- To wiemy ze środowiska cywilnego i wojskowego, że to jest identyczny wypadek jak CASA-y - mówił w programie "Kropka nad i" kpt. Dariusz Sobczyński, pilot Boeinga. Jego zdaniem, gdyby załoga ćwiczyła regularnie na symulatorach podobnie, jak robi się to w lotnictwie cywilnym, to wypadku można by uniknąć.
- Symulatory są rewelacyjne – podkreślał kpt. Sobczyński. Można na nich przećwiczyć nie tylko awarie wszelkich systemów, jakie mogą się przydarzyć podczas lotu. Symulatory można też zaprogramować w taki sposób, aby przećwiczyć lądowanie w ekstremalnych warunkach.
To byli dobrzy piloci. Im po prostu nie dano szansy, żeby poćwiczyć kpt. Dariusz Sobczyński
Jak mówił, na pilotów tego rejsu był wywierany pośredni nacisk, który widać chociażby w pytaniach o to, czy lot będzie opóźniony. Sobczyński podkreślał, że każdy lot jest stresem - większym bądź mniejszym - i trudno określić w jakim stopniu sygnały ze strony pasażerów mogły być przez nich odebrane, jako nacisk.
- W moim odczuciu był pośredni nacisk na załogę tego samolotu. My (piloci cywilni-red.) ćwiczymy pewne odruchy, które potem wykonujemy od ręki. Nie zastanawiamy się czy to jest właściwe czy nie. Taka jest procedura. Minimum: widzimy-lądujemy, nie widzimy-nie lądujemy - mówił.
Powtórka z CASA-y
Zdaniem Sobczyńskiego sytuacja zaistniała podczas tego lądowania - fatalna pogoda, piloci bez szkoleń na symulatorach, ważne osoby na pokładzie - jest bardzo podobna do katastrofy w Mirosławcu. - To wiemy ze środowiska cywilnego i wojskowego, że to jest identyczny wypadek jak CASA-y - wyjawił Sobczyński.
Jak podkreślał, sam jest pilotem cywilnym, ale zna byłych pilotów wojskowego specpułku, którzy latają teraz w lotnictwie cywilnym. To są - jak zaznacza Sbczyński - świetni piloci, którzy przestrzegają procedur.
- To byli dobrzy piloci - oceniał załogę prezydenckiego tupolewa i dodał: - Im po prostu nie dano szansy, żeby poćwiczyć.
Brak reakcji Protasiuka
To wiemy ze środowiska cywilnego i wojskowego, że to jest identyczny wypadek jak CASA-y kpt. Dariusz Sobczyński
Kpt. Sobczyński szukał też odpowiedzi na pytanie, dlaczego na ostatnich stu metrach lotu kpt. Arkadiusz Protasiuk nic nie mówił i nie zareagował na komendę drugiego pilota "Odchodzimy". Niekiedy zdarzają się takie sytuacje - wyjaśniał - że pilot jest tak skoncentrowany na manewrze w trudnych warunkach, że trudno z nim nawiązać kontakt. - Zdarzają się chwile, kiedy pilot może się zafiksować na jedną rzecz – lądowanie – i wtedy nie odpowiadać na komendy - opowiada.
Według procedur obowiązujących w lotnictwie wówczas drugi pilot powinien wydać tę komendę jeszcze raz. Sobczyński wyjaśniał, że jeśli i ona pozostanie bez odpowiedzi, to drugi pilot ma prawo przejąć stery i przerwać manewr lądowania.
Dekoncentracja pilotów
Pilot mówił, że podczas manewru lądowania piloci muszą być bardzo skoncentrowani, ponieważ są zawsze "w deficycie czasu". Dlatego załogę tupolewa mogły rozpraszać dodatkowe osoby w kokpicie. Wiadomo, że do końca był tam gen. Andrzej Błasik. - Obecność osób trzecich nie służy w takim momencie. Każda dodatkowa osoba rozprasza uwagę - podkreślał.
Jak mówił, drzwi od kokpitu również nie powinny pozostawać otwarte. - My znamy dźwięki w kokpicie. Każdy dodatkowy odgłos mógłby rozproszyć pilota i zabrać mu cenne chwile - mówił.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24