Kochają go i nienawidzą. Bije, biją jego, bo przyzwyczaił do kolejnych porażek, obraża, sam też jest celem licznych ataków. Lata lecą, a Marcin Najman pozostaje na świeczniku. - Niestety, to jeden wielki cyrk, a my w nim występujemy - mówi o swojej niespadającej popularności. Jest coraz więcej dowodów na to, że to nie Najman jest fenomenem, a publiczność, która chce go oglądać.
Na początek przeprosiny, bo będzie wulgarnie. Słowa padły, gdy kamery były włączone, widzowie siedzieli przed ekranami i na trybunach. Przytaczamy tylko jeden cytat, choć w sieci podobnych są dziesiątki.
"Nigdzie się nie schowasz, ostatni raz spier***asz, jutro będzie ciężki wp***dol".
To słowa Marcina Najmana - byłego kickboksera i pięściarza bez znaczących sukcesów, dziś weterana tzw. freak walk, lat 45. Fenomen z Częstochowy. Jest rozchwytywany przez organizatorów, choć ostatnio notuje porażkę za porażką.
Łatkę przegrywającego wszystko, w dodatku szybko i w kiepskim stylu przyklejono mu dawno temu. Pierwszą zawodową walkę w boksie w wadze ciężkiej przegrał ze Słowakiem, który do tego momentu był bity okrutnie przez jedenastu kolejnych rywali. Kpiono, że Najman zaczął wygrywać dopiero, gdy naprzeciw niego stanęli debiutanci. Najbardziej jednak dostało mu się po porażce z Przemysławem Saletą w MMA, mieszanych sztukach walki. Saleta był wtedy świeżo po operacji nerki.
"Marcin Najman walczył sam ze sobą. Przegrał" - takich i podobnych żartów w sieci istnieje długa lista.
Gdy pytam go, jak radzi sobie z gwizdami na trybunach, stopuje mnie.
- Ja ich nie słyszę. Mówisz o walkach sprzed 15 lat, nie freak fightach. Może w czasach, gdy walczyłem z Pudzianowskim i Saletą to tak. Mówisz o starszym pokoleniu, młodsze to mój lud - przekonuje "Cesarz", tak się tytułuje. On jest cesarzem, a wspierający go kibice to jego lud.
Po rozmowie wysyła mi fragmenty kilku nagrań, na dwóch z nich słychać ludzi dopingujących go i skandujących jego nazwisko.
Cyrk za 40 złotych
Freak to po angielsku dziwak, dziwoląg, odmieniec. We freak walkach biją się ze sobą gwiazdy internetu, raperzy, emerytowani piłkarze, siatkarze, pięściarze, zapaśnicy. Wszyscy wrzuceni do jednego worka i wybrani do pojedynku bez jakiegoś logicznego klucza. Im większa dysproporcja w doświadczeniu w walce, we wzroście i wadze, tym lepiej. Zasady? Do uzgodnienia. Mogą być pięści, mogą być i pięści, i nogi. Każdy ma być rozpoznawalny - fejsbuki, instagramy, jutuby i lajki, to najważniejsze.
Najpierw uczestnicy "dyskutują". Potok przekleństw z jednej i drugiej strony to tradycyjna rozgrzewka przed freak walkami. Są organizowane konferencje, spotkania twarzą w twarz, ale też wizyty obu zawodników w studiu - oni, prowadzący, który zadaje prowokujące pytania, oraz stojący w pobliżu, budzący respekt ochroniarze. Wszystko jest nagrywane i oglądane przez tysiące ludzi w sieci.
Schemat jest ten sam: padają wyzwiska, oskarżenia, groźby. Nierzadko dochodzi do rękoczynów, ktoś zostaje opluty. Robi się zadyma, bywa brutalnie. Na konferencje zaprasza się widzów, wśród podziwiających bywa młodzież, po kolejnych utarczkach są brawa. Cyrk. Cel jest jeden: podgrzać zainteresowanie do granic możliwości. Im jest większe, tym wyższa sprzedaż subskrypcji do transmisji. Ktoś ogląda i płaci, ktoś inny zarabia. Koszt dostępu to niespełna 40 zł.
- Dobra tego typu gala to 350 tysięcy subskrypcji sprzedanych w ramach pay-per-view, a zdarzały się takie, które dawały 500 tysięcy - mówi Andrzej Wasilewski, promotor boksu i uważny obserwator rynku freakowych walk.
To dużo czy mało? - Ostatnią galę KSW z udziałem Tomasza Adamka i Mameda Chalidowa oglądało nieco ponad 100 tysięcy, a KSW to u nas monopolista w sportach walki, wydawało się, że dusi wszystkich innych - dodaje Wasilewski.
Adamek to legenda polskiego boksu, Chalidow - MMA. Spodziewano się rekordowej oglądalności, bo obaj mieli przyciągnąć dwie różne widownie, od dwóch różnych dyscyplin. Zdaniem organizatorów rekord oglądalności ich gal i tak padł.
48 sekund i złamany oczodół
To KSW, czyli Konfrontacja Sztuk Walki, wypromowało w Polsce MMA, ale chcąc nie chcąc, dało początek freak walkom. - KSW utrzymywało swoje walki w pewnych ryzach, była kultura na konferencjach i walki sportowców, często znakomitych. Właściciele KSW trzymali tę puszkę pod kontrolą, ale inni poszli dalej - ocenia Wasilewski.
Zaczęła się jazda bez trzymanki. Hurtowo powstawały federacje organizujące freak walki, gdzie sport świadomie zszedł na drugi plan, ustępując kontrowersji, wyzwiskom, groźbom i pohukiwaniom.
Najman doskonale odnalazł się w tej formule. Przed ostatnią walką ze starszym od siebie o dziewięć lat Jackiem Murańskim rzucił w niego butelką z wodą, w pewnym momencie chwycił za stolik. Rzucał też przekleństwami i wyzwiskami. Murański święty nie był, prowokował Najmana. A to udawał odgłosy małpy, a to ruszył na niego z pistoletem zabawką. Organizatorzy mieli powody, żeby zacierać ręce.
- W sobotę kończymy tego parszywca, znika z przestrzeni internetu - odgrażał się w swoim stylu Najman.
Później przegrał po 48 sekundach, nadział się na bolesną kontrę, po której doznał złamania oczodołu. Pięć jego ostatnich walk to porażki. Cztery z nich kończyły się przed czasem. Każda średnio trwała 66 sekund. Bilans Najmana w MMA, wliczając w to freak walki? 6 zwycięstw, 10 porażek.
Marcin Najman to showman
Przegrywa, a jest rozchwytywany. W internetowej wyszukiwarce w marcu przebił popularnością nawet Roberta Lewandowskiego. Skąd jego fenomen? I ile w tym pozy, a ile prawdziwego Marcina Najmana?
- Marcina Najmana nie da się już postrzegać w kategoriach sportowca, ale raczej "pracownika przemysłu rozrywkowego", bo na tym w istocie polega jego funkcjonowanie na tym rynku. Marcin Najman stał się showmanem, może nawet performerem - ocenia Grzegorz Kita, ekspert od marketingu i konsultingu sportowego.
Showman robi swoje, a w tym kreowanym przez siebie świecie porusza się sprawnie i dobrze na tym wychodzi, skoro chcą go oglądać i mu niemało płacić. Jego stawki, według nieoficjalnych informacji, sięgają kilkuset tysięcy złotych za walkę.
- Najman uświadomił sobie dawno temu, jakiego rodzaju rozrywkę musi dostarczać, czego ludzie oczekują i za co są w stanie zapłacić. Więc jeżeli dalej są w stanie płacić i oglądać, to wciąż im ją dostarcza. A to, czy to będzie rozrywka polegająca na tym, że zostanie pokonany, ośmieszy się czy skompromituje, to z jego punktu widzenia, domniemuję, jest już wtórne. Grunt, żeby było głośno i żeby dalej dało się monetyzować jego markę. Dość specyficzny model biznesowy - przekonuje Grzegorz Kita.
Andrzej Wasilewski mówi, że zna Marcina Najmana 20 lat. Nie cenił go jako sportowca, dla niego Najman był przeciętnym pięściarzem czy kickbokserem, ale docenia go za rolę, jaką odgrywa we freak walkach od 2009 roku, konkretnie od starcia z Mariuszem Pudzianowskim, od którego Polskę ogarnęło szaleństwo na punkcie MMA. "Pudzian", były strongman, bez zawodowego doświadczenia w ringu, wygrał po 43 sekundach.
- Nie mogę zrozumieć, że Marcin przy swoich pięciu porażkach z rzędu dalej cieszy się zainteresowaniem, ale żeby zrozumieć to zjawisko, trzeba uznać, że to nie jest sport, tylko teatr. A że poziom tej "sztuki" jest specyficzny, to świadczy wyłącznie o odbiorcach, a nie o aktorze, który wychodzi, nic nie robi, przewraca się po 15 sekundach i zarabia kilkaset tysięcy złotych. Za trzy miesiące zrobi to samo i znów dostanie kilkaset tysięcy złotych. Dlatego temu aktorowi trudno się dziwić. Zarabia tak irracjonalne pieniądze, że go kuszą - przyznaje Wasilewski.
I przywołuje słowa samego Najmana, z którym rozmawiał na temat jego zajęcia. - Powiedział mi kiedyś: "Andrzej, im więcej walk przegrywam, tym więcej mi płacą".
"Karykatura sportowca, na koniec to on dostaje"
Gra więc toczy się dalej. Znajomi Najmana twierdzą, że aktorem jest niezłym. Przed kamerami zawadiaka, awanturnik, pierwszy do bitki, najchętniej już, tu i teraz, bez wchodzenia do ringu. Prywatnie ponoć dusza człowiek.
- Znamy się, bardzo go lubię. Złego słowa na niego nie powiem. Zawsze dotrzymuje słowa, można na niego liczyć. Przed pierwszą naszą walką nie znałem go, irytował mnie. Ścięliśmy się nawet. Była utarczka słowna, to się ciągnęło i ciągnęło. Później poznaliśmy się i nawet zaprzyjaźniliśmy - opowiada Paweł Jóźwiak, promotor gal MMA, od niedawna również aktywny zawodnik. Jest ostatnim, z którym Najman wygrał.
- To ciepły, serdeczny człowiek, bardzo uczynny, pamiętający o urodzinach, imieninach. Jest po szkole muzycznej, coś tam umie. Kiedyś byliśmy na jakimś wyjeździe bokserskim i zasiadł do pianina. Zagrał tak, że byłem zszokowany - wylicza Andrzej Wasilewski. Ale po sekundzie gorzko dodaje: - Człowiek, który kochał Jurka Kuleja jak ojca, a z drugiej strony występuje w imprezach, których Kulej by nie pochwalił.
- To nie sportowiec, to karykatura sportowca. Opowiada, że wszystkich rozwali, na koniec to on dostaje i wszyscy się cieszą. Na ringu jest showmanem, ale to wszystko gra. Prywatnie sympatyczny, lubię go - zauważa Mirosław Okniński, trener i jeden z pionierów MMA w Polsce.
Jego znajomi solidarnie każą oddzielić Najmana wojownika od Najmana, jakiego znają prywatnie. Ten drugi ich zdaniem jest tym prawdziwym.
- Nie zapominajmy, że te walki to wielki show-biznes, który rządzi się swoimi prawami. Tutaj inaczej toczy się gra. Ja też na konferencjach nie jestem sobą, pewne rzeczy robi się na potrzeby show. Marcin sportowcem był przeciętnym, ale showmanem jest bardzo dobrym. Zarobił tyle na walkach, że wybitni sportowcy mogą tylko pomarzyć. Pomysł na biznes, na siebie ma dobry, potrafi się sprzedać - nie ma wątpliwości Paweł Jóźwiak.
Najman: nadaję się do tego, nic nie poradzę
Najman nie obraża się, gdy pytam go o cyrk, w którym występuje. Wyzwiska, przekleństwa, groźby przed kamerami? Tylko wzrusza ramionami.
- Inteligentni ludzie wiedzą, że to show. Chcesz rozmawiać o tym jak o sporcie olimpijskim, a mówimy o dwóch różnych rzeczach. Moje konflikty nie są tutaj udawane, to na pewno, a freak fighty tymi konfliktami się żywią. Tak te konferencje organizują, żeby emocje się udzielały. Jestem impulsywnym człowiekiem, szybko się "odpalam", stąd różne sytuacje, jakie mają miejsce. Dlatego do tego się nadaję, nic na to nie poradzę - stwierdza otwarcie.
Gdy dopytuję, czy miewał wyrzuty sumienia po kolejnych publicznych awanturach i powrocie do domu, do żony i córki, po chwilowym zastanowieniu potwierdza.
- Miałem tak, że przychodziłem do domu i biłem się z myślami, bo powiedziałem komuś coś za dużo. Tak te konferencje organizują, żeby emocje się udzielały. Niestety, to jeden wielki cyrk, a my w nim występujemy. Albo przyjmujesz zasady, jakie tam panują, albo jedziesz na mistrzostwa Polski w boksie - konstatuje.
I znów potwierdzenie: grasz, jak chcą, żebyś zagrał.
Najman: to igranie z ogniem
Jest raptusem, sam przyznaje. Do tego konflikty go lubią, wręcz je przyciąga, ale i sam zręcznie dba o podtrzymywanie zainteresowania swoją osobą.
Wziął udział w programie "Big Brother VIP", do którego zaproszono postaci popularne z ekranu, sceny czy właśnie z ringu. Był rok 2008. W domu naszpikowanym kamerami też pohukiwał, walnął ręką w stół i ostrzegł, że użyje siły, gdy ktoś obrazi piosenkarkę, z którą mieli się ku sobie. Współmieszkańcy oniemieli.
Marcin w tym samym roku, już po wizycie u Wielkiego Brata, zmierzył się w walce o międzynarodowe mistrzostwo Polski w wadze ciężkiej z obiecującym i niepokonanym młodym pięściarzem Andrzejem Wawrzykiem. Złośliwi pukali się w czoło, pytali: Najman? Dlaczego on? Czym sobie zasłużył? Najman miał za sobą passę 12 zwycięstw z rzędu, ale rywali miał wątpliwej klasy. Według branżowego serwisu statystycznego boxrec.com do momentu pojedynku o mistrzowski pas walczył z przeciwnikami, którzy legitymowali się mało chlubnym łącznym bilansem: 39 zwycięstw, 175 porażek. On wtedy łączył dwie role: pięściarza i swojego menedżera, promotora. Tak, był swoim promotorem, czyli organizował walki, na które zapraszał swoich rywali i ich wynagradzał.
- Gratulacje dla Andrzeja za odwagę. To igranie z ogniem - odgrażał się Najman na konferencji przed starciem. Sala wybuchła śmiechem, śmiał się także siedzący obok Jerzy Kulej, legenda naszego boksu, nieżyjący już dwukrotny mistrz olimpijski, wtedy dobry druh Najmana, którego trenował. Sam Marcin sprawiał wrażenie mówiącego to poważnie.
- Marcin zgłosił się do nas, to on chciał tej walki. Dla nas to było ciekawe, nasz zawodnik mógł walczyć z kimś, kto nie jest kompletnym anonimem i który nas nic nie kosztował. Nie płaciłem Marcinowi gaży. Wawrzyk zrobił to, co miał zrobić i to dosyć szybko - wspomina dziś Andrzej Wasilewski, wówczas promotor zwycięzcy.
Druga runda, potężny cios, Najman upada. Koniec. Wawrzyk powie później kpiąco: - Nawet się nie spociłem.
Dwa lata później kilkunastu polskich zawodników, w tym Wawrzyk, podpisze się pod listem, w którym proszą, by Najmana nie tytułować pięściarzem. - Od większości sportowo był znacznie słabszy, ale też popularniejszy. Z jednej strony mamy zawodników ciężko harujących w śmierdzących salach, przekonanych o swoich umiejętnościach, ale niepotrafiących się wypromować, a tu wychodzi słabszy od nich facet, który pod względem rozpoznawalności i zarobków stoi dużo wyżej. To połączenie powodowało niechęć do niego - tłumaczy dziś Wasilewski.
Najman potrafi wdać się w pyskówkę z dziennikarzem sportowym, który później dla żartu wyzwał go na pojedynek. Miał być bokserski pojedynek, wyznaczono miejsce, dzień i godzinę. Stawił się tylko Najman, który groźnie pokrzykiwał: "Stanowski, Stanowski!".
Gdy trzeba, to ruszy bronić Jasnej Góry. Tak było, kiedy usłyszał, że przed bramami klasztoru robi się gorąco. Miały być protesty, spodziewał się zamieszek. - Ludzie, przecież tu nikogo nie ma. Nikt nie atakuje Jasnej Góry - ogłosił zdziwiony.
W swoim zawodowym, niesportowym CV ma również komentarze dla TVP Info. Jako ekspert wypowiadał się na temat prawa unijnego czy wyborów w Stanach Zjednoczonych.
A gdy sam się wziął za organizację gali MMA, zaprosił do współpracy jednego z szefów mafii pruszkowskiej, którego mianował honorowym prezesem swojej federacji. Chciał czy nie, wywołał burzę. Uciekali od niego sponsorzy, miasta nie chciały gościć jego imprezy. Pomysł z gangsterem upadł.
- On wie, że musi być zauważalny i kontrowersyjny na ringu, ale też poza nim. Ma umiejętność przypominania o sobie, dostawania się na świecznik. Zabiera głos na przeróżne tematy, często także na takie, na których się nie zna. Irytuje, wkurza, denerwuje, ale dzięki temu jest widoczny i rozpoznawalny. Cały czas pracuje nad tym, żeby jego marka wzbudzała emocje i zainteresowanie ludzi, żeby grono osób, w tym także tych, których irytuje, było duże i chciało płacić za oglądanie go w walkach - tłumaczy Grzegorz Kita.
"Te dwa wyroki są zatarte"
Za Najmanem ciągnie się mroczna przeszłość. Pytam go o wyroki sądów, bo tych kilka było. Prosi, by je wyliczyć. Zatem wyliczam:
- rok 2005, zostaje prawomocnie skazany za oszustwa finansowe, wyrok - dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat oraz grzywna;
- rok 2007, prawomocnie skazany za groźby karalne, musi zapłacić grzywnę 4 tys. zł;
- rok 2015, zasądzono od niego do zapłaty 5 tys. zł biznesmenowi z Oświęcimia;
- rok 2015, ma zapłacić 20 tys. zł dziennikarce Marcie Kosseckiej-Rawicz i niespełna 2 tys. zł Przemysławowi Salecie za naruszenie dóbr osobistych, do tego zasądzono od niego wpłatę 5 tys. zł na rzecz Fundacji Dziecięca Fantazja.
- Niczego nie pominąłeś - odpowiada Najman.
I wyjaśnia: - Nigdy do tego pierwszego zarzutu się nie przyznałem. Dostałem wyrok w zawieszeniu. To sprawa sprzed 24 lat, a ja mam 45. Co do drugiego - tak, dostałem wyrok grzywny. Były mąż mojej ówczesnej dziewczyny ją zastraszał i obrażał, zadzwoniłem i powiedziałem mu parę gorzkich słów, nagrał mnie. Tak, gróźb nie neguję. Ale te dwa wyroki są zatarte, to sprzed ponad dwudziestu lat. W świetle prawa jestem niekaranym człowiekiem.
- Jeśli chodzi o panią Rawicz, to ja ten wyrok realizuję - dodaje.
Wcześniej zapytałem o sprawę pełnomocniczkę dziennikarki. Klaudia Mielcarczyk twierdzi, że były pięściarz zapłacił jej klientce niewielką część zasądzonej kwoty. Należność próbował ściągnąć komornik, ale bez powodzenia. Najman nie wykazywał żadnego majątku.
- Toczyła się pierwsza egzekucja przez komornika z Częstochowy i została umorzona. Później złożyłyśmy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa ukrywania majątku, ale zostało to umorzone z uwagi na to, że pan Marcin nie ma pieniędzy, że po prostu nic nie posiada. Okazało się, że wszystko należy do jego żony. Jest kolejny wniosek do komornika, złożyłam go w zeszłym roku. Wtedy pan Najman coś zapłacił. Jeśli dobrze pamiętam, to około trzy tysiące złotych. Umowy z Clout MMA, federacją organizującą walki, w których bierze udział, zawierane są przez jego żonę. Ona dostaje wynagrodzenie, nie on - tłumaczy adwokat.
Pytam Najmana, jak to jest z tym jego majątkiem. Nie chce komentować.
Przysyła później obszerne wyjaśnienie. Twierdzi, że nic nie jest winien Kosseckiej-Rawicz, bo nie prowadził z nią żadnych interesów. Zapewnia, że sprawę przegrał, bo przez swój błąd nie załączył wniosków dowodowych w odpowiedzi na pozew, a nie zdecydował się na adwokata, gdyż nie traktował tej sprawy zbyt poważnie.
"Była to dla mnie bolesna lekcja życia. Zlekceważyłem totalnie tę sprawę, ale wyrok trzeba uszanować, choć w mojej ocenie jest rażąco niesprawiedliwy. Realizuję go. Ta kobieta blisko 20 lat temu wyprodukowała na mnie przy okazji konfliktu z Przemysławem Saletą kilkanaście paszkwili, za które nigdy nie odpowiedziała. Również z powodu mojej naiwności i dobroci. Dziś każdy taki paszkwil zakończyłby się pozwem" - pisze.
Pytam go, dlaczego nie chce zapłacić całej kwoty i mieć sprawę z głowy. Przypominam, że wyrok jest z 2015 roku, a pieniądze, sowite, ma za walki.
- Nie wiem, jak byś się czuł, gdyby ktoś robił ci tyle krzywdy, przez dwa lata stworzył tyle paszkwili na mnie. Ona nie odpowiedziała za to, a ja mam jej za jedno zdanie w trybie przypuszczającym płacić tak po prostu? - odpowiada pytaniem.
Oglądają dla śmiechu
Jest mroczna przeszłość, są regularne awantury na konferencjach przed walkami, dochodzi specyficzny charakter Najmana, którego łatwo wyprowadzić z równowagi i kontrowersje, jakich uzbierał przez lata kariery bez liku. Organizatorzy walk dziwaków, tak nazwijmy to zjawisko, swobodnie tłumacząc nazwę, muszą być zadowoleni. Były pięściarz cały czas przyciąga publiczność, ma zwolenników i rzeszę krytyków.
Moi rozmówcy, pytani o jego fenomen, wielokrotnie zwracają uwagę na coś innego. Najman - w porządku, bulwersuje. Ale ktoś to chce oglądać i nad tym trzeba się zastanowić. Kto to ogląda i dlaczego?
- Mamy pewien zestaw wartości, w którym element konfliktu pod hasłem "ktoś musi komuś przyłożyć" pozycjonuje się dosyć wysoko. W dużej mierze jest to napędzane przez spolaryzowaną politykę, ale i przez sposoby funkcjonowania celebrytów - kłócą się, zarzucają coś sobie, nie współpracują. My też nie chcemy, żeby współpracowali, chcemy oglądać teatr, w którym osoby będą się wyniszczać. Mamy ochotę oglądać polityków i celebrytów już nie jako tych, co sobie coś tam piszą w mediach społecznościowych, tylko ścierających się. Nie jest to piętnowane, a wynika z tego, że w debacie publicznej nie mamy już hamulców, nie ma czegoś takiego, co byśmy nazwali kulturą zrozumienia debaty. Jest za to uciecha z "naparzanki", odwołujemy się do zupełnie animalnych cech: który samiec wygrywa, ten może cieszyć się poważaniem - ocenia medioznawca Jacek Wasilewski.
To, co dzieje się wokół freak fightów i Marcina Najmana, mówi nam najbardziej o nas samych.
- Tak wyglądają dzisiejsze czasy i społeczeństwo. Ktoś nadal chce to oglądać i ktoś nadal chce mu te pieniądze płacić. Liczba osób, które się tym interesują, jest tak duża, że w grę wchodzą dla niego wysokie stawki. To bardziej mówi o dzisiejszych czasach, społeczeństwie, nie tylko o Marcinie Najmanie. Oczywiście mnóstwo osób słusznie go krytykuje, natomiast on odpowiada na zapotrzebowanie rynku. Właściwie należałoby się śmiać i odczuwać pewne skrępowanie, ale właśnie z tego, jakie te czasy i rynek są, że chcą płacić za tego rodzaju występy - zauważa Grzegorz Kita.
Jego agencja marketingowa przeprowadziła 3,5 roku temu badanie. Przepytano ludzi o przyczyny oglądania walk Marcina Najmana. Wynik był zaskakujący. Trzy czwarte odpowiadających przyznało, że dla śmiechu. Ponad 40 proc. (brano pod uwagę wielokrotne odpowiedzi) było ciekawych kolejnego upokorzenia Najmana.
- Cały czas jestem zdziwiony, kto to ogląda. Widziałem kiedyś pełne trybuny i bardzo młode twarze na nich - przyznaje Andrzej Wasilewski, promotor boksu.
- Ale że dla oglądania jego porażek? To jakaś schizofrenia, coś, czego kategoriami sportowymi nie da się wytłumaczyć, to jakieś ułomności intelektualno-emocjonalne ludzi - dodaje w mocnych słowach.
Jeszcze raz Grzegorz Kita: - Marcin Najman to show-biznesowa wańka wstańka. Jestem zdania, że największa część osób, która go ogląda to jego negatywny elektorat. Ludzi oceniających go negatywnie, ale i często wkurzonych na niego i liczących, że ktoś go w końcu porządnie "obije" na ringu czy w klatce MMA. Tymczasem on walki "szybko kończy", znowu ludzi denerwuje, oni ponownie chcą, żeby ktoś go obił i tak to się napędza.
Najman dostarcza "produkt"
Co dalej z "Cesarzem"? W środowisku nie mają wątpliwości. Będzie trwać.
- Póki będzie miał siłę, to będzie wychodził walczyć - prognozuje Mirosław Okniński.
- Nie spodziewałbym się szybkiego zakończenia kariery Marcina Najmana, bo on doskonale czuje rynek popytu i podaży. Jeżeli ten popyt nadal istnieje, to Najman jak typowy przedsiębiorca po prostu dostarcza "produkt", odpowiada na potrzeby rynku - przewiduje Grzegorz Kita.
A co na to sam zainteresowany? Najman odpowiada pytaniem: - A czy ja wiem, ile lat jeszcze pożyję?
rok 2005, zostaje prawomocnie skazany za oszustwa finansowe, wyrok - dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat oraz grzywna;
rok 2007, prawomocnie skazany za groźby karalne, musi zapłacić grzywnę 4 tys. zł;
rok 2015, zasądzono od niego do zapłaty 5 tys. zł biznesmenowi z Oświęcimia;
rok 2015, ma zapłacić 20 tys. zł dziennikarce Marcie Kosseckiej-Rawicz i niespełna 2 tys. zł Przemysławowi Salecie za naruszenie dóbr osobistych, do tego zasądzono od niego wpłatę 5 tys. zł na rzecz Fundacji Dziecięca Fantazja.
Autorka/Autor: Tomasz Wiśniowski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wojtek Jargiło/PAP