"To najważniejsza filmowa piosenka, jaką stworzyłem" - przyznaje w rozmowie z Eweliną Witenberg Kazik Staszewski. Seans filmu "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" był dla muzyka wstrząsem. Od początku nie miał wątpliwości, że chce stworzyć tytułowy utwór do tego obrazu. Niedawno osobiście spotkał się też z samym Tomaszem Komendą. Przywitali się w obecności dziennikarzy, ale w rozmowie z TVN24 Kazik zdradza, o czym rozmawiali już po wyłączeniu kamer. Opowiada też o zmianach w zespole i z dystansu patrzy na burzę, którą kilka miesięcy temu wywołała jego piosenka "Twój ból jest lepszy niż mój".
Ewelina Witenberg: W swoim zawodowym życiu przygotował pan piosenki do ponad 10 filmów, wśród nich "Sztos", "Pitbull", "Ballada o Janku Wiśniewskim". Czy utwór do obrazu "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" zajmuje w pana sercu szczególne miejsce?
Kazik Staszewski: Zajmuje w mojej twórczości szczególne miejsce, bo jest to najświeższa rzecz, jaką zrobiłem. Poza tym z uwagi na pandemię najdłużej trwały wszelkiego rodzaju celebracje związane z podjęciem się tej pracy. A po trzecie i chyba najważniejsze - film zrobił na mnie kolosalne i totalne wrażenie. Wcześniej całą historię znałem oczywiście z przekazów prasowych, radiowych, telewizyjnych, bo było o tym głośno, kiedy Tomek wychodził z więzienia. Natomiast do sprawy dużo bardziej zbliżyłem się dopiero za pośrednictwem filmu.
Mówił pan, że to jeden z najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek oglądał...
Dramatyzm tej sytuacji i tragedia Tomka wywarły na mnie straszne wrażenie.
Pierwszy raz widziałem film jeszcze przed pandemią. On mnie zupełnie obalił na ziemię. W pewnym stopniu byłem zagubiony, z której strony to ugryźć, żeby nie było zbyt płaskie i pobieżne. Ta przerwa, wymuszona przez pandemię, była dobra. We mnie ten film pozostał i na pewno jest... nie powiem, że jedną z najważniejszych, ale chyba najważniejszą piosenką, jaką do filmu napisałem.
Spotkał się pan też z Tomaszem Komendą. Co pan poczuł, kiedy spojrzał mu w oczy?
Byłem dosyć przerażony możliwością spotkania się z Tomkiem. Bardzo chciałem go poznać, ale strasznie się obawiałem, żeby nie robić takiej hecy, szopki telewizyjnej, że robimy cyrk, tutaj się witamy, poklepujemy, gadamy różne rzeczy. Bardzo zastrzegłem sobie jak największą sferę prywatności przy tej rozmowie. I właściwie tak się stało, sfilmowano tylko moment powitania nas. Potem zamknęliśmy się z Tomkiem w reżyserce i zaczęliśmy rozmawiać.
Jakie wrażenie wywarło na panu to spotkanie?
W Tomku niezwykle poruszyło mnie to, że nie rozdrapuje ran, nie rozpamiętuje tej tragedii, która go spotkała. Piękne słowa powiedział, że: "jeszcze tyle pięknych i dobrych rzeczy może mnie w życiu spotkać, że się do tyłu nie oglądam. Idę prosto". To zresztą taka paralela z moją piosenką ["Prosto" - red.] (śmiech): "Idę prosto, nie rozglądam się na boki, ani tym bardziej do tyłu, poznałem kobietę mojego życia, czekam na syna. Teraz już będzie dobrze. Już jest dobrze, ponieważ jestem po tej stronie". Powalił mnie jego optymizm, pomimo tego ogromu nieszczęścia, jakiego doznał. Aczkolwiek widać, że to wszystko - trudno, żeby nie - jakieś piętno na nim odcisnęło. To nie jest tak, że ktoś się potknął, przewrócił, wstał i poszedł dalej. Jednak 18 lat wyjęli mu z życiorysu. I tak należy chylić czoła i być pełnym pokory przed jego siłą i dobrym duchem, który grzeje go do pójścia w przyszłość.
Jak długo trwała wasza rozmowa?
Myślę, że ponad godzinę. Było śmiesznie, bo okazuje się, że Tomek trochę słabo kojarzy mnie i moją twórczość. Ja mu coś opowiadałem o swoim tacie i okazało się, że "Tata Kazika", czy jakieś takie rzeczy, to jest dla niego nieznany temat. On mówi: "Wiesz co, jeszcze przed tym jak mnie zamknęli w więzieniu, to tylko '12 groszy' słuchaliśmy, a tak to nic" ("12 groszy" - utwór z 1997 r. - przyp. red.). Jeszcze się pyta: "Ty grasz jakieś koncerty"? Ja mówię: no wiesz, teraz to nie, bo są pozamykane koncerty, ale ogólnie jeszcze mam nadzieję powrócić do działalności koncertowej". On myślał, że ja to już taki dziadek, co tam płytę nagrywa od czasu do czasu i się pojawi w programie jakimś czy teledysku.
Czy po tym spotkaniu coś by pan zmienił w utworze "25 lat niewinności" albo może zainspirowało to pana do napisania kolejnej piosenki związanej z tą sprawą?
W piosence nic bym nie zmienił. Mieliśmy nawet dosyć ostry spór z Kinem Świat, które jest dystrybutorem tego obrazu, i to od nich dostałem propozycję nagrania utworu. Miałem w głowie jakąś melodię, szlagwort taki "gdzie jest prawo, gdzie uczciwość, gdzie ukryta sprawiedliwość". O to też było, bo "prawo" i "sprawiedliwość". Tak jakby jakaś partia miała monopol na te słowa. One akurat nie mają nic wspólnego z tą partią, tylko muszą takie być. Poświęciłem dużo wysiłku intelektualnego, bo nie fizycznego, chociaż też pisałem ręcznie, bo ja wszystkie teksty na początku ręcznie piszę, więc powstało coś, co uznałem, że jest najlepszym moim wytworem na daną chwilę.
Jednak pojawiły się prośby o zmiany?
Zaczęli sugerować różne zmiany, żeby bardziej dosłownie zmienić słowa, że to wsparcie rodziny itd. Ja chciałem, żeby to było takie niedosłowne... Ci ludzie prości, którzy wierzą, że to jest wyrok 25 lat niewinności. Zresztą było to super wsparte obrazem Jacka Kościuszki na teledysku. On to wyczuł i w tym momencie, jak ja to śpiewam, jest przebitka na widownię w sądzie, gdzie są aktorzy - mama, tata i bracia Tomka. Pamiętam nawet, że chciałem zabierać zabawki i powiedzieć, że nic nie zmienię w tej piosence. Miałem akurat co do niej niezachwianą - jak rzadko kiedy - pewność, że to ma być tak, a nie inaczej. Często w różnych piosenkach zmieniam, ale w tej wiedziałem, że nie, ani kroku w tył. Mogę zrobić gorzej, ale nie chcę. No i w końcu uznali moje racje.
Jak w ogóle przygotowuje pan utwory do konkretnych filmów? Jeszcze podczas seansu w głowie pojawia się melodia czy słowa?
Nie seansu, bo ja to na komputerze z reguły oglądam. Dostaję linka. Nienawidzę na monitorze oglądać filmów i robię to tylko, jak nie ma innej możliwości. Te "25 lat niewinności..." dostałem jeszcze z cieniowanym napisem "Kazik" na środku. Gdyby coś wyciekło, byłoby wiadomo, kto farbę puścił. Pierwszy raz w sali kinowej film obejrzałem na premierze.
To jak wygląda ten proces twórczy?
Najpierw muszę obejrzeć film oczywiście. Czy się nadaje, czy nie czuję wewnętrznego jakiegoś zażenowania i obciachu. Kino Świat ma to do siebie, że tylko raz się zdarzyło, że taki film mi przysłali, że powiedziałem nie, nie ma możliwości. W przypadku "25 lat niewinności..." miałem pewność. Właściwie to był drugi taki film. "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" był pierwszym. Jeszcze w dawnych czasach do "Pitbulla" pamiętam, że też nie miałem żadnych wątpliwości.
Czyli najpierw trzeba obejrzeć film. Co się dzieje dalej?
Ta piosenka powstała w zupełnie inny sposób, niż to robię zazwyczaj. Inaczej powstały piosenki na płytę "Zaraza". To znaczy zaczęło się właściwie od końca. Miałem jakąś tam ułożoną melodię. Zaśpiewałem ją a capella w studiu. Wojtek nagrał prosty rytm, żebyśmy mieli mniej więcej równe metrum. Potem zaczęliśmy to instrumentalizować. Oglądając trzeci raz film, starałem się z niego brać coś do wykorzystania w piosence, więc ten szlagwort: "gdzie jest prawo, gdzie uczciwość, gdzie ukryta sprawiedliwość", jakby pociągnięcie paraleli między "Tomaszem niewiernym" - bo lubię biblijne zaczerpnięcia - a "Tomaszem niewinnym". On na początku jest niewierny i winny, według tych wszystkich prawideł, które go dopadły, a w istocie rzeczy jest niewinny. "Otwierać, tu policja" - to są pierwsze słowa w filmie. Tak samo zaczyna się piosenka: "Ranek blisko. Otwierać, tu policja". Te rzeczy powrzucałem do tekstu i własnymi słowami dopełniłem resztę. Miałem z filmu rdzeń, kręgosłup, który oblepiłem jakąś tam formą literacką czy poetycką, jak zwał tak zwał - w każdym razie swoją. No a melodia fajna mi się wymyśliła. Jestem bardzo dumny, że się troszeczkę przyczyniłem do całości tego dzieła artystycznego, chociaż w najmniejszym stopniu. Też z piosenki jestem tak po swojemu bardzo zadowolony.
Powiedział pan na początku naszej rozmowy, że seans powalił pana na ziemię. A kto pana zdaniem powinien obowiązkowo obejrzeć "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy"?
Wszystko, co jest obowiązkiem, zamienia się w przykrą konieczność. Miałem na przykład w podstawówce obowiązek chodzenia do opery, bo inaczej z wychowania muzycznego bym nie dostał trójki. Dzięki temu pani od wychowania muzycznego obrzydziła mi operę na całe życie, więc o obowiązku bym tu nie mówił. Natomiast warto, żeby każdy to zobaczył. Każdy, kto ma mocne nerwy, bo już wiem, że niektóre znajome dziewczyny boją się iść na ten film. Powinni w pierwszej kolejności obejrzeć go policjanci, prokuratorzy, aparat tak zwanej sprawiedliwości. Potem wszyscy inni.
Dlaczego warto, aby wszyscy go zobaczyli?
Próbując mi sugerować historie związane z tą piosenką, mówiono, że ten film się optymistycznie kończy, że on ma wydźwięk pozytywny. Ja miałem zupełnie inne wrażenie. Oczywiście historia indywidualna kończy się dobrze. Tomek dochodzi do sprawiedliwości i zostaje wypuszczony z więzienia, aczkolwiek jeszcze nie zadośćuczyniono mu tego okresu. Z tego co wiem, strasznie to się wlecze i zaraz się okaże, że on nie siedział w więzieniu właściwie. Natomiast ja miałem takie wrażenie pod koniec seansu, że: "o Boże święty, ile jeszcze takich spraw jest... To akurat w tym jednym wypadku stało się dobrze, ale to jest tylko dowód, że takich spraw jest więcej". Umówmy się, na całym świecie w aparacie ścigania, w policji, w prokuraturze nie chodzi o to, żeby złapać winnego, ale chodzi o to, żeby ten winny zaistniał w statystykach. Ponieważ statystyki generują wszystko - premie, awanse, a co za tym idzie, i środki materialne, pieniądze, więc złapmy kogokolwiek. Pełno jest filmów i historii o niewinnych ludziach, którzy siedzą w więzieniu. Podejrzewam, że jeden na sto, jeden na tysiąc miał takie szczęście w nieszczęściu, jak Tomek Komenda, który spotkał najpierw redaktora Głuszaka, potem Remika Korejwę, potem tych dwóch prokuratorów.
Zgadzam się, że trudno mówić o happy endzie w tej historii, bo jednak przez 18 lat niewinny człowiek siedział za kratami. Czy mimo wszystko dostrzega pan w opowieści filmowej i realnej sytuacji cień nadziei?
Myślę, że jakiś cień nadziei jest. Ten film stał się na tyle głośny medialnie, że mam nieśmiałą nadzieję, że przynajmniej w czasie krótko postępującym po filmie ten i ów się zastanowi dwa razy, zanim postawi w wątpliwej sprawie komuś zarzuty.
Niebawem Kult rusza w trasę koncertową, ale w zmienionym składzie. Jak dużym ciosem dla zespołu było odejście Janusza Grudzińskiego?
To był cios przede wszystkim niespodziewany, bo Janusz Grudziński jeszcze parę dni wcześniej zdecydowanie deklarował chęć pozostania w zespole. Dwóch muzyków nam odeszło. Najpierw Tomek Glazik i to był cios zupełnie niespodziewany. Wysłany SMS-em wieczornym i to jeszcze, kiedy ta straszna burza się rozpętała nad Warszawą. Stałem na ganku, zaczynało grzmieć i zaczynała się lać woda. W pewnym momencie strach mnie złapał. W tym entourage'u niemalże z horroru przyszedł SMS od Tomka, że odchodzi z zespołu. Tak że mocną ozdobę wybrał dla swojej informacji, zupełnie - podejrzewam - przypadkowo.
Mocno pan to przeżył?
To odejście było zaskakujące, ale Kult jest taką maszyną, że nie pierwszy raz pewni muzycy przychodzą i odchodzą. Przypomnę, że do połowy lat 90. przez Kult przewinęło się około 30-40 muzyków. Tak że ja jestem obyty z tym procederem, aczkolwiek się odzwyczaiłem od niego, bo od 12 lat się nic nie działo. Natomiast jestem zupełnie dobrej myśli, bo ta maszyna będzie działać dalej. Niemniej szkoda, że koledzy odpadli, jakoś nie wytrzymali tego ciśnienia, które teraz oczywiście dotknęło muzyków w dosyć dużym stopniu - brak koncertów... Rozumiem ich motywacje, Tomka rozumiem w stu procentach. Dziwię się tylko formie, w jakiej to przekazał. SMS po 17 latach współpracy, no to... Zwłaszcza że był w Polsce, bo na co dzień mieszka w Londynie. Jankowi się trochę dziwię i już to przerabiałem 20 lat temu. Też odszedł z zespołu. Po dwóch latach został przyjęty z powrotem.
To w końcu rozstaliście się w przyjaźni z Tomaszem Glazikiem i Januszem Grudzińskim?
Trudno powiedzieć, bo nasze kontakty są SMS-owe i mailowe. Rozmowy telefonicznej, szczerze mówiąc, nawet z Tomkiem nie odbyłem. Z jednej strony jestem taki, że lubię SMS-y, bo one są lakoniczne i jeżeli jest jakaś emocja, to ona jest już w postaci czystej. Jednak z drugiej strony nie jest to relacja twarzą w twarz, oczy w oczy, normalna. A z Tomkiem to obecnie niemożliwe, bo on jest daleko.
A z Jankiem Grudzińskim?
Z Jankiem Grudzińskim rozmawiałem przez telefon, też nie bezpośrednio. Próbowałem go odwieść od tego pomysłu, ale jak powiedział, że to jest nieodwołalna i "niedyskutowalna" decyzja, to cóż mi przyszło zrobić. My musimy myśleć z perspektywą przyszłości najbliższej i dalszej o tym zespole. Kult jest moim ukochanym dzieckiem i... Może tutaj trochę dehumanizuję całą historię, ale nie mogę pozwolić, żeby jakieś mniej lub bardziej autonomiczne decyzje pojedynczych muzyków wstrzymywały mi pracę tego kolektywu. Musimy być gotowi na 9 października. Mamy już nowych muzyków - Konrada, z którym robiłem "Zarazę" i z którym robiłem "25 lat niewinności", i Mariusza Godzinę, z którym już grałem w składach z Jankiem Zdunkiem. Jestem dobrej myśli, aczkolwiek poharatany trochę. Ale to się goi szybko.
Kto teraz będzie czytał książki i gazety podczas prób, jak nie Xiążę Warszawski?
Mam nadzieję, że nikt już nie będzie czytał książek i gazet podczas prób i koncertów.
Ukazał się też nowy teledysk z płyty "Zaraza". Czy tekst refrenu można czytać dosłownie? Czy nie ma pan na nic czasu, bo ogląda seriale? Jest pan maniakiem tego gatunku?
Jestem maniakiem, ale przesadą jest, że nie mam na nic czasu. Moja żona już szału dostaje, choć ogląda seriale ze mną. Staram się każdą wolną chwilę wykorzystać na oglądanie seriali. Czy jest to przesada? Pewnie jest, ale przesadzam nie jeden.
Czyli to nie jest tak, że kwarantanna i nadmiar wolnego czasu spowodowały tę miłość do seriali?
Nie, tak jest od dawna. Myślę że bardzo dużo maniaków serialowych zaczęło od "The Sopranos". Wcześniej uważałem seriale za gatunek pośledniejszy od filmu kinowego. Długo się nie mogłem skusić. "The Sopranos" widziałem jako jedyny serial trzy razy. Drugi raz oglądałem z żoną, a trzeci w oryginale. Parę seriali widziałem po dwa razy. Teraz już się nie da po prostu ich powtarzać, bo jest tego taka obfitość. Założyłem na WhatsAppie grupę "Serialowcy", która została zlikwidowana po pewnym czasie, bo się tam polityka pojawiła. Teraz założyłem "Nowych Serialowców", gdzie są ci sami ludzie i absolutny zakaz rozmawiania o polityce. Polecamy sobie bądź krytykujemy seriale, ale też filmy czy książki. Mam tego odłożone dużo.
No właśnie, co z książkami? Pochłania pan je hurtowo czy z czytania już całkiem przerzucił się pan na oglądanie?
Czytam, jak jestem na wsi, bo nie mam internetu. Czytam też, jak jadę na koncerty. Ostatnio wróciłem do starej lektury - Krzysztofa Kąkolewskiego "Co u pana słychać?". To jest wznowienie książki napisanej w latach 70., kiedy on odwiedza nieukaranych nazistów w RFN, m.in. generała Reinefartha, który był sobie spokojnie burmistrzem na wyspie Sylt, a który odpowiada za masakrę na Woli w czasie Powstania Warszawskiego. Czeka też na mnie praca naukowa, historia, nie beletrystyka, o wojnach Burów z Zulusami. Dostałem ją w prezencie, bez okazji. Bo strasznie się pasjonuję historią południowej Afryki i to czeka w kolejności.
Teraz, kiedy na sytuację można spojrzeć z niewielkiego, ale dystansu - jak pan patrzy na burzę, jaką wywołał utwór "Twój ból jest lepszy niż mój"?.
Wiedziałem, że ta piosenka zrobi jakiś ferment i coś się będzie działo. Natomiast rozmiaru tego fermentu nie byłem w stanie przewidzieć. Pierwszy tydzień, kiedy to się wszystko działo, był mniej więcej zgodny z planem. Niektórzy się obruszyli piosenką, niektórzy - tych była większość - byli bardzo pro. Natomiast jak to dosięgło Trójki i tego, co się potem tam stało, to po prostu najtęższe umysły by tego nie wymyśliły, a ja do najtęższych umysłów nie należę, więc tym bardziej bym tego nie wymyślił. Chcąc nie chcąc różni ludzie zrobili promocję tej płycie w sposób niewyobrażalny. Aczkolwiek pozostanę twardo przy stanowisko, że utwór dotyczył rzeczy wielce nieodpowiedniej i niestosownej. I był ze wszech miar słuszny. I ze wszech miar słuszne było napiętnowanie czegoś takiego.
Jest tak, że nie może pan już słuchać tej piosenki czy tylko pytań dotyczących tego utworu?
Nie lubię pytań o nią, bo ile można mielić to w kółko. Piosenkę lubię, mimo że jest kompletnie niecharakterystyczna do całego programu z płyty "Zaraza". Zresztą ona nie miała być pierwszym singlem! Jak my się zdecydowaliśmy, że ta płyta jednak powstanie, to był taki sygnał, że jesteśmy, że działamy. Album miały promować i promowały "Noże i pistolety". Był z dużej chmury mały deszcz. Tak jak w przypadku "Ostatecznego krachu systemu korporacji". Tę płytę miał promować utwór "Lewy czerwcowy", czyli: "Panie Waldku, pan się nie boi". On przeszedł bez echa, a jakieś tam: "gdy nie ma dzieci, to jesteśmy niegrzeczni", wrzucone w trzeciej kolejności, pociągnęło resztę. Z tym było tak samo. Pociągnęła płytę piosenka, która poszła do radia tylko dlatego, że akurat miała aktualny tekst. On we wrześniu byłby mało czytelny dla kogokolwiek. Poza tym była jedyną skończoną piosenką w tym momencie, bo do wszystkich innych nie było nagranych gitar. W tej akurat nie było gitar. I dlatego to poszło. Ale opatrzność, Bóg czy tam coś innego czuwały i dobrze się stało.
Podobno nic się nie dzieje bez przyczyny.
Ponoć.
Źródło: TVN24+