"Co tak ceny mieszkań spadają? Klienci potrafią zażądać 25 proc. zniżki, a przez mało chętnych muszę się zgadzać. Rok temu było to nie do pomyślenia" - grafika ze zrzutem ekranu z facebookowej grupy dla flipperów z takim tekstem w ostatnich dniach obiegła internet.
Czy to prawdziwy wpis? Można mieć wątpliwości: alarmistyczny ton, do tego autor bądź autorka nie zdecydowali się odezwać pod nazwiskiem. Całość idealnie skrojona pod to, by wyśmiać niespecjalnie lubianą grupę społeczną i dzięki temu trafić na grupy ze śmiesznymi obrazkami. Tak właśnie się stało.
Ale nawet jeśli ten wpis jest fałszywką, to nie da się ukryć, że coś w biznesie flipperskim się zacięło. Zaniepokojonych komentarzy jest więcej, a ich autorzy zastanawiają się, czy mamy do czynienia z chwilowym kryzysem czy z załamaniem rynku.
Artur: "Niestety rynek słabiutki, flipperzy po cudo szkoleniach co brali na krechę już płyną".
Tomek: "Wszystko jest tak przegrzane, że aż współczuję wszystkim inwestującym w beton".
Jacek: "Na flippach się już tak dobrze nie zarabia (...) Polecam zająć się inną pracą".
Upadek jest bolesny, bo flipperzy spadają z wysoka. Do niedawna mieszkania rozchodziły się jak świeże bułeczki, a oni - jako pośrednicy - na jednej transakcji, która zajmowała 3-4 miesiące, zarabiali co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych - jak szacował przed kilkoma miesiącami w audycji Polskiego Radia Czwórka Marcin Jańczuk, ekspert Metrohouse. Według innych analiz flipperzy mogli liczyć nawet na 20 procent od transakcji.
Dziś osoby, które na grupkach flipperskich pytają o to, czy warto jeszcze wchodzić na rynek, są intensywnie zniechęcane: "Nie pchaj się w to. Jest masakra"; "Już lepiej zacznij handlować narkotykami, mniejszy upadek moralny". W rozmowie pod nazwiskiem opinie są jednak mniej skrajne.
- Rynek zwolnił. Mieszkania nie wyprzedają się już na pniu - przyznaje Elżbieta Liberda, radczyni prawna, która zajmuje się też flippingiem. - Po czasie ogromnego rozpędzenia rynku sytuacja wraca do normalności. Na klienta czeka się dłużej. Problemem jest sprzedaż mieszkań w słabszych lokalizacjach, na przykład na obrzeżach albo o dużym metrażu. Ludzie wybierają mniejsze lokale.
- Jeszcze jakiś czas temu klientów było mnóstwo, licytowali, kto da więcej. Tendencja zwyżkowa i duża chęć zakupu była podyktowana preferencyjnymi kredytami, ale z tego powodu rosły też ceny - dodaje Liberda.