- Chciałem startować na europosła. To był 2009 rok. I wie pan, co usłyszałem od kolegi z Platformy Obywatelskiej? "Nie wyobrażam sobie, żeby obcokrajowiec reprezentował Polaków za granicą" - mówi John Godson, były poseł Platformy Obywatelskiej w cyklu "Rozmowy polsko-niepolskie" Jacka Tacika.
Posłem został w grudniu 2010 roku. Zajął miejsce Hanny Zdanowskiej, która - po wygranych wyborach na prezydenta Łodzi - zrezygnowała z mandatu. Stał się pierwszym czarnoskórym politykiem w polskim parlamencie. Rok później, podczas wyborów, zdobył prawie 30 tys. głosów.
W Polsce spędził ponad 20 lat. Patrzył, jak zacofany komunistyczny kraj przeobrażał się w nowoczesne i zamożne państwo. Obserwował też nas, Polaków, którzy, chcąc należeć do Zachodu, musieliśmy szybko dojrzeć. Godson, mimo że to nie był jego cel, pomagał nam się zmienić.
Jacek Tacik: "Wasz Murzynek głosuje razem z wami".
John Godson: Marek Suski?
O! Pamięta pan. Poseł PiS - przy włączonym mikrofonie TVN24 - mówił tak o panu do kogoś na posiedzeniu sejmowej Komisji do spraw Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii.
To był 2012 rok. Pamiętam oburzenie mediów i moich kolegów. Poseł Suski w końcu przeprosił. Zapomniałem o sprawie. Nie było tematu. Chociaż później dostałem mema, na którym pan poseł był… Murzynkiem.
A pamięta pan, jak się z tego tłumaczył?
Jak?
"'Murzynek Bambo' jest w polskiej literaturze miłym wierszykiem. Nie jest mi wstyd".
To prawda. Literatura polska - nie tylko dla dzieci - jest pełna Murzynów i Murzynków. To trochę zaczęło się zmieniać w ostatnich latach. Polacy stali się bardziej wrażliwi na język, którym opisują rzeczywistość. Rada Języka Polskiego wręcz odradza używania słowa "Murzyn".
Ja - i mówiłem to już publicznie - nie mam problemu z tym, że ktoś nazwie mnie Murzynkiem. Liczy się, czy podchodzi do mnie z szacunkiem.
To chyba się wyklucza?
Przyznam się, że patrzyłem na posła Suskiego trochę z politowaniem. Nie uważam, żeby był rasistą. Raczej ignorantem. Ja to nazywam niskimi kompetencjami międzykulturowymi. Bo jeżeli człowiek jest oczytany, podróżował, ma szerokie horyzonty, nikogo nie nazwie Murzynkiem.
Historia z posłem Suskim to incydent. Może nawet śmieszny. Proszę mi wierzyć, zdarzały się dużo gorsze sytuacje.
?
Pamięta pan zabójstwo Marka Rosiaka w siedzibie PiS w Łodzi? To było w 2010 roku. Na jego pogrzeb przyjechał prezydent Komorowski. Byli posłowie, senatorowie i ministrowie. W kościele wyznaczono także miejsca dla łódzkich radnych. Jedno należało do mnie. I wie pan co? Biuro Ochrony Rządu mnie nie wpuściło.
Dlaczego?
Bo jestem Murzynem.
Tak pan usłyszał?
Po prostu mnie nie wpuścili. Pokazałem legitymację radnego. Moi koledzy radni krzyczeli: "To nasz radny!". Ochrona była niewzruszona. Nic nie mogłem zrobić. Wróciłem do domu. Było mi przykro.
Może jednak nieporozumienie?
Chciałem startować na europosła. To był 2009 rok. I wie pan, co usłyszałem od kolegi z Platformy Obywatelskiej? "Nie wyobrażam sobie, żeby obcokrajowiec reprezentował Polaków za granicą".
Kto to?
To już nie ma znaczenia. Było, minęło. Ale nie będę udawał, że mnie to nie bolało. Bolało. I to bardzo. Moja czarna skóra była jednak coraz twardsza i coraz lepiej sobie radziłem z takimi nie na miejscu zachowaniami.
Najgorszy był jednak 23 grudnia 1993 rok. Kilka miesięcy po moim przyjeździe do Polski. Jedna z dzielnic Szczecina. Wychodziłem ze sklepu. Zaczepiło mnie trzech młodych ludzi. Zapytali: "Czego tutaj szukasz?". Uśmiechnąłem się i w swojej naiwności odparowałem: "Nie rozumiem".
Jeden z nich splunął na mnie. Drugi próbował zgasić papierosa na moim oku. Trzeci zamachnął się i uderzył pięścią w twarz.
Chwiejnym krokiem doczłapałem do hotelu asystenckiego. Byłem starszym wykładowcą na Politechnice Szczecińskiej. Usiadłem w fotelu i ryczałem. Jak dziecko. To się zdarzyło dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Byłem sam. Czułem pustkę. I strach. Nie chciałem zostać w Polsce. Myślałem o powrocie.
Jednak pan został.
Tak.
Bo?
Jestem misjonarzem. Wierzę, że każdy człowiek ma szczególne miejsce na ziemi i konkretne zadanie do wykonania. Nawet mój przyjazd do Polski był mistyczny. Chciałem spróbować swoich sił w Europie Wschodniej. Miałem do wyboru - poza Polską - jeszcze Węgry i Rosję. I dziwnym zbiegiem okoliczności dostałem list od nieznanego mi Szkota, który namawiał mnie do przyjazdu do Polski.
Jak to wyglądało?
Jeździliśmy po miastach, ewangelizowaliśmy na ulicach, robiliśmy pantomimę, uczyliśmy angielskiego przy pomocy Biblii. Ale to tylko w weekendy, bo w dni powszednie pracowałem na uczelni. Jako native speaker miałem specjalny kontrakt. I wie pan co? Zarabiałem mniej niż jako asystent w instytucie badawczym w Nigerii.
Zanim tu przyjechałem, niewiele wiedziałem o Polsce. Tylko że to kraj białych ludzi, postkomunistyczny, biedny. Słyszałem o Lechu Wałęsie.
Zniechęcano mnie do wyjazdu. Wujek pytał: "Why to Poland, not to Holland?". Dlaczego do Polski, a nie do Holandii?
Tu poznał pan żonę.
Tak, niemal od razu po przejeździe.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Aż tak romantycznie to nie było. Nasze spotkanie zaaranżował znajomy z Kościoła protestanckiego. Musi pan wiedzieć, że przed wyjazdem z Nigerii miałem już narzeczoną. Kiedy jej powiedziałem, że chcę zostać misjonarzem, odeszła ode mnie. Byłem rozbity. Samotny.
Szybko pan o niej zapomniał.
Aneta, moja przyszła żona, skradła moje serce.
Nie było sprzeciwów?
Były. I to z dwóch stron. Moja mama uważała, że Polska mnie zabierze, że już nigdy nie wrócę do Nigerii. I jeszcze kwestia wieku - miałem 24 lata. U nas zakłada się rodzinę w wieku 35-40 lat.
A od strony żony… też był opór, ale związany ze stereotypami. No bo jak to, wychodzić za Murzyna?
Jak wyglądało spotkanie z teściową?
Jeszcze wtedy nie byłem z Anetą. Zaprosiła mnie na urodziny. Ja praktycznie nie mówiłem po polsku. Jej mama - ani słowa po angielsku. Patrzyliśmy na siebie i uśmiechaliśmy się głupkowato.
Została teściową posła. Jak donosił "Fakt": "Pierwszego czarnoskórego polityka w polskim Sejmie".
Czułem się uprzywilejowany. I miałem poczucie odpowiedzialności. Moje zachowanie mogło otworzyć komuś drzwi lub je zamknąć. Szybko się okazało, że jednak otworzyło: chwilę później do Sejmu dostał się kolejny czarnoskóry polityk - prof. Killion Munyama. Jest w nim nieprzerwanie od 2011 roku.
Zagłosowało na pana w 2011 roku niemal trzydzieści tysięcy osób.
Od zawsze byłem aktywny i zaangażowany w życie lokalnej społeczności w Łodzi. Byłem w radzie osiedla. Następnie dostałem się do rady miejskiej. Do mojego biura radnego zawsze były długie kolejki.
Nie byłem politykiem, tylko społecznikiem, chociaż wykorzystywałem narzędzia polityczne do zmieniania rzeczywistości. Ludzie mieli już dość gadających i nic nie robiących polityków. Chcieli konkretów.
To był też czas, gdy prezydentem USA został Barack Obama. Słyszałem od wyborców: "Skoro Amerykanie mogą mieć swojego Obamę, dlaczego my nie możemy mieć swojego Johna Godsona?".
I zaczęła się "godsomania". "Fakt": "Na popularnym Facebooku tłumy chcą zostać znajomymi egzotycznego posła".
To prawda. Tam był limit osób, które mogłem przyjąć do grona znajomych…
Ja nie o tym. Nie uwiera pana zbitka "egzotyczny poseł"?
Nie, bo ja lubię egzotyczne owoce. Zresztą, gdyby pan przyjechał do Nigerii… też byłby dla nas egzotyczny.
Inny cytat: "Nasz czarnoskóry poseł pogardził schabowym".
To było mięso z sejmowej stołówki. Suche i twarde. Nie do zjedzenia. A ja dobrze gotuję i się na tym znam.
Ja o formie, a nie treści.
Mnie nie obraża.
Pamięta pan głosowanie w sprawie związków partnerskich? Platforma Obywatelska była za. Pan - przeciw. Ktoś zrobił mema: "Poseł Godson nie głosował za związkami partnerskimi, bo boi się, że wystąpi efekt lawiny liberalnych zmian, a to nie będzie dobre. Gdyby nie lawina liberalnych zmian, to poseł Godson zbierałby bawełnę na garnitury innych posłów".
Cała ta sprawa była źle zarządzana przez kierownictwo PO. No bo w tej partii były różne frakcje światopoglądowe, które pięknie się różniły i nawzajem się szanowały. Panowała zgoda. Do czasu.
Dyscyplina w sprawie głosowania nad ustawą o związkach partnerskich była pogwałceniem moich praw, które zapewnia konstytucja.
Szanuję osoby o odmiennej orientacji seksualnej, ale mój pogląd jest jasny i zawsze był dla moich wyborców: jestem przeciwnikiem zrównywania małżeństw par heteroseksualnych z parami homoseksualnymi.
Są inne rozwiązania…
Tak, tak. Ale pan znowu o czym innym. A ja pytam o ostatnie zdanie z mema: "Gdyby nie lawina liberalnych zmian, to poseł Godson zbierałby bawełnę na garnitury innych posłów".
Obraźliwe, niepotrzebne.
I jak pan z tym walczył?
Nie walczyłem.
To po co jadł pan publicznie banany?
To był happening w Szczecinie. Przeciw rasizmowi. I tak jak piłkarz Dani Alves, który został w trakcie meczu rzucony bananem, którego zjadł… ja także - w geście solidarności - postanowiłem zjeść banany.
I nauczył pan Polaków tolerancji?
To nie było moje zadanie, żeby kogokolwiek czegokolwiek uczyć w Polsce. Nie rozróżniam ludzi na czarnych i białych. Ludzie są fajni albo niefajni. Każdego trzeba oceniać indywidualnie.
Nawet przyznam się, że - będąc już posłem - zapominałem, że mam inny kolor skóry niż Polacy.
Polacy - jak sam pan mówił - nie zapominali.
To ich sprawa.
Zastanawiał się pan, dlaczego w Polsce jest tak, jak jest?
Mam na ten temat swoją teorię. I to nie rasizm. To - tak jak w przypadku posła Suskiego - niskie kompetencje międzykulturowe.
Polska komunistyczna była zamknięta. Ludzie nie mogli podróżować. Obcokrajowcy nie mogli przyjeżdżać. Polacy wiedzę o świecie czerpali… z filmów, plotek, książek. Tworzyły się stereotypy.
Nigdy nie zapomnę moich pierwszych zajęć ze studentami w Szczecinie. Trzy dziewczyny, już po zajęciach, zapytały mnie, a były bardzo nieśmiałe, czy mogą dotknąć moich włosów na głowie. Zrobiłem wielkie oczy: "Tak, ale pod warunkiem że ja będę mógł dotknąć waszych włosów". Przytaknęły. Poczułem dłoń na głowie. Jedna z nich się odezwała: "Jak wełna owieczki". Ja położyłem moją dłoń na jej głowie i wypaliłem: "Jak włosy pieska". Rozbawiłem tym całą salę.
Innym razem dotknąłem kilkuletnie dziecko moich znajomych. Wybuchło płaczem i pobiegło do lustra sprawdzić, czy nie jest brudne.
Tak było kiedyś…
Dwadzieścia lat temu. Kiedy spacerowałem po Choszcznie, ludzie wychodzili na balkony, otwierali okna, żeby "zobaczyć Murzyna". No bo czarni - jeśli już - byli tylko w telewizji, a nie pod blokiem.
Teraz jest zupełnie inaczej. Polacy podróżują, znają języki, mają szerokie horyzonty, są coraz bardziej otwarci.
Czuł się pan jednym z nas?
Zdecydowanie. A przekonałem się o tym w Nigerii. Bo tu traktują mnie jak Polaka. I coś w tym jest, bo nie zachowuję się jak statystyczny Nigeryjczyk. Żyjąc w Polsce - chcąc nie chcąc - nasiąknąłem pewnymi polskimi cechami.
Na przykład?
Jestem punktualny. Szanuję czas.
Inne cechy?
Polacy są buntownikami, nie akceptują przywództwa. To pokazała już historia. Są gościnni, przyjaźni i niezwykle skromni. Nie lubią się chlubić, pokazywać swojego bogactwa - wręcz przeciwnie…. Są bardzo skromni.
Mógłbym tak jeszcze długo. Polacy mają wiele pozytywnych cech. Powiem tylko o jednej negatywnej.
Zawiść. Jak w tym dowcipie. Amerykanin ma trzy krowy. Jego sąsiad piętnaście. Modli się do Boga: "Panie Boże, spraw, żebym też miał piętnaście krów". Polak ma trzy krowy. Jego sąsiad piętnaście. "Panie Boże, spraw, żeby mój sąsiad też miał trzy krowy”.
W Polsce nie możesz pokazać, że jest ci dobrze, że ci się powodzi. Jak cię pytają: "Co słychać?", odpowiadasz: "Jako tako. Bywało lepiej. Szkoda gadać. Stara bieda. Eh, lepiej nie mówić".
Pan też?
Jak mam się dobrze, mówię, że jest OK. Jak mam się źle, nie ukrywam tego. To chyba takie połączenie nigeryjskiego i polskiego stylu bycia.
I jak pan się ma?
Dobrze.
"Ty małpo, czarnuchu, wracaj do Afryki".
Tak, w czasie kampanii do parlamentu - tego typu rasistowskie odzywki - zdarzały się dość często.
I pan wrócił. Do Afryki.
Nie dostałem się do Sejmu. Nie miałem pomysłu na siebie w Polsce. Natomiast w Nigerii dostrzegłem ogromny potencjał.
W dodatku rodzice są już starsi. Potrzebują pomocy. Ale ja nie opuściłem Polski. Nie skończyłem z Polską. Polska jest moim domem. Mam dom w Polsce. Moje życie jest powiązane z Polską.
Wyjechał pan z rodziną?
Żona, z którą się rozwiodłem, została z synami. Jedna córka mieszka z mężem w Anglii. Druga dopiero wróciła z misji w RPA.
Zostaną dziećmi prezydenta Nigerii?
To jest realne. Startuję na prezydenta mojego kraju, bo wierzę, że mogę zrobić dużo dobrego dla Nigeryjczyków.
Tu żyje ponad 200 milionów ludzi. Mamy 200 grup etnicznych, które mówią 400 językami. Kraj liczy 920 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Potrzebna jest taka osoba jak ja, żeby zmienić Nigerię. Mam doświadczenie, z bliska obserwowałem, jak reformował się wasz kraj.
Chce pan zrobić z Nigerii drugą Polskę?
Na pewno będę korzystał z doświadczeń Polski, bo wiele dobrych rzeczy udało się w niej zrobić.
Jest pan kojarzony z Polską?
Tak, bo moje jedyne doświadczenie polityczne pochodzi z waszego kraju. Nigdy nie kandydowałem w wyborach w Nigerii. Poza doradzaniem różnym agendom rządowym, nie mam tu nic wspólnego z polityką.
2023 rok. Zostaje pan prezydentem Nigerii. I co dalej?
Jadę w pierwszą oficjalną podróż do Polski. Już to dawno obiecałem. Polska to kraj, który pokonał swoje słabości. Przykład wzorcowej transformacji. Skąd mam czerpać wzorce, jeśli nie z Polski?
Autorka/Autor: Jacek Tacik
Źródło: tvn24.pl