W katowickim biurze pana Andrzeja (imię zmienione na prośbę bohatera) nikt nigdy nie widział żadnej maseczki. Ale przez dwie godziny rozmowy z dziennikarzem tvn24.pl przez jego firmę "przeszło" ich 10 milionów. - Trzywarstwowe, z atestem. Dostawa jutro – zachwala biznesmen w rozmowie z kolejnymi kontrahentami. Towar schodzi na pniu. - Ludzie zwariowali – wzrusza ramionami pan Andrzej.
To, że akurat on zabrał się za handel maseczkami ochronnymi, dużo mówi o skali szaleństwa. Czym zajmował się wcześniej? On sam mówi o tym z lekkimi oporami, więcej można się dowiedzieć z sądowych akt. Pan Andrzej do tej pory sprowadzał do Polski inne wyroby luźno powiązane ze zdrowiem. Głównie marihuanę i kokainę. Oraz samochody, które też budziły wątpliwości policji i prokuratury. Krótko mówiąc, był gangsterem handlującym narkotykami.
Jego działalnością swego czasu zajęli się policjanci z Centralnego Biura Śledczego Policji. Po spędzeniu dłuższego czasu za kratami mężczyzna porzucił brudne interesy i prowadzi dziś kilka legalnych firm.
- A te maseczki schodzą mi lepiej niż marihuana – zapewnia.
Jego telefon dzwoni non stop. - Już miesiąc temu kilku znajomych mówiło, żeby skupować maseczki. Ale wtedy się z nich śmiałem. Dziś walczymy o każdą paletę maseczek – mówi pan Andrzej. I odbiera kolejny telefon. - Dobra, bierzemy! Tylko nagraj mi jeszcze te palety z dzisiejszą gazetą! Z dzisiejszą! Tak! Nie, ma być dzisiejsza! - krzyczy do słuchawki.
O co chodzi? Otóż, gdy ludzie zorientowali się, jaki jest popyt na maseczki, natychmiast na rynku pojawili się oszuści. Ogłaszali się, że mają nieograniczoną liczbę maseczek, a gdy kierowca przyjeżdżał po odbiór, okazywało się, że na miejscu jest pusty magazyn albo stoi kilka ostatnich palet. - Ostatnio pojechał kierowca po trzy miliony, na miejscu okazało się, że zostało 750 tysięcy – mówi nasz rozmówca.
Dlatego teraz odbiorcy zabezpieczają się filmikami nagranymi w magazynach pełnych maseczek, z jakimś dowodem, że nagranie jest aktualne. Czyli na przykład ekranem tabletu z aktualną datą albo aktualną gazetą. Na niektórych filmach słychać obce języki. - Bo w Polsce maseczek na razie nie uświadczysz, ściągamy je z zagranicy. Znaleźliśmy dostawcę w Niemczech. Ale był za drogi. Maseczka kosztowała u niego 0,69 euro, czyli prawie trzy złote – tłumaczy pan Andrzej. Oczywiście maseczki z Niemiec znalazły nabywcę. Poszły po 1 euro, kupił je ktoś za naszą zachodnią granicą.
Katowicki biznesmen znalazł za to dostawcę na Wschodzie. Były rozmowy o fabryce z Kiszyniowa w Mołdawii, ale ostatecznie skończyło się na producencie, który ma swój zakład gdzieś pod Moskwą. Co prawda, mają już zamówienie na 100 mln maseczek dla Uzbekistanu i 200 mln dla Dubaju, ale wcisnęli też 20 mln dla Polaków. W jakiej cenie? To skomplikowane. - 28 lutego były po 1,5 złotego plus 8 procent VAT. Dzień później po 1,7 zł plus VAT. A w poniedziałek 2 marca już 1,9 zł. I na razie cena stanęła - tłumaczy pan Andrzej. Ale w tym momencie dzwoni kolejny raz jego telefon. - 1,95? Jak to? Przecież się umawialiśmy! Ja pier***ę, przecież już dogadaliśmy cenę z odbiorcą, faktury już wystawione! Nic na tym nie zarobimy w końcu! - gorączkuje się.
Z tym "niezarabianiem" przesadził. Liczymy na spokojnie przy stole w katowickim biurze. Zakładamy, że maseczki, które udało mu się załatwić od Rosjan, sprzeda o 20 groszy drożej za sztukę. Przy 20 milionach maseczek - pewnie nawet nigdy ich nie zobaczy, bo jego rola sprowadzi się do wystawienia faktur i połączenia kierowców, którzy przywiozą i odbiorą towar z magazynu - daje to cztery miliony złotych zysku. Oczywiście do podziału z kolegami, którzy pomagają ogarnąć ten biznes. Ale kwota i tak robi wrażenie.
Odbiorcami są zarówno hurtownie medyczne, jak i inni przedsiębiorcy, którzy zwietrzyli interes.
Andrzej odbiera kolejny telefon. - Dla rządu? Co? Sprawdź to dokładnie, żeby nie było jakiejś afery! - zarządza. Okazuje, się że po maseczki zgłosiła się firma z południa Polski, która twierdzi, że skupuje maseczki na zlecenie którejś z rządowych agencji.
Za chwilę znowu dzwoni człowiek od Rosjan. Cena zostaje ostatecznie ustalona. - Dobra, klepnięte, bierzemy, bo zaraz nie będzie towaru, pisz fakturę pro forma! – dobija targu biznesmen.
Wkrótce jego towar trafi na rynek. Z kolosalną przebitką. Na internetowej platformie transakcyjnej taka maseczka kosztuje 8 złotych. W aptece nawet 15 złotych.
Pan Andrzej i jego koledzy już myślą o rozwoju biznesu. - Zamiast kupować, maseczki trzeba produkować. Była fabryka pod Krakowem, ale stanęła, bo czeka na dostawy z Chin, a dostaw nie ma, bo przecież wirus. Ale kolega odpala zaraz fabrykę pod Warszawą. Na początek milion na tydzień – uśmiecha się biznesmen.
Autorka/Autor: Szymon Jadczak//rzw
Źródło: tvn24.pl