Pielęgniarz ze Szpitala Miejskiego w Poznaniu i lekarz Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką w Krakowie opowiedzieli Annie Wilczyńskiej, jak wygląda sytuacja na oddziałach covidowych. Okazuje się, że po dwóch latach pandemii wcale nie jest lepiej - towarzyszy im frustracja i bezsilność. Zdecydowana większość pacjentów przebywających na intensywnej terapii to osoby niezaszczepione. Materiał magazynu "Polska i Świat".
- Gdyby ktoś mnie zapytał, co będę robił w 2022 roku, nie uwierzyłbym, że dalej będę siedział w kombinezonie – mówi Przemysław Błaszkiewicz, który jest pielęgniarzem w Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim im. Józefa Strusia w Poznaniu.
Od początku pandemii ratował pacjentów z COVID-19. Przez kilka miesięcy pracował też na Oddziale Intensywnej Terapii w szpitalu tymczasowym. Gdy jego miejsce pracy z dnia na dzień zaczęło przypominać scenografię filmu apokaliptycznego, wziął aparat do tak zwanej brudnej strefy i zaczął robić zdjęcia.
Przemysław Błaszkiewicz o swojej pracy na oddziale covidowym
- Fotografia zawsze była moją pasją. Trzeba było to pokazać, trzeba było to uwiecznić. Zawsze koncentrowałem się na tych zdjęciach na pracy personelu, na tym, jak wygląda szpital tymczasowy. Kto do tej pory widział szpital tymczasowy? Nie sądziłem, że kiedyś będę pracował w czymś takim, jak szpital tymczasowy – przyznaje Błaszkiewicz.
Zaskoczyli go pacjenci. Mimo saturacji na poziomie 30 proc., funkcjonujący z pozoru normalnie - a zgodnie z parametrami powinni już tracić przytomność. - Nawet w zdjęciach radiologicznych widzieliśmy, że całe płuca były zajęte. Te osoby potrafiły rozmawiać z nami, sygnalizowały jakąś niewielką duszność, natomiast już za dwie godziny potrafiliśmy walczyć o ich życie – wspomina.
To zjawisko ma swoją nazwę - to happy hypoxia, co można przetłumaczyć dosłownie jako "szczęśliwe niedotlenienie". Czasami by zawalczyć o pacjenta konieczne jest zastosowanie wysokoprzepływowej tlenoterapii.
- Jest to bardzo nieprzyjemne dla pacjenta, który przez wiele dni ma coś w rodzaju odkurzacza, który nie zasysa, ale wtłacza agresywnie powietrze z prędkością ponad 60 litrów na minutę do nosa tego pacjenta. Więc proszę sobie wyobrazić, jaki to jest koszmar słyszeć olbrzymi hałas tej dmuchawy – podkreśla Błaszkiewicz.
Trudności w pracy na oddziałach covidowych
Początek pandemii wspomina jako czas chaosu i strachu. Wyprowadził się do hotelu, by nie zarazić będącej w szóstym miesiącu ciąży żony. Teraz wszyscy do pandemii przywykli. Praca jest bardziej przewidywalna, ale pojawiły się frustracja i znużenie - mówi Jacek Górka, lekarz w trakcie specjalizacji z Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką w Krakowie.
- Na pewno jako pokolenie będziemy odczuwać efekty tej pandemii długo i w płaszczyźnie zawodowej, i w płaszczyźnie osobistej psychicznej. Tutaj również jest problem z wypaleniem zawodowym i oczywiście zaniedbujemy swoje rodziny, spędzając za dużo czasu w pracy – dodaje Górka.
Większość pacjentów z covidowej intensywnej terapii to osoby niezaszczepione. Lekarze i pielęgniarki pracujący z pacjentami w najcięższym stanie zauważają, jak często stosowane przez nich leczenie nie przynosi skutku - szczególnie, że w czwartej fali śmiertelność zaczęła rosnąć. Górka mówi, że medycy mają często "poczucie daremności działań". - W czwartej fali to było wszechobecne zjawisko – podkreśla.
W szpitalu, w którym pracuje Górka bardzo dużą rolę przywiązuje się do tego, by mimo trudnych warunków, pacjenci mieli jakikolwiek kontakt z rodzinami. - Staramy się by rozmawiali przy pomocy Skype'a, czy przy pomocy innych aplikacji. Ale jeśli tylko możliwe jest, żeby zobaczyć się osobiście, jeśli pacjent nie jest już zakaźny, to pozwalamy. Zresztą były też sytuacje, że pozwalaliśmy się rodzinie zaszczepionej przebierać w kombinezony, za zgodą kierowników – zwraca uwagę. Robią to, by choremu dodać otuchy albo, by rodzina mogła się pożegnać - czasami tylko tyle da się zrobić.
Anna Wilczyńska
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24