Lekarka stwierdziła, że kobieta nie żyje. Kiedy jednak kilkanaście minut później do "zmarłej" przyjechało pogotowie, udało się jej przywrócić oddech. Kobieta zmarła dopiero w drodze do szpitala. Rodzina pyta: - Pierwszy lekarz nie chciał, czy nie potrafił udzielić pomocy?
Tragedia wydarzyła się w podsieradzkim Złoczewie. - To był szok, tego się nie da powiedzieć - denerwuje się Marzena Sucharska, synowa zmarłej pani Eugenii. Rodzina podkreśla, że kobieta, pomimo swoich 70 lat, była okazem zdrowia. - Wszędzie jeździła rowerem dbała o swój wygląd. Feralnego dnia mama postanowiła pojechać do fryzjera - relacjonuje syn Sławomir.
- Nie było tętna ani oddechu. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Doktor Anna Rutkowska
To właśnie w zakładzie doszło do tragedii. Pani Eugenia zasłabła na fotelu. Fryzjerka wezwała pogotowie i rozpoczęła reanimację. Natychmiast na miejscu pojawiła się też lekarka z przychodni w Złoczewie. Pani doktor osłuchała pacjentkę i... stwierdziła zgon. - Nie było tętna ani oddechu. Nie wydaje mi się, żebym czegoś nie zauważyła - odpowiada dr Anna Rutkowska. I dodaje: - Nie miałam złych intencji.
Cztery minuty od życia
Lekarze z pogotowia mimo, że pojawili się na miejscu piętnaście minut później, podjęli próbę reanimacji. Udało się - pacjentce przywrócono oddech. Niestety w drodze do szpitala kobieta zmarła, bo - jak podkreślają lekarze - przy reanimacji najważniejsze są pierwsze cztery minuty.
Chociaż sprawą zainteresowała się prokuratura, to doktor Rutkowska nadal przyjmuje swoich pacjentów. O tym, czy zostaną jej postawione zarzuty, zadecyduje wynik sekcji zwłok i opinia biegłego lekarza medycy sądowej.
Lekarka utrzymuje, że dochowała wszystkich procedur i nie ma sobie nic do zarzucenie.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24