

Smolik ponawia swój coroczny apel, by zachęcać młodych ludzi do podejmowania prób rozwiązywania zadań bez obawy popełnienia błędu. - W szkole to wskazówka nad czym trzeba pracować, a na samym egzaminie nie wiąże się z niczym negatywnym. Przecież nie ma punktów ujemnych, nie ma ryzyka, że ktoś coś straci - mówi Smolik.

konfa justyna 2
Marcin Smolik o tegorocznym egzaminie maturalnym
Źródło: TVN24

Koronawirus nie przeszkadzał w czytaniu lektur

Zdaniem szefa CKE ewentualny wpływ tego rozprężenia był mniejszy na językach polskim i obcym. - Na języku polskim nie było na przykład problemów z zadaniami z czytania ze zrozumieniem. Tu wyniki były porównywalne do poprzednich lat, a w stosunku do ubiegłego roku lepsze - mówi Smolik. Co więc zaważyło na tym, że 8 procent oblało język polski? Wypracowanie. I od razu możemy sobie powiedzieć, że to efekt "Wesela", bo drugi temat, czyli interpretacje wiersza, wybrało tylko 7 procent zdających.

- Część młodzieży poległa na "Weselu" - mówi wprost Smolik. - A przecież co do zasady jest raczej omawiane w drugiej klasie, ewentualnie na początku trzeciej. To jedna z bodajże ośmiu lektur z tak zwaną gwiazdką, a więc bezwzględnie obowiązkowych. Mało prawdopodobne, że ktoś nie omawiał jej w szkole. A pandemia raczej nie ma wpływu na znajomość lektury - dodaje.

W CKE są zdziwieni. Ekspertom wydawało się wręcz, że temat jest dość łatwy, bo elementy fantastyczne w "Weselu" to typowy temat lekcji. - Zawsze się je omawia, poza tym odwoływanie się do innych lektur jest tu łatwe. Młodzież lubi fantastykę, a nawet ta, która lubi mniej, musiała czytać "Dziady". Jest ogrom literatury, którą mogli wykorzystać w wypracowaniu - wzdycha Smolik. I dodaje: - Okazało się jednak, że część maturzystów nie przeskoczyła tej poprzeczki. Albo w ogóle nie pisali wypracowania, albo pisali tak źle, że dostawali zero lub trzy punkty. 

Wypracowanie to aż 50 punktów z 70 do zdobycia na maturze. - Zdarzały się sytuacje i nie mówię o pojedynczych przypadkach, w których maturzyści pisząc o "Weselu", sytuowali jego akcję i bohaterów w fabule "Chłopów" Reymonta. To smutne - komentuje Smolik. - Być może przeczytali jakieś opracowania, ale na pewno nie otworzyli żadnej z tych książek. Gdyby to zrobili, to wiedzieliby, że jedno to proza, a drugie dramat. Zresztą mieli dwa fragmenty "Wesela" w arkuszu! Dlatego myślę, że na języku polskim i bez pandemii byłoby podobnie - dodaje.

Matury w reżimie sanitarnym
Źródło: TVN24

Czy ktoś mógł skorzystać na pandemii?

Co wiemy o maturach rozszerzonych, a więc tych, które są kluczowe przy rekrutacji na studia? - Zaskoczyła nas biologia, która wypadła wyraźnie lepiej niż w latach ubiegłych - mówi Smolik. - Jeśli gdzieś można gdybać, czy pandemia mogła mieć na kogoś pozytywny wpływ, to ewentualnie tu. 

Dlaczego? Zdaniem Smolika biologia jest w dużej mierze przedmiotem pamięciowym, decyduje o przyjęciu na oblegane kierunki jak medycyna czy biotechnologia. - Ci uczniowie, którym naprawdę zależało na wyniku z biologii, na powtórki dostali dodatkowy miesiąc. Jeśli potraktowali je poważnie, to najpewniej zaowocowało. Niektóre prace były rewelacyjne, mieliśmy sporo "setek", co się rzadko zdarza - dodaje.

W Komisji z niepokojem patrzą na wyniki z geografii - zdający średnio zdobyli 21 procent punktów. Wyniki z tego przedmiotu z roku na rok są coraz słabsze, a w technikach to drugi najpopularniejszy po języku angielskim wybierany przedmiot. 

- Coraz częściej czytam w mediach społecznościowych, jak młodzi podchodzą do geografii w taki "lajtowy" sposób, na zasadzie: napiszę, zobaczę, co z tego wyjdzie. I myślę, że geografia stała się ofiarą takiego podejścia - mówi Smolik.

Ale niepokojący jest nie tylko średni wynik, ale i poszczególne odpowiedzi. - Mamy maturzystów, którzy przychodzą na geografię i piszą, że istnieje województwo bieszczadzkie. B I E S Z C Z A D Z K I E - podkreśla Smolik. - I naprawdę chciałbym wierzyć, że to żart. Ale nie mogę wykluczyć, iż jakiś maturzysta rzeczywiście nie uważał, że takie województwo istnieje. Bo w sumie po co w taki sposób żartować na egzaminie? A nazwy województw to przecież nawet nie wiedza geograficzna, tylko wiedza z otaczającego świata - dodaje.

Na medycynie nikt nie narzeka

Czy w takim razie wykładowcy rytualnie będą w tym roku narzekać na poziom studentów? - Jeśli uczelnie umówiłyby się: "nie przyjmujemy nikogo, kto z egzaminu rozszerzonego ma wynik poniżej 50 procent punktów", to może przestałyby narzekać. I na dodatek wszyscy by o te 50 procent walczyli - mówi Smolik. I przypomina: - Są uczelnie i kierunki, gdzie nikt nie narzeka, na przykład medycyna. Ale jeśli przyjmujemy kogoś z podstawową matematyką zdaną na 30 procent punktów, to musimy wiedzieć, jaki to będzie student. To jest osoba, która jeśli chodzi o umiejętności matematyczne, potrafi, mając do dyspozycji kartę wzorów i kalkulator, poradzić sobie z problemem matematycznym. Potrafi czytając ze zrozumieniem, odnaleźć odpowiednie formuły i zastosować je w danej sytuacji, a także rozwiązać proste zadanie, zwykle oparte na jakimś algorytmie. I jeśli uczelni wystarczy ktoś taki, to w porządku. Tylko jeśli ta uczelnia aspiruje, żeby kształcić w trudnym kierunku, to przyjęcie takiej osoby nie wróży jej dobrze - dodaje.

Czytaj także: