Mamy do czynienia od pewnego czasu z zakażeniami rozproszonymi już w całej populacji - mówił w TVN24 doktor habilitowany nauk medycznych Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Komentował też wprowadzenie testów antygenowych do potwierdzania przypadków zakażenia w Polsce.
Minister Niedzielski zapowiedział w piątek, że testy antygenowe będą taką samą podstawą do stwierdzenia zakażenia, jak testy PCR. Jak przypomniał, "do tej pory zawsze, nawet po zastosowaniu testu antygenowego, należało wykonać i tak test PCR-owy potwierdzający". - Zmieniamy w ten sposób definicję przypadku. Teraz już nie tylko test PCR-owy, ale i objawy, i test antygenowy będą dowodziły, że osoba jest chora na koronawirusa i nie potrzebuje potwierdzenia - tłumaczył.
- Ma to związek z tym, że chcemy na większą skalę wprowadzić testowanie testami antygenowymi. Zastanawiamy się nad wprowadzeniem tego na SOR-y, izby przyjęć (...) Chcemy również wykorzystać to w nocnej pomocy lekarskiej. To jest bardzo ważna zmiana, która umożliwi szybkie testowanie bez konieczności potwierdzania testem PCR-owym - dodał minister.
"Dwukrotny przyrost"
Tę zmianę komentował w TVN24 doktor habilitowany nauk medycznych Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Przyznał, że najprawdopodobniej dopuszczenie tzw. paskowych testów (czyli antygenowych) do liczenia przypadków COVID-19 zwiększy liczbę wykrytych zakażeń. - Wydaje mi się, że to może być nawet akurat dwukrotny przyrost, może być około 40-50 tysięcy osób - dodał.
Zaznaczył jednak, że testy antygenowe będą przede wszystkim służyć do badania osób objawowych. Podkreślił też, że w przypadku testów antygenowych, jak w przypadku każdej metody diagnostycznej, istnieje ryzyko wyników fałszywie dodatnich i fałszywie ujemnych. - Jeżeli ktoś uważa, że jest metoda stuprocentowo skuteczna, metoda diagnostyczna, czy też terapeutyczna, to niech mi ją pokaże. Ja, jako diagnosta laboratoryjny, z czymś takim się nie zetknąłem - powiedział. Dodał, że jeśli test antygenowy wykaże obecność wirusa SARS-CoV-2, to znaczy, że jest to wirus SARS-CoV-2, jednak jeśli go nie wykaże, to nie ma stuprocentowej pewności, że go nie ma.
Zaapelował, aby nie robić testów "na własną rękę", ponieważ bardzo istotne jest prawidłowe pobranie wymazu. - Na podstawie tego typu testów nikt nie wyda nam zaświadczenia, trzeba będzie wszystko powtarzać - dodał.
"Koronawirus występuje i zakaża w całej populacji polskiej"
Stwierdził, że "może być duży problem" z zauważeniem efektów wprowadzonych obostrzeń. - Mamy w tej chwili do czynienia od pewnego czasu z zakażeniami rozproszonymi już w całej populacji. O ile było w pewnym momencie łatwo zidentyfikować ogniska epidemiczne, były to chociażby akurat wesela, były to czasem restauracje, czasem akurat były to szkoły, to w tej chwili jest tak, że najprawdopodobniej koronawirus występuje i zakaża w całej populacji polskiej i z tego tytułu powstrzymanie go może być bardzo, bardzo trudne - wyjaśnił Dzieciątkowski.
Wyjaśnił również, że proporcje dotyczące osób objawowych i nieobjawowych zmieniają się w zależności od miejsca, gdzie dokładnie były wykonane badania. - One się wahają pomiędzy 15 procentami osób objawowych w bardzo, nazwijmy to, wyśrubowanych statystykach, do mniej więcej nawet 40 procent objawowych. Średnio akurat jest to 20-25 procent - mówił wirusolog.
Mówiąc o objawach, które powinny nas zaniepokoić, stwierdził, że się zmieniają. - Długi czas mówiło się, że taka triada typowa objawów dla COVID-19 to jest gorączka powyżej 38 stopni, suchy, nieefektywny kaszel, uczucie duszności. Później zaczęły się pojawiać, aczkolwiek nie są one tak częste, żeby można było tutaj mówić o jednoznacznym objawie, zaburzenia ze strony węchu i smaku, czyli takie zaburzenia neurologiczne. Również od pewnego czasu pacjenci zakażeni nowym koronawirusem raportują na przykład piorunujące, porażające bóle głowy czy też bóle mięśni i stawów - wyliczał lekarz.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Leszek Szymański/PAP