Krzysztof Topolski został zatrzymany 10 marca 1968 roku. W "Kropce nad i" powiedział, że pierwsze miesiące w zamknięciu były "koszmarem" - Szargali mnie potwornie po karcerach i to nie tych normalnych karcerach, tylko bardzo specjalnych - mówił. - Te siedem miesięcy było parszywych, złych, ciężkich.
Krzysztof Topolski w 1968 roku był studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Jak wspominał w "Kropce nad i", w nocy z 8 na 9 marca wziął klucze do radiowęzła obsługującego wszystkie akademiki Politechniki Warszawskiej na Placu Narutowicza i zmienionym głosem przez kilka godzin "nawoływał do wiecu solidarności'".
- Na tym mnie nie złapali - zastrzegł.
Wyjaśnił, że został zatrzymany 10 marca 1968 roku pod kilkoma zarzutami, między innymi "głoszenia fałszywych informacji".
Jak mówił, ostatecznie został skazany za "obrazę narodu polskiego" - za to, że powiedział, iż skoro "co tydzień odsłaniany jest nowy pomnik partyzantów, to może warto porozmawiać o dziesiątkach tysięcy polskich szmalcowników".
Wspominał, że sądził, iż został zatrzymany na 48 godzin. - Akurat wypuszczali tych, których zwinęli 8 (marca - red.), a mnie zwinęli 10 - opowiadał. Dodał, że spotkanego w areszcie znajomego poprosił, by przekazał jego rodzicom, że wróci za dwa dni.
- Denerwowałem się najbardziej, czy zdążę na mecz 13 marca Górnik Zabrze - Manchester United. To był bardzo znany mecz i miałem bilety. I to mnie najbardziej denerwowało, jak mnie zamknęli, czy ja zdążę na mecz - mówił.
Usłyszał wyrok półtora roku więzienia. - Siedziałem rok i parę tygodni - powiedział.
"Te siedem miesięcy było parszywych, złych, ciężkich"
Topolski powiedział, że pierwsze siedem miesięcy w więzieniu to był "koszmar".
- Tak naprawdę nie ja byłem obiektem, tylko chodziło o mojego ojca, no więc szargali mnie potwornie po karcerach i to nie tych normalnych karcerach, tylko bardzo specjalnych - mówił. - XIX wiek, car to zbudował, dwa piętra pod ziemią, obok cela śmierci - opowiadał.
I dodał: - Te siedem miesięcy było parszywych, złych, ciężkich.
Jak wyjaśnił, później przeniesiono go do więzienia w Strzelcach Opolskich. - To już była zabawa - mówił.
Wspominał, że w celi pisał prace maturalne z socjologii dla strażników. W zamian za to nie pracował przy kontroli technicznej. Potem - jak opowiadał - wraz z innymi uwięzionymi studentami zaczęli produkować alkohol z czernidła do butów. - Jeżeli chodzi o Strzelce Opolskie, to już był "luz blues" - ocenił.
Pytany, czy w czasie przesłuchań próbowano zmusić go do wyjawienia nazwisk kolegów, odpowiedział: - Oczywiście, że tak.
- Zrobili błąd. Gdyby mnie wzięli pierwszej nocy, kiedy byłem przerażonym chłopakiem (…), to ja chciałem płakać i prosić o przebaczenie. Gdyby mnie wtedy wzięli na przesłuchanie, a nie postanowili zmiękczyć, (…) to chyba bym sypnął - przyznał.
"Zrozumiałem, że Związek Radziecki będzie wiecznie"
Topolski powiedział, że zdecydował o wyjeździe z Polski w sierpniu 1968 roku, po inwazji na Czechosłowację. - Zrozumiałem, że to jest koniec wszelkiej nadziei; że Związek Radziecki będzie wiecznie, socjalizm będzie wiecznie i cokolwiek by nie było (…) zrobię wszystko, by wyjechać.
Powiedział, że po wyjściu z więzienia dowiedział się, że ludzie wyjeżdżają z kraju. - Co prawda mnie wezwali do Orzysza do karnych oddziałów. Trzy dni po wyjściu z więzienia schowałem się w domu wariatów - powiedział i dodał, że spędził tam trzy miesiące, czekając na zgodę na wyjazd z Polski.
- Ja byłem główny syjonista w Polsce, a nie miałem zielonego pojęcia o żydostwie. Do dzisiaj nie wiem za dużo - mówił.
Autor: pk//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24