Należy się zabezpieczać, ale nie można doprowadzać do sytuacji, kiedy maseczki będą wymagane w parkach, w lasach, kiedy ludzie będą karani za chodzenie bez maseczek po ulicy - mówił w "Faktach po Faktach" profesor Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Zdaniem doktor Grażyny Cholewińskiej-Szymańskiej, specjalistki chorób zakaźnych i ordynator w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, "społeczeństwo jest troszeczkę zdezorientowane".
Ministerstwo Zdrowia poinformowało w piątek, że odnotowano 657 nowych zakażeń koronawirusem, najwięcej od początku epidemii. W czwartek dane mówiły o 615 nowych przypadkach, w środę o 512, we wtorek o 502, a w poniedziałek o 337. Łącznie w Polsce od początku pandemii potwierdzono infekcję u 45 688 osób, spośród których 1716 zmarło.
W piątek zebrał się Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego, który - jak przekazał rzecznik rządu Piotr Mueller - "przyjął pewne warianty, które są możliwe w najbliższym czasie, między innymi w zakresie pewnego regionalnego podejścia do obostrzeń, które mogą obowiązywać na terenie kraju". - Ewentualne decyzje w przyszłości, jeśli chodzi o poszczególne obostrzenia, które mogłyby być wprowadzane na terenie Polski, mogą obejmować poszczególne powiaty. Te konkretne, które mają największe problemy, jeżeli chodzi o liczbę zakażeń - powiedział.
"Ludzie w większości sami zwolnili się z tej dyscypliny"
O sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się koronawirusa rozmawiali w piątkowych "Faktach po Faktach" w TVN24 profesor Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych oraz doktor Grażyna Cholewińska-Szymańska, specjalistka chorób zakaźnych i ordynator w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie.
Zdaniem Cholewińskiej-Szymańskiej "wydaje się, że społeczeństwo jest troszeczkę zdezorientowane". - Istnieje szum informacyjny takich ważnych przekazów. Nie tylko epidemiologicznych, ale jeśli chodzi o respektowanie pewnych ograniczeń. Ludzie sami zwolnili się już z noszenia masek, przyłbic, mycia rąk - zwróciła uwagę. - Mieli wszystkiego dosyć. Ale musimy też pamiętać, że na początku lipca politycy mówili, że wszystko jest pod kontrolą, że epidemia właściwie jest opanowana, chyli się ku zakończeniu - komentowała.
Czy to był poważny błąd? - Oczywiście - oceniła specjalistka. - Dwa tygodnie później słyszymy, że wzrasta liczba przypadków, że już robi się niebezpiecznie, już zbierają się sztaby kryzysowe - powiedziała.
Dodała, że "ludzie w większości sami zwolnili się z tej dyscypliny".
"Nie popadajmy w taką panikę, w taki ton tragiczny"
W opinii profesora Roberta Flisiaka wzrost zakażeń "wcale nie jest taki dramatyczny". - Dramatyczny byłby, gdybyśmy weszli w tysiące - ocenił. Zwrócił uwagę, że w piątek, kiedy odnotowano najwięcej zakażeń od początku epidemii w Polsce, "mamy dzień z największą liczbą testowanych". Przekonywał także, że liczba zgonów jest stabilna.
- Klinicyści, lekarze chorób zakaźnych, którzy pracują w oddziałach w większości województw - tam, gdzie tych zachorowań nie rejestruje się tak dużo - mogą powiedzieć (…), że chorzy przebywają zakażenie łagodniej, niż było to na początku. Nie popadajmy w taką panikę, w taki ton tragiczny. Bo nic strasznego się nie stało - przekonywał.
Jak mówił ekspert, "w tej chwili oczywiście należy zabezpieczać się, ale nie można doprowadzać do sytuacji, kiedy (…) maseczki będą wymagane w parkach, w lasach, kiedy ludzie będą karani za chodzenie bez maseczek po ulicy". - Te zalecenia powinny być jasne, proste, nieprzesadne - wskazywał.
W piątek Ministerstwo Zdrowia przekazało, że w ciągu ostatniej doby wykonano 35 127 testów na koronawirusa. Jest to największa liczba przebadanych próbek w ciągu doby od początku wybuchu epidemii w Polsce. W czwartek przebadano ich 23 064, zaś w środę 29 952. Bilans przekraczający 35 tysięcy wykonanych testów w ciągu 24 godzin odnotowano do tej pory dwukrotnie - poprzednio 11 lipca, i wyniósł on 35 012.
Łączna liczba wykonanych badań to 2 245 168.
"Trzeba już myśleć o tym, co będzie jesienią"
Zdaniem Flisiaka w tej chwili nie należy zaostrzać obostrzeń, ale "monitorować sytuację w regionach".
- Natomiast trzeba już myśleć o tym, co będzie jesienią. Bo jesienią nie będziemy mieli problemu covidu, tylko będziemy mieli problem infekcji dróg oddechowych. Covid będzie stanowił tylko ułamek. Ale panika będzie powodowała, że każdy przypadek nieżytu górnych dróg oddechowych, nawet najbardziej błahego, będzie wzbudzał lęk wśród personelu opieki zdrowotnej, wśród rodziny i może doprowadzić to do zatkania opieki zdrowotnej - przekonywał.
Według niego "na pewno nie można iść w tym kierunku, w którym ministerstwo [zdrowia - przyp. red.], rząd poszli na wiosnę, czyli tworzenia szpitali jednoimiennych".
- Każdy szpital powinien być dostosowany. Należy wykorzystać to, że wiele szpitali już przystosowało się w jakimś zakresie do tych warunków i tylko to wspierać: finansowo, logistycznie, również pod względem poprawnych aktów prawnych. Bo niestety w ostatnich tygodniach mieliśmy parę aktów prawnych, które doprowadziły do pogłębienia paraliżu jednostek opieki zdrowotnej - ocenił prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.
Podkreślił, że "powinniśmy monitorować też, jak wygląda obraz kliniczny tych zachorowań".
"Następstwem tego śródmiąższowego zapalenia płuc może być włóknienie płuc i niewydolność"
Grażyna Cholewińska-Szymańska, ordynator w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie podkreśliła, że "epidemia to nie jest tylko ta ostra faza, że pacjent trafia do szpitala w stanie lekkim albo średnio-ciężkim". - Badania obserwacyjne pokazują konsekwencje odległe tego zakażenia. To znaczy, że nawet ludzie, którzy je łagodnie albo skąpo objawowo przechodzą, mają całkiem duże zmiany w płucach. A wiemy, że następstwem tego śródmiąższowego zapalenia płuc może być włóknienie płuc i niewydolność. W związku z tym to będzie miało swoje implikacje dla niektórych zawodów, dla sportowców, górników, ludzi pracujących na wysokościach - przekonywała.
- Wiemy również, że epidemia ma swoje implikacje w obrębie innych narządów. Jest zajęty układ neurologiczny. Są zaburzenia węchu, smaku, które u jednych mijają, u innych nie mijają. Są zaburzenia natury neuropoznawczej, psychologicznej. Psychiatrzy też alarmują, że są zaburzenia lękowe, które się rozwijają teraz intensywnie - kontynuowała.
Podkreśliła, że ważne jest "respektowanie tego, co obowiązuje dzisiaj, czyli trzech rzeczy: [noszenia - przyp. red.] maski, dystansu społecznego i mycia rąk". Zdaniem Cholewińskiej-Szymańskiej "nie stworzono w naszym kraju schematu albo narzędzia, które umiałoby dokładnie kontrolować społeczeństwo w tym zakresie".
- Mimo kar, które się nakładania, jakoś to nie działa - oceniła ordynator w warszawskim szpitalu zakaźnym.
"W każdej chorobie, która się pojawiała, jaką zaczynano zgłębiać, były takie tendencje"
O następstwach odległych mówił także Flisiak. - Nie przesadzałbym z tymi następstwami. O nich będziemy mogli dopiero powiedzieć za parę miesięcy, gdy będziemy badać w odległej przestrzeni czasowej tych chorych - powiedział.
- Widzę taką niepokojącą tendencję wśród kolegów lekarzy, że każda specjalność chce wiedzieć coś swojego w covidzie. Często te objawy są troszkę naciągane, jako powiązane z covidem – mówił dalej. Wskazywał przy tym, że "to nie jest nic nowego w medycynie".
- W każdej chorobie, która się pojawiała, jaką zaczynano zgłębiać, były takie tendencje - dodał Flisiak.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24