|

Nieprzewidywalny Kamil, czyli wszystkie twisty Zaradkiewicza 

To opis, który przewija się w wielu rozmowach: wybitny prawnik, nieprzewidywalny człowiek, intelektualnie przerasta większość swojego środowiska. Ale od środka zżera go poczucie krzywdy i niedocenienia. Chociaż po otrzymaniu czwartkowej nominacji na pełniącego obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, Kamil Zaradkiewicz może na chwilę zapomnieć o krzywdzie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Za dwa tygodnie będzie obchodził urodziny. 48. Prawdopodobnie spędzi je w fotelu pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Wcześniej zdążył być już dyrektorem zespołu orzecznictwa i studiów Trybunału Konstytucyjnego u Andrzeja Rzeplińskiego oraz dyrektorem Departamentu Prawa Administracyjnego w Ministerstwie Sprawiedliwości u ministra Zbigniewa Ziobry. Mogłoby się więc wydawać, że Kamil Zaradkiewicz potrafi dogadać się z każdym. Nic bardziej mylnego.

Nasi rozmówcy to właśnie brak umiejętności interpersonalnych wskazują jako główną cechę charakteru p.o. prezesa Sądu Najwyższego. Ale paradoksalnie to właśnie ona pomogła mu wspiąć się na wyżyny prawniczej kariery. 

Nagroda za nagrodą

Już na studiach można było obstawiać, że nie grozi mu popadnięcie w przeciętność. - Wybitny student, ulubieniec rady Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Chuchano i dmuchano na niego, bo rzeczywiście zapowiadał się na fantastycznego, rzetelnego naukowca - opowiada warszawski prawnik, znający tutejsze środowisko.

Studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego ukończył z wyróżnieniem w 1997 roku. Trzy lata później był już doktorem. Pod kierunkiem Marka Safjana napisał pracę o timesharingu, który dziś pod postacią najmu krótkoterminowego oferowanego przez różne aplikacje jest bardzo popularny, ale 20 lat temu dopiero raczkował w Polsce. Habilitacja z 2014 roku oczywiście też została nagrodzona wyróżnieniem. Chociaż o tym, że Nagrodę Prezesa Rady Ministrów za pracę "dotyczącą realizacji konstytucyjnej zasady ochrony własności", która "wprowadza też ton głębokiej refleksji dotyczącej orzecznictwa" otrzymał od Ewy Kopacz, Zaradkiewicz wolałby dziś pewnie nie pamiętać.

Teraz już go nie poznaję

- Trudno mi panu pomóc, bo ja chyba nie znam tego człowieka - mówi prof. Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a także były mentor Zaradkiewicza. - Znałem doskonale Kamila Zaradkiewicza, który był moim magistrantem, później doktorantem; znałem osobę, którą ściągnąłem do Trybunału, by została moim naukowym asystentem, gdy byłem prezesem i ceniłem jego doskonałe przygotowanie prawnicze. Tego Kamila Zaradkiewicza znałem i bardzo ceniłem. Dzieliliśmy te same wartości, mieliśmy niemal te same poglądy na prawo, praworządność i trójpodział władzy, integrację europejską. Teraz to jest kompletnie inna osoba, której ja po prostu nie poznaję - kontynuuje prof. Safjan, a w jego głosie wyraźnie słychać żal. Jak duży?

W warszawskim środowisku prawniczym długo mówiło się, że Zaradkiewicz będzie następcą, "nowym Safjanem", możliwe, że kiedyś - jak jego mentor - jednym z najwybitniejszych znawców prawa cywilnego. Jako spadkobiercę swojej myśli prawniczej wskazywał go zresztą sam prof. Safjan. Teraz o swoim byłym wychowanku mówi: - W mojej ocenie pan Zaradkiewicz nie realizuje etosu profesora uniwersytetu.

Uniwersytet to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale też pielęgnowanie pewnych wartości i postaw moralnych - obrona prawdy, wierność nauce. Moim zdaniem działania pana Kamila Zaradkiewicza z ostatnich lat udowadniają, że wartościom tym zaprzecza.
prof. Marek Safjan

Rozczarowanie słychać też w głosie profesora Andrzej Rzeplińskiego, prezesa Trybunału Konstytucyjnego w latach 2010-2016. - Nie ja go przyprowadziłem do Trybunału, ja go "odziedziczyłem" po poprzednikach - mówi szybko prof. Andrzej Rzepliński. - Ale muszę przyznać, że współpracowałem z nim jako sędzia i nie miałem żadnych zastrzeżeń. Merytorycznie był bardzo dobry, zawsze wypełniał wszystkie zlecone mu zadania - zaznacza prof. Rzepliński. 

Raport w sprawie bułki

Za czasów prezesury prof. Rzeplińskiego Zaradkiewicz był dyrektorem zespołu orzecznictwa i studiów Trybunału Konstytucyjnego. Nie był najlepszym szefem na świecie. - Zawsze spięty. Rzadko kiedy się uśmiechał. Służbista aż do przesady, trzeba było się meldować nawet przy wyjściu do bufetu po bułkę. Nie znał pojęcia "small talku", nie dało się z nim pogawędzić w luźny sposób o czymś niezwiązanym z pracą - wspomina ówczesny kolega z TK.

Pracownicy Trybunału napominają też o niestandardowych, żeby nie powiedzieć ekscentrycznych zachowaniach Zaradkiewicza z tamtych czasów, ale pytani o szczegóły nabierają wody w usta. - Przemilczmy tę kwestię przez wzgląd na powagę Trybunału - ucinają rozmowę. 

Zaradkiewicz z tamtych lat z dzisiejszym Zaradkiewiczem mogliby nie znaleźć wspólnego języka. Przed laty wspierał m.in. związki partnerskie. Tak o art. 18 Konstytucji ("małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej") 24 lutego 2012 roku podczas konferencji "Interes publiczny a interes prywatny w prawie" mówił obecny p.o. prezesa Sądu Najwyższego: 

"Na ogół uważa się, (...) że nie może istnieć inna postać małżeństwa, niż tylko będąca związkiem kobiety i mężczyzny. Jednak kluczowe znaczenie ma wyraz 'jako', który moim zdaniem wcale nie definiuje małżeństwa w ten sposób, że jest ono wyłącznie związkiem kobiety i mężczyzny

Wskazany przepis wzmiankuje małżeństwo w konkretnej postaci »heteroseksualnej«, po to, by nadać mu szczególną rangę, która wynika z otoczenia go ochroną Rzeczypospolitej. Zatem należy uznać, że małżeństwo stanowiące związek kobiety i mężczyzny podlega ochronie i opiece RP, a w konsekwencji instytucja ta wymaga określonych regulacji prawnych, w szczególności w ramach przepisów prawa cywilnego.

Moim zdaniem z takiego ujęcia art. 18 Konstytucji wynika, że są być może w świetle tego przepisu dopuszczalne również inne niż małżeństwo instytucje, co do których nie istnieje konieczność zapewnienia im takiej samej jak małżeństwu opieki Rzeczypospolitej".

Sześć lat później, gdy ten cytat wyciągnięto mu podczas wyborów do Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, w oświadczeniu odczytanym podczas obrad Krajowej Rady Sądownictwa przez ministra Zbigniewa Ziobro Zaradkiewicz zapewniał, że za małżeństwo uznaje tylko związek kobiety i mężczyzny i "wyklucza osłabianie w postaci dopuszczalności jakichkolwiek relacji »alternatywnych«".

Gdzie zaszła zmiana?

Jak to się stało, że dobrze zapowiadający się prawnik, pracujący w Trybunale Konstytucyjnym i Katedrze Prawa Cywilnego Instytutu Prawa Cywilnego Wydziału Prawa i Administracji UW, wspierający swoimi wypowiedziami ruch LGBT i będący prawą ręką Andrzeja Rzeplińskiego, ikony opozycji, w kilka lat stał się faworytem Zbigniewa Ziobro, gwiazdą rządowych mediów i nominatem dobrej zmiany do kolejnych eksponowanych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości? 

pis sobska 3004
Kontrowersje wokół sędziego Zaradkiewicza
Źródło: TVN24

W zgodnej opinii naszych rozmówców to efekt żalu i rozgoryczenia, które trawiło Kamila Zaradkiewicza. - Zaradkiewicz, odkąd go znam, miał poczucie, że jest doskonałym prawnikiem i jego środowisko niewystarczająco go docenia - opowiada dawny znajomy.

Z końcem 2015 roku pięciu z piętnastu sędziom Trybunału Konstytucyjnego kończyła się dziewięcioletnia kadencja. Może ze względu na jego przekonanie o swoich przewagach, może ze względu na znajomość z Andrzejem Rzeplińskim, ale nasi rozmówcy twierdzą, że Kamil Zaradkiewicz bardzo liczył na to, że znajdzie się w gronie, które do TK wskaże ówczesna koalicja, z Platformą Obywatelską na czele. Miał prawo tak myśleć. Na łamach "Gazety Wyborczej" jako kandydata polecał go były sędzia TK i przewodniczący Komitetu Nauk Prawnych PAN prof. Mirosław Wyrzykowski. - Mógł wierzyć w tę nominację, bo PO miała bardzo krótką ławkę, jeśli chodzi o zaufanych prawników. Ale ostatecznie uznano, że Zaradkiewicz jest za młody, za bardzo przebojowy, nie ma wystarczającej powagi wymaganej na tym stanowisku - opowiada osoba znająca kulisy tamtych rozgrywek. 

Poczuł wiatr zmian

Minęło kilka miesięcy i Zaradkiewicz, zamiast czuć żal i rozgoryczenie wobec polityków PO i osób odpowiedzialnych za wybór kandydatów do TK, powinien być im wdzięczny. Bo po wygranych wyborach Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło radykalne zmiany w Trybunale, których efektem były liczne nowelizacje ustawy o TK, okupacja Sejmu, gorszące sceny podczas obrad w grudniu 2016 roku, a w efekcie powołanie do tej instytucji nowych sędziów z nadania PiS i objęcie funkcji prezesa w Trybunale przez Julię Przyłębską. Żaden z sędziów namaszczonych do Trybunału Konstytucyjnego przez PO jesienią 2015 roku do dziś nie został zaprzysiężony przez prezydenta. 

A Kamil Zaradkiewicz szybko poczuł wiatr zmian. Zaczął udzielać się w mediach przychylnych nowej władzy. 19 kwietnia 2016 roku od publikacji wywiadu w "Rzeczpospolitej" zaczął kilkutygodniowy tour po redakcjach, którego głównym punktem była zawsze ta sama teza: "orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie zawsze są ważne i ostateczne". Zaradkiewicz powtórzył to m.in. w "Wiadomościach" TVP oraz Telewizji Republika.

- Pamiętam to bardzo dobrze: stałem w swoim gabinecie i przez okno patrzyłem, jak udziela wywiadu rządowej telewizji na chodniku przed Trybunałem. Był taki podekscytowany, rozgorączkowany - wspomina prof. Rzepliński.

To była zdrada. Nie mnie, nie towarzyska. To była zdrada wartości, ideałów, wręcz prawa samego w sobie. Wtedy stało się dla mnie jasne, że dla niego nie ma już miejsca w Trybunale.
prof. Andrzej Rzepliński

Zaradkiewicz szybko stał się ulubieńcem prorządowych mediów - pracownik Trybunału Konstytucyjnego pomagający w wojnie z Trybunałem Konstytucyjnym - lepszego konia trojańskiego nie można było sobie wymarzyć. Za nielojalność wobec pracodawcy (był wtedy dyrektorem zespołu orzecznictwa i studiów TK) został ukarany zakazem wypowiedzi medialnych, a następnie zdegradowany i poproszony o odejście z pracy. W jego obronie stanęli m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich i Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Zaradkiewicz poszedł na zwolnienie lekarskie

Wawrykiewicz: Zaradkiewicz swoim cynizmem i lojalną postawą ma dokonać transformacji w Sądzie Najwyższym
Źródło: TVN24

Gdy Adam Bodnar z zespołem pochylali się nad losem urzędnika pozbawionego prawa do wypowiedzi, Zaradkiewicz 27 kwietnia 2016 roku został powołany do rady nadzorczej Naftoportu, spółki z udziałem skarbu państwa. Miesięcznie inkasował za to 4280,39 zł brutto. W radzie zasiadał do 10 października 2018 roku. Dziś jest już człowiekiem majętnym. Z ostatniego dostępnego oświadczenia majątkowego wynika, że dzięki Naftoportowi, pracy w Sądzie Najwyższym, Ministerstwie Sprawiedliwości, dochodom z praw autorskich i innym źródłom, prawnikowi udało się zgromadzić 320 500 złotych, 350 euro, dwa mieszkania (o powierzchni 26 i 57 mkw.) oraz kolekcję znaczków pocztowych. 

W ministerstwie mu się nie powiodło

Jeszcze w Trybunale Konstytucyjnym, pod nieobecność w pracy, spakowano komisyjnie jego rzeczy. Zaradkiewicz zgłosił potem, że zginął mu złoty zegarek po dziadku. Ostatecznie po kilku miesiącach zawarł ugodę z Trybunałem, wypłacono mu trzymiesięczne wynagrodzenie.

W kwietniu 2017 roku, już po pożegnaniu z TK, Kamil Zaradkiewicz odnalazł się jako dyrektor Departamentu Prawa Administracyjnego w Ministerstwie Sprawiedliwości. - Rzutki, kreatywny, odważny. Sypał ciekawymi pomysłami. Potrafił wykłócać się o swoje zdanie i ostatecznie stawiać na swoim. Może przez to uważany był za trochę aroganckiego. To on de facto opracował w styczniu 2018 roku ustawę reprywatyzacyjną - opowiada ówczesny współpracownik Zaradkiewicza z Ministerstwa Sprawiedliwości. - Jej projekt, chyba nikt nie ma wątpliwości, że potrzebny, przygotowany przez Zaradkiewicza, był dobry. Niestety, został zniszczony wrzutkami dodanymi przez polityków - mówi prawnik, znający kulisy procesu powstawania ustawy, która na początku 2018 roku wywołała ostry sprzeciw środowisk żydowskich i ostatecznie trafiła do kosza.

Z tamtych czasów pamiętają go dziennikarze piszący o losach ustawy reprywatyzacyjnej. - Spotykam go kiedyś na korytarzu, zaraz po tym, jak negatywnie napisałem o tejże ustawie. Zaradkiewicz, gdy mnie zobaczył, zwrócił się głową do ściany i idąc tak z odwróconą głową i wzrokiem wbitym w przestrzeń, minął mnie bez słowa - wspomina jeden z reporterów. 

Niepowodzenie z reprywatyzacją i bezpośrednia zależność służbowa od polityków mocno zniechęciły Zaradkiewicza do pracy w ministerstwie. Dlatego gdy PiS przejął kontrolę nad Krajowa Radą Sądownictwa, nie miał skrupułów, żeby zgłosić się do powszechnie bojkotowanego przez środowisko prawnicze naboru do Sądu Najwyższego. Ale wtedy na drodze stanęła mu - nie pierwszy raz - Krystyna Pawłowicz, członkini KRS. 

"Zaradkiewicz nie jest bohaterem! Powiedział nieśmiało coś innego, niż mówi Rzepliński", "Ponownie ostrzegam przed Kamilem Zaradkiewiczem. Z jego matką spotkam się w sądzie" - to tytuły tekstów, które Pawłowicz opublikowała w 2016 i 2017 roku na temat p.o. prezesa Sądu Najwyższego w portalu wpolityce.pl.

"K. Zaradkiewicz znany wśród prawników ze swych sympatii dla środowisk homoseksualnych" - argumentowała Pawłowicz.

Zarzucała mu też koniunkturalizm i brak stabilnych poglądów. Te same tezy odświeżyła w sierpniu 2018 roku podczas dyskusji w KRS nad kandydatami do Izby Cywilnej SN. Dopiero osobista interwencja ministra Zbigniewa Ziobro sprawiła, że Zaradkiewicz uzyskał upragnioną nominację na sędziego Sądu Najwyższego.

"Nigdy nie powinien być sędzią"

- Pan Kamil Zaradkiewicz nie ma moim zdaniem wymaganych kompetencji osobowościowych, by pełnić funkcję, która została mu powierzona - mówi prof. Marek Safjan. - Od sędziego trzeba wymagać niezależności i bezstronności. A dzisiaj taką funkcję może pełnić osoba, która jest w pełni niezależna od istniejącego układu politycznego, bo jest to jeden z warunków zachowania pozycji Sądu Najwyższego - dodaje prof. Safjan. 

Dalej idzie prof. Rzepliński. - Niezaspokojone ambicje Kamila Zaradkiewicza sprawiają, że jest osobą kompletnie nieprzewidywalną. Dodatkowo niepotrafiącą znieść krytyki i przekonaną o swojej nieomylności - wylicza prof. Rzepliński i dodaje: - Nigdy nie powinien zostać sędzią, a już na pewno nie sędzią Sądu Najwyższego. 

Na nowym stanowisku Kamil Zaradkiewicz nie przestawał w podejmowaniu działań, które zyskiwały mu przychylność przedstawicieli "dobrej zmiany". 

W lipcu 2019 roku skierował do Trybunału Konstytucyjnego pytania dotyczące prawidłowości powołań sędziów tego sądu przez poprzednią KRS. Zaradkiewicz pytał między innymi, czy rozstrzygnięcia tych sędziów mają moc wiążącą oraz czy pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf jest uprawniona do kierowania Sądem Najwyższym.

W grudniu 2019 roku opublikował "listę Zaradkiewicza", czyli spis 747 sędziów orzekających aktualnie w sądach, którzy zostali powołani przez Radę Państwa PRL.

Sędzia SN pozwał Sąd Najwyższy aby móc orzekać
Sędzia SN pozwał Sąd Najwyższy, aby móc orzekać
Źródło: tvn24

Wkrótce potem jako jednoosobowy reprezentant Izby Cywilnej Sądu Najwyższego przesłał pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dotyczące statusu sędziów powołanych przez Radę Państwa PRL lub poprzednią Krajową Radę Sądownictwa. - Wykazał się iście neofickim zapałem i zadziałał zanim pomyślał - mówi prof. Rzepliński. - Przecież jednym z tych sędziów nominowanych przez Radę Państwa PRL jest pani Przyłębska - dodaje były prezes TK. 

Zaradkiewicz próbował też zawieszać przepisy, żeby zablokować uchwałę sędziów Sądu Najwyższego w sprawie legalności działań wybranej przez polityków Krajowej Rady Sądownictwa. Żadna z tych inicjatyw nie miała większego efektu, nie licząc oddźwięku w mediach prorządowych.

Czy nominacja od prezydenta Andrzeja Dudy na pełniącego obowiązki prezesa Sądu Najwyższego po wygaśnięciu kadencji Małgorzaty Gersdorf to nagroda za te wszystkie prawnicze fajerwerki? Nikt tego oczywiście oficjalnie nie przyznaje. - Obserwuję pana profesora Zaradkiewicza od początku konfliktu o praworządność, przez te ostatnie pięć lat, bardzo uważnie. Mam wrażenie, że właśnie spełnia się jego cel, a wszystkie jego działania w tym czasie były obliczone na to, by zostać zauważonym przez władzę. To mu się udało i wygląda na to, że to o tym właśnie marzył - mówi prof. Marcin Matczak, specjalista w zakresie teorii prawa z Uniwersytetu Warszawskiego.

I dodaje: - Pan Zaradkiewicz nie ma trwałości w poglądach, a to mnie niezwykle martwi. Ma za to silną potrzebę przypodobania się. A prawnik wobec władzy musi być niezależny, nieraz musi być przecież jej surowym recenzentem. Nie siedzę w jego głowie i oczywiście nie wiem, co on sobie myśli. Jednak pod względem psychologicznym fascynuje mnie, jak radykalnie można zmieniać poglądy.

- Jakie poglądy ma Kamil Zaradkiewicz? - zastanawia się inny prawnik, który zna nowego p.o. prezesa Sądu Najwyższego. - Żadne. Albo takie, jakie aktualnie trzeba mieć - kwituje. 

Gersdorf: Zaradkiewicz nie jest następcą, a komisarzem w okresie wyborczym
Źródło: TVN24

Kamil Zaradkiewicz został powołany na nowe stanowisko jedynie do czasu zwołania Zgromadzenie Ogólnego Sędziów SN, które wybierze kandydatów na nowego pierwszego prezesa. Teoretycznie ma na to siedem dni. Ale w okresie pandemii ten okres może się wydłużyć do kilku miesięcy. 

Czy ma szanse zostać na dłużej? - To tylko funkcja techniczna, ktoś musi zwołać Zgromadzenie Ogólne - zapewnia polityk prawicy. - Z jednej strony Zaradkiewicz jest kompletnie nieprzewidywalny i niestabilny. Z drugiej, musi sobie zdawać sprawę, że można go usunąć w kilka dni przy obecnych możliwościach władzy. Myślę, że najbardziej liczy na to, że po wybraniu nowego prezesa jemu przypadnie stanowisko prezesa Izby Cywilnej SN - spekuluje prawnik znający Kamila Zaradkiewicza. 

"Wstyd mi za treść i formę wypowiedzi niektórych sędziów w stanie spoczynku. Świadczą o zupełnym upadku standardu apolityczności. #powściągliwie" - napisał Zaradkiewicz 28 marca na Facebooku. "Świętujemy!" - to z kolei podpis pod zdjęciem z 20 grudnia 2019 roku. Na fotografii stoi uśmiechnięty z wiceminister sprawiedliwości w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Anną Dalkowską, odpowiedzialną w resorcie za departament dotyczący sędziów. 

Dziś Zaradkiewicz może świętować. Ale jest - jak sugerują nasi rozmówcy - na tyle inteligentnym człowiekiem, by zdawać sobie sprawę, że jego kariera wisi na politykach obozu władzy. 

- Co do naukowca na pewno się nie pomyliłem, to jest bezsprzecznie osoba obdarzona dużym talentem - mówi prof. Marek Safjan. - Co do osoby? No cóż... Trudno przyznawać się do rozczarowań i pomyłek, ale to chyba najbardziej odpowiednie słowa - podsumowuje prawnik.

Kamil Zaradkiewicz nie odpowiedział na prośbę o kontakt. W oświadczeniu przekazanym w piątek PAP stwierdził: "Podejmuję się w tym trudnym czasie zaszczytnej funkcji kierowania Sądem Najwyższym, deklarując jej wykonywanie zgodnie ze standardami niezależności, rzetelności oraz z dbałością o najwyższe standardy funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości".

Czytaj także: