Decyzja, aczkolwiek wymuszona rozwojem sytuacji, jest bardzo niepokojąca – tak Andrzej Fal, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, skomentował w "Faktach po Faktach" wydane przez NFZ zalecenie, by zaplanowane świadczenia medyczne zostały ograniczone lub zawieszone ze względu na sytuację epidemiczną. - Nie chcąc przeciążyć sieci szpitali, trzeba było tę decyzję podjąć – przyznał Konstanty Szułdrzyński z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
Narodowy Fundusz Zdrowia przekazał w poniedziałek wieczorem, że "w związku z rozwojem epidemii, na polecenie ministra zdrowia, centrala NFZ zaleca ograniczenie do niezbędnego minimum lub czasowe zawieszenie udzielania świadczeń wykonywanych planowo". W komunikacie na swojej stronie internetowej NFZ wyjaśnił, że zalecenie wydano po to, "aby zapewnić dodatkowe łóżka szpitalne dla pacjentów wymagających pilnego przyjęcia do szpitala".
O tej rekomendacji rozmawiali w "Faktach po Faktach" w TVN24 dr n. med. Konstanty Szułdrzyński z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, członek Rady Medycznej przy głównym doradcy Prezesa Rady Ministrów oraz dr hab. n. med. Andrzej Fal, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, dziekan wydziału medycznego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
"Należy dług zdrowotny zacząć spłacać"
- Decyzja, aczkolwiek wymuszona rzeczywiście rozwojem sytuacji, jest bardzo niepokojąca. Bo to, co nazywamy już od dłuższego czasu długiem publicznym, czyli liczba niezrealizowanych świadczeń w okresie pandemii na rzecz osób, które nie chorują na COVID, lecz na choroby przewlekłe, rośnie – komentował dr Fal.
Według niego "należy ten dług zdrowotny zacząć spłacać". - Niestety sytuacja jest jaka jest i jest niepokojącym, że ten dług będzie narastał – przyznał.
Fal ocenił przy tym, że "te najbardziej istotne zabiegi, najtrudniejsze i na które pacjenci najbardziej oczekują, są jeszcze wykonywane i myślę, że one będą wykonywane". - Natomiast trzeba mieć świadomość, że również na proste zabiegi, jak planowa operacja woreczka żółciowego, również wielu czeka. Tutaj rzeczywiście może być to dosyć duży problem dla oczekujących na zabieg – mówił prezes PTZP. - Jedyne, co pozostaje, to mieć nadzieję, że jesteśmy na szczycie pandemii i od tego weekendu będzie już tylko lepiej – dodał.
"Nie chcąc przeciążyć sieci szpitali, trzeba było tę decyzję podjąć"
Dr Szułdrzyński przekazał, że decyzja o rekomendacji nie była konsultowana z Radą Medyczną. - Większość takich decyzji jest z nami konsultowanych, natomiast tej chyba nie trzeba było konsultować – przyznał.
- Myślę, że napływ pacjentów do szpitali - a przede wszystkim do oddziałów intensywnej terapii, które są wąskim gardłem w naszym systemie - pokazał nam, że docieramy do granic wydolności naszego systemu. Nie chcąc przeciążyć sieci szpitali, trzeba było tę decyzję podjąć – ocenił gość TVN24.
Wyraził nadzieję, że "tego rodzaju obostrzenia będą miały charakter przejściowy". - Miejmy nadzieję, że ta fala (epidemii – red.) zmierza do końca, że program szczepień, który będzie się rozwijał bardzo dynamicznie, zwłaszcza w drugim kwartale, doprowadzi do powszechnej odporności i pewnego zduszenia pandemii, na co chyba wszyscy liczymy – dodał Szułdrzyński.
Szułdrzyński: brakuje nam kilkudziesięciu tysięcy lekarzy i znacznie większej liczby pielęgniarek
Doktor Szułdrzyński zauważył, iż "mówi się o tym, że polski system opieki zdrowotnej nie ma żadnych rezerw". - Natomiast jeśli gdzieś ten brak jest najbardziej widoczny, to nie jeśli chodzi o wyposażenie czy budynki, tylko właśnie jeśli chodzi o kadry – podkreślił.
- Ten niedobór kadr szacowany był w Polsce do tej pory na około 20 procent, jeśli chodzi o lekarzy. Myślę, że jeśli chodzi o pielęgniarki, to ten niedobór jest znacznie większy – ocenił.
- Pamiętajmy też o tym, że znaczna część lekarzy, ale też pielęgniarek, jest zatrudniona na umowach kontraktowych. Czyli nie są objęci Kodeksem pracy. Te osoby pracują często w kilku miejscach, często również w nadgodzinach. Jest to mechanizm, który do pewnego stopnia kompensował te braki czy ukrywał je przez to, że ludzie pracowali znacznie więcej niż na całym etacie. Im dłużej będzie trwała pandemia i ten stan nadzwyczajny, im większe będzie zmęczenie lekarzy, pielęgniarek i wszystkich pozostałych pracowników, tym trudniej będzie ich namówić do tego, żeby pracowali w nadgodzinach. A zatem te deficyty zatrudnienia będą coraz wyraźniejsze – przewidywał.
Jego zdaniem "rzeczywisty deficyt lekarzy w Polsce w tej chwili jest raczej rzędu 30-40 procent ich składu liczbowego". - To znaczy brakuje nam kilkudziesięciu tysięcy lekarzy i najprawdopodobniej znacznie, znacznie większej liczby pielęgniarek – wyjaśniał.
- Dramat polega na tym, że uzupełnienie tego rodzaju braków nie trwa roku ani nawet dwóch. To jest kilka, nawet kilkanaście lat, jeśli do studiów doliczymy również szkolenie podyplomowe, czyli specjalizację – dodał.
"Niedobory kadry, o których w tej chwili mówimy, prawdopodobnie się jeszcze zwiększą"
Fal zgodził się, że braki kadrowe "będziemy zapełniać przez kilkanaście lat".
Czy w ogóle zaczęliśmy już to robić? - To jest bardzo trudne pytanie – mówił. - Chociażby dane Eurostatu - publikowane jeszcze w grudniu, dotyczące nie tylko Polski - pokazują, że około 10 do 15 procent lekarzy aktywnych we wszystkich krajach Europy deklaruje odejście z zawodu po pandemii ze względu na wypalenie zawodowe w czasie pandemii – powiedział.
- W związku z tym te niedobory kadry, o których w tej chwili mówimy, prawdopodobnie się jeszcze zwiększą – ocenił Fal.
Prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego radził, "co możemy zrobić, żeby ten trend odwrócić". - Sądzę, że tylko i wyłącznie możemy przyspieszyć nadawanie uprawnień osobom będącym w zaawansowanym etapie specjalizacji – powiedział.
- Możemy zwiększyć efektywność, tak jak robią na przykład Stany Zjednoczone od dawna, tworząc zespoły, gdzie lekarze kolejnego roku specjalizacji są jakby mentorami lekarzy niższego stopnia specjalizacji, co daje większą samodzielność i szybciej wprowadza tych lekarzy w pełnię funkcji doktorskiej. Oczywiście to musi być bardzo pilnie nadzorowane, bo mamy tutaj do czynienia z poluzowaniem wymogu, który teraz istnieje, ale uważam, że to jest dobry sposób – ocenił. - Są kraje, które z niego korzystają i myślę, że to jest jedna z dróg, którymi powinniśmy pójść – dodał profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24