Miał pięć razy okrążyć Ziemię w 14 samochodach, dwoma chińskimi motorowerami i ciągnikiem siodłowym. Aż 43 strony zajmuje wykaz fikcyjnych podróży służbowych Ryszarda Czarneckiego - pisze "Gazeta Wyborcza" przedstawiająca zaskakujące szczegóły fałszywych przejazdów i zeznań europosła PiS. Chodzi o tak zwaną sprawę "kilometrówek". Śledczy zarzucają mu doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości.
Według ustaleń śledczych w latach 2009-2013 Ryszard Czarnecki miał doprowadzić Parlament Europejski do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w łącznej kwocie około 203 tysięcy euro (prawie 900 tys. zł). Zdaniem śledczych Czarnecki złożył 243 wnioski o zwrot kosztów podróży, w których podał nieprawdę w kwestii podróży służbowych.
"GW" pisze, że polityk PiS nie tylko podawał fałszywy adres zamieszkania, ale przedstawiał też fikcyjne przebiegi podróży, które miał odbyć na pojazdach należących do innych osób. "Choć sama sprawa jest znana, to jej szczegóły, w tym kreatywność oraz skala wyłudzeń z kasy europarlamentu, są szokujące" - pisze dziennik.
"Do przestępstw dochodziło w kadencji 2009-13, ale Czarnecki nie może liczyć na przedawnienie. Grozi mu dziś nawet 15 lat więzienia. 15 sierpnia prokuratura w Zamościu oficjalnie przedstawiła politykowi zarzuty" - czytamy.
Gazeta podkreśla, że Czarnecki w PE "na rękę" zarabiał wtedy ponad 30 tys. zł miesięcznie, nie wliczając w to diet i dodatków.
Zobacz też: Czarnecki usłyszał zarzut w sprawie "kilometrówek". Według prokuratury oddał tylko połowę pieniędzy
Pięć razy objechał Ziemię
Jak podaje "Wyborcza", "sam wykaz fikcyjnych podróży, za które jako europoseł swojej drugiej wtedy kadencji w PE Czarnecki wystawiał rozliczenia, zajmuje 43 strony formatu A4".
Od 2009 do 2013 r. dostał zwrot kosztów (203 tys. 167 euro) za 243 przejazdy, każdy tam i z powrotem. Najczęstsze trasy (203 przejazdy) to: Warszawa - Jasło, Jasło - Bruksela - Jasło oraz Jasło - Strasburg - Jasło.
"Tylko na tych trzech odcinkach polityk miał przejechać 222 966 km, czyli pięć razy obwód kuli ziemskiej" - wynika z wyliczeń "GW".
"Do tego dochodzi 40 delegacji samochodowych do: Torunia (najczęściej), Bydgoszczy, Częstochowy, Grudziądza, Włocławka, Katowic, Krakowa i Berlina. W sumie ponad ćwierć miliona kilometrów" - dodaje dziennik.
Dlaczego Jasło, skoro "miejscem zamieszkania jest Warszawa"?
"Jako miejsce, z którego najczęściej zaczynał podróż, Czarnecki wpisywał Jasło. Podawał tam dwa adresy przy ul. Basztowej 3 i 4. Nigdy tam nie mieszkał, a jeden z adresów w ogóle nie istnieje" - czytamy dalej. Przy Basztowej 3 zameldowany był ktoś inny, a Basztowej 4 w tym mieście po prostu nie ma.
Mimo to w kwestionariuszu osobowym w 2009 r. a potem w 2010 r. Czarnecki wskazał adresy Basztowa 4 i Basztowa 3/4 jako "prywatne stałe adresy zamieszkania". W lutym prokuratura informowała, że Czarnecki wskazywał adresy zamieszkania w Jaśle "w sytuacji, gdy jego faktycznym miejscem zamieszkania w Polsce była Warszawa" - czytamy.
Jak podaje dziennik, "z zeznań złożonych przez asystentów i pracowników biur Czarneckiego wyłania się pewien schemat: poseł rozliczał wyjazdy, których nie było, albo - gdy przyjeżdżał na miejsce samochodem należącym do innego polityka lub służbowym - pisał, że jechał własnym pojazdem".
Jednocześnie "przesłuchane osoby nie miały wątpliwości, że podpisy złożone pod wnioskami o zwrot kosztów podróży należą do Ryszarda Czarneckiego" - wskazuje gazeta.
Pisze też, że Jasło jako punkt najczęstszego wyjazdu Czarneckiego w podróż miało sens, bo z Jasła jest wszędzie daleko. "Na jedyny związek Czarneckiego z Jasłem wskazuje lokalny portal Nasze Miasto, pisząc, że polityk odziedziczył tam mieszkanie po matce. Jednak sam Czarnecki, tłumacząc się z afery, nie podaje tego argumentu, a mieszkania w Jaśle nie wykazywał w swoich oświadczeniach majątkowych. - podkreśla "GW".
Pierwszy ślad: kabriolet w lutym
Jako pierwszy na prawdopodobne kłamstwo Czarneckiego wpadł Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). Jego ustalenia ujawniła przed laty "Rzeczpospolita". Jak do tego doszło?
W rozliczeniach swoich przejazdów europosłowie muszą podać trasę, liczbę przejechanych kilometrów, stan licznika samochodu oraz numer rejestracyjny. W czasie, który opisała "GW" (kadencja 2009-13), rozliczenia były sprawdzane wyrywkowo. Jak opisuje portal, uwagę kontrolerów zwróciła rejestracja, która okazała się numerem fiata punto w nietypowej wersji Cabrio. Samochodem tym europoseł miał odbywać podróże służbowe w lutym 2012 roku.
Jak pisze "Wyborcza", przesłuchany w charakterze świadka jego właściciel Krzysztof K. stwierdził, że "samochód ten został uszkodzony wiosną 2011 roku i jako nienadający się do jazdy został zezłomowany" i "nigdy nie świadczył usług transportowych ani tym pojazdem, ani żadnym innym dla żadnego z posłów czy europosłów".
Dziennik zaznacza, że po ujawnieniu afery przez "Rzeczpospolitą", we wrześniu 2021 r. Czarnecki zwrócił do PE ponad 400 tysięcy zł, ale "w komunikacie PE z tego czasu można przeczytać, że nie jest to cała zakwestionowana kwota".
Chińskie motorowery, ścigacz i ciągnik siodłowy
"Prokuratura sprawdziła wszystkie samochody, a właściwie pojazdy, których rejestracje podawał w rozliczeniach Ryszard Czarnecki. Jak się okazało, na 19 pojazdów tylko jeden był sporadycznie używany przez polityka, a faktycznie należał do jego córki" - czytamy dalej.
Dwa z podanych samochodów "nie istniały", a trzy były "jednośladami". Dwa z nich to chińskie motorowery rzadkich marek: motorower marki BAOTIAN, rok produkcji 2007, pojemność silnika 49 cm sześciennych" oraz motorower marki WANGYE QUANTUM, rok produkcji 2006, pojemność silnika 49,20 cm sześciennych. Trzeci zaś to "motocykl marki GSX-R750, rok produkcji 2007", a więc rasowy "ścigacz".
"Na jednośladach Czarnecki miał pokonywać długie trasy między listopadem a grudniem 2012 r." - czytamy.
"Wyborcza" opisuje, że innym "zadziwiającym środkiem transportu" Czarneckiego był "ciągnik siodłowy marki Iveco Stralis, rok produkcji 2011". Ryszard Czarnecki miał nim podróżować służbowo w okresie od 29 sierpnia do 2 września 2011 r., na trasie z Berlina do Łaz i z Łaz do Szczecina.
Pojawiła się też toyota auris wyprodukowana - jak ustaliła prokuratura - w 2015 roku, ale którą Ryszard Czarnecki potrafił jeździć już 7 czerwca 2010 r. na trasie Jasło-Warszawa.
Z kolei w przypadku VW golfa, który należał kiedyś do Cezarego T. - ojca wieloletniej asystentki Czarneckiego - wyłania się inna wątpliwość. To właśnie to auto Czarnecki najwięcej razy wpisał w swoich deklaracjach. Według właściciela pojazdu, na którego powołuje się prokuratura, "samochód ten nie nadawał się do przemierzania dłuższych tras, gdyż był w bardzo złym stanie technicznym". W samochodzie był uszkodzony dach i wybita tylna szyba. Cezary T. "zeznał, że był to samochód brudny i zniszczony i nie nadawał się do jakichś wyjazdów. Używał go tylko do dojazdu do pracy, bo właśnie w takim celu go kupił. Jego zdaniem, biorąc pod uwagę stan samochodu, niemożliwym jest, aby służył on europosłowi do odbywania podróży. 28 stycznia 2012 r., kiedy to Cezary T. sprzedawał pojazd, jego wartość została ustalona na kwotę 1000 złotych" - cytuje prokuraturę "GW". Z ustaleń prokuratury - jak informuje portal - wynika, że w oświadczeniach, które poseł przekazywał do rozliczeń, znajdowały się numery rejestracyjne wybrane przypadkowo lub wręcz wymyślone.
Czarnecki: nie dopuściłem się nadużyć, doszło do błędów
Do Czarneckiego dziennik wysłał kilka pytań. Na pytanie, czy wyraża skruchę z powodu popełnionych nadużyć i czy ma zamiar naprawić szkodę wizerunkową wyrządzoną swojemu ugrupowaniu oraz finansową wyrządzoną instytucjom europejskim, Czarnecki odpowiedział: "Już dwa lata temu rozliczyłem się z Parlamentem Europejskim. (...) Nie zgadzam się z zarzutem, że dopuściłem się nadużyć. Doszło do błędów, których istotę zamierzam wyjaśnić w postępowaniu. Gdy powziąłem wiedzę o zaistniałych błędach, zwróciłem należności z tych błędów wynikające. Oczywiście wolałbym, aby do takich błędów nie doszło".
Czarnecki skomentował też sprawę w wiadomości SMS przesłanej reporterce TVN24 Małgorzacie Mielcarek.
"Po raz kolejny, tak jak czyniłem to w ostatnich czterech latach podkreślam, że to nie ja wypełniałem wnioski o rozliczenie podróży, o których mówi prokuratura, a za nią media. I to nie ja wpisywałem dane, o których mowa. Podkreślałem to wielokrotnie. Złą wolą jest tego nie zauważać. W toku postępowania sądowego udowodnię swoją niewinność. A próby 'grania' aktami, do których moi prawnicy mają dostęp dopiero od piątku - a dziennikarz "Gazety Wyborczej" miał je znacznie wcześniej - pokazuje polityczny kontekst całej sprawy" - napisał.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Leszek Szymański