Poniedziałek, 4 września, początek roku szkolnego. W całej Polsce do szkoły idzie ok. 4,5 mln uczniów. Część z nich rozpoczyna naukę. Ich rodzice nieraz dzielą się tą chwilą w social mediach. Dzieli się także premier Mateusz Morawiecki. Publikuje w sieci zdjęcie swojej córki, rozpoczynającej rok szkolny w jednej ze szkół niepublicznych.
Pod postem na platformie X (dawniej Twitter) ponad 2200 komentarzy.
Anna Maria Żukowska, posłanka Lewicy: "w istocie, posyłając dzieci do prywatnej placówki, może Pan w ograniczony sposób przejmować się co tam Pański minister od edukacji wyprawia. Nie wystawia Pan tą decyzją najlepszej rekomendacji polskiemu systemowi publicznej oświaty".
Wojtek Sawicki, aktywista na wózku: "uuu, prywatna szkoła, gratuluję. Czy to wotum nieufności dla ministra Czarnka?".
Iwona Janicka, Ogólnopolska Sieć Organizacji Pozarządowych: "Hmm a SOP [Służba Ochrony Państwa] nie podpowiedział Panu, że takich informacji się nie publikuje?".
Na koncie premiera wpis o posłaniu córki do niepublicznej szkoły jest jednym z najczęściej komentowanych. Widać, że jest o czym rozmawiać.
Zwłaszcza że nie tylko Mateusz Morawiecki posyła dzieci do prywatnych szkół. Jak podaje "Newsweek", w niepublicznych placówkach uczą się także dzieci ministra Michała Dworczyka, europosła Ryszarda Czarneckiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
Dlaczego - podobnie jak premier, ministrowie i eurodeputowany PiS - z publicznego systemu edukacji rezygnuje w Polsce coraz więcej osób? I co takiego daje im oraz ich dzieciom edukacja niepubliczna?
Jeśli nie rejonówka, to co?
W Polsce nauka jest obowiązkowa od szóstego do osiemnastego roku życia. Na początku edukacji miejsce dla każdego dziecka musi się znaleźć w rejonowej szkole podstawowej, potem w szkole ponadpodstawowej - liceum, technikum czy szkole branżowej.
System publicznej edukacji od lat jest jednak w Polsce pogrążony w kryzysie. Nieraz w tvn24.pl pisaliśmy m.in. o tym, że:
- nauczyciele zarabiają fatalnie, więc albo pracują w kilku szkołach, albo uciekają z zawodu, a młodzi się do niego nie garną, w efekcie brakuje nauczycieli,
- plany lekcji i podstawa programowa są przeładowane, dzieci i młodzież nieraz uczą się na dwie zmiany,
- kryzys szkoły systemowej pogłębiła pandemia COVID-19 i związana z nią nauka zdalna,
- rządzący polską edukacją minister Przemysław Czarnek ideologizuje szkołę, czego przykładem jest choćby "lex Czarnek" czy forsowanie jedynego słusznego podręcznika do przedmiotu historia i teraźniejszość.
- Chaos w polskiej szkole wywołany przez ministra Czarnka powoduje, że ci, których na to stać, nawet kosztem ogromnych wyrzeczeń, uciekają z publicznych szkół do szkół prywatnych - mówiła w "Faktach" TVN 14 września posłanka Lewicy Magdalena Biejat. - Tylko że to nie jest rozwiązanie.
Tego samego dnia, kilka godzin wcześniej, na antenie TVN24 Dorota Łoboda z KO i fundacji Rodzice Mają Głos, komentowała: - Tak nie powinna wyglądać publiczna edukacja. My nie powinniśmy chcieć z niej uciec, my powinniśmy chcieć zapisywać tam dzieci i mieć zaufanie do osoby, która kieruje resortem.
Kryzys w szkołach publicznych jednak jest i nie rozwiąże się go z dnia na dzień. Coraz więcej rodziców posyła więc dzieci do szkół niepublicznych. Jakie placówki mają do wyboru i czym się one różnią od publicznej szkoły?
Szkoły niepubliczne działają na takich samych zasadach jak placówki publiczne: muszą realizować podstawę programową, zatrudniać nauczycieli o odpowiednich kwalifikacjach, działać na podstawie statutu i innych dokumentów prawa wewnętrznego. Szkoły niepubliczne - tak samo jak publiczne - podlegają kontroli kuratoriów oświaty, są zobowiązane do dokumentowania swojej pracy oraz monitorowania postępów uczniów.
Czym zatem różnią się od publicznych? Nie muszą przyjmować uczniów z rejonu, mogą ustanawiać dodatkowe zasady rekrutacji, prowadzić zajęcia na podstawie autorskich programów, oferować więcej lekcji z danego przedmiotu.
Szkoły niepubliczne to także szkoły wyznaniowe lub prowadzone przez podmioty kościelne - jak placówka pokazana na zdjęciu premiera Morawieckiego. W szkołach niepublicznych inny jest także tzw. organ prowadzący - czyli faktyczny właściciel szkoły. Szkoła publiczna prowadzona jest przez samorząd lokalny (miasto albo powiat), szkoła społeczna - przez stowarzyszenie, prywatna - przez fundację lub osobę prywatną.
Najważniejsza różnica - szkoły społeczne i prywatne są odpłatne, a wysokość czesnego w takich placówkach oscyluje między ok. 1000 a kwotą kilku tysięcy złotych za miesiąc nauki.
Trzeci typ instytucji to szkoły demokratyczne i placówki wspomagające uczenie. Osoby korzystające z ich usług muszą być przypisane do szkoły, w której raz na semestr zdają egzaminy sprawdzające stopień opanowania przez dzieci i młodzież podstawy programowej (czyli np. tego, co trzeba umieć na koniec czwartej czy siódmej klasy). Obowiązek edukacyjny realizuje się jednak poza placówką. Placówki wspomagające uczniów i uczennice w edukacji domowej, w przeciwieństwie do szkół społecznych i prywatnych, nie mają obowiązku prowadzenia lekcji, realizowania podstawy programowej, prowadzenia ewidencji obecności czy wystawiania ocen. Placówki takie nie podlegają także nadzorowi kuratoriów oświaty i nie są zobowiązane do stosowania prawa oświatowego. Za realizację obowiązku nauki odpowiadają rodzice. Placówki takie działają odpłatnie.
Żeby nauczyciel miał czas na rozmowę
W roku szkolnym 2022/23 o jedno miejsce w szkole niepublicznej w największych miastach Polski ubiegało się ponad 4 kandydatów. To dane z powstającego co kwartał raportu "Barometr edukacji niepublicznej", przygotowywanego przez Społeczne Towarzystwo Oświatowe, które w Polsce prowadzi 100 placówek szkolnych i przedszkolnych.
O powodach podjęcia nauki poza systemem niepublicznym rozmawiam z Joanną Dobkowską, mamą trzech córek, dwóch uczących się obecnie w szkole prywatnej (najstarsza zakończyła już edukację). - Najważniejsza przy wyborze szkoły była dla mnie kwestia podejścia do ucznia jako do jednostki, do człowieka, nastawienie pełne partnerstwa i zrozumienia - mówi. I dodaje: - Wydaje mi się, że szkoły niepubliczne tak właśnie traktują swoich uczniów, w przeciwieństwie do szkół publicznych, gdzie dzieci to masa. To jest coś, czego w publicznym systemie się bałam - coś, co pewnie przenoszę z własnej edukacji i bardzo nie chciałam tego dla własnych dzieci.
Z danych zebranych przez Główny Urząd Statystyczny w corocznym raporcie "Oświata i wychowanie" wynika, że w roku szkolnym 2015/16 w placówkach prowadzonych przez stowarzyszenia i organizacje społeczne, związki wyznaniowe i pozostałe podmioty uczyło się 129 307 osób, w roku 2018/19 było to 165 696 uczniów i uczennic, a w roku 2020/21 już 212 885.
Według wyliczeń ekonomistki Alicji Defratyki, prowadzącej portal Ciekawe Liczby, w roku szkolnym 2022/2023 w szkołach niepublicznych uczyło się prawie dwa razy więcej uczniów (wzrost o 91%) niż w roku szkolnym 2013/2014.
W ciągu dekady - między rokiem szkolnym 2013/2014 a 2022/2023 - ponad trzykrotnie zwiększyła się także liczba uczniów w niepublicznych liceach ogólnokształcących. Wyraźnie widać, że te liczby wzrastają.
Podobnie jak odsetek placówek niepublicznych w systemie edukacji - jest ich teraz 13,4 proc. wśród wszystkich typów szkół, podczas gdy w roku 2013 było to 9,3 proc.
Co może mieć na to wpływ? - znów pytam Joannę, mamę trzech córek.
- Polska szkoła publiczna zmieniła się, ale moim zdaniem to jest nadal za mało, dodatkowo przecież jest cały kontekst edukacji Czarnka, przeciążeni nauczyciele, systemowe niszczenie szkoły, ale cały czas chodzi o klimat. Córka znajomych mówi po przeniesieniu do szkoły społecznej, że tam nauczyciele z dziećmi rozmawiają. Więc różnica w podejściu i atmosferze jest kolosalna. Stosunki panujące w szkole publicznej są dla mnie wyjęte z poprzedniej epoki. Nauczyciele, którzy mają niskie pensje, ten styl pracy, w którym uczniowie są zawsze na końcu i najniżej, nierówność w komunikacji, bo dzieci mają się nie odzywać, a nauczyciel ma zawsze głos i decyduje, jak i kiedy uczniowie mają mówić. W szkole publicznej za dużo dzieje się z poziomu władzy. Po prostu w tym systemie jest coś, co psuje ludzi. W szkołach niepublicznych klimat współpracy i jej jakość są inne - opowiada.
W 2021 roku portal OKOPress sprawdzał, jaki stosunek do publicznej i niepublicznej oświaty mają Polki i Polacy. Respondentom zadano pytanie: czy gdyby pieniądze nie były przeszkodą, posłałby pan/pani dziecko do płatnej szkoły społecznej lub prywatnej? 55 proc. badanych odpowiedziało twierdząco, a co czwarta osoba wybrała odpowiedź "zdecydowanie tak". Z przeprowadzonego sondażu wynika również, że nawet 44 proc. wyborców PiS, gdyby mogło podjąć taką decyzję, nie posłałoby dzieci do szkół zreformowanych przez partię rządzącą.
W 2019 roku portal Our Kids, zrzeszający prowadzących szkoły niepubliczne i rodziców zainteresowanych taką ofertą, sprawdził, jakie są motywacje podejmowania nauki w sektorze niepublicznym. Badanie "Dlaczego rodzice wybierają szkoły niepubliczne" - przeprowadzone na grupie 1065 rodziców szkół podstawowych i średnich w całej Polsce w 48 miastach i małych miejscowościach - pokazało, że rodzice najbardziej cenią szkoły niepubliczne za tworzenie bezpiecznego środowiska dla dzieci.
O to, dlaczego atmosfera pracy w szkole jest ważna, pytam Agnieszkę Jankowiak-Maik, znaną w sieci jako "Babka od histy". Pracowała w publicznym liceum, a dziś jest nauczycielką Cogito - w jednej ze szkół prowadzonych przez organizację pozarządową.
- Już od dawna wiemy, że priorytetem szkoły nie są wyniki, chociaż, co jest zresztą bardzo ciekawe, nasze są bardzo dobre, ale nie było ciśnienia, że musi być najlepiej i że każdy musi się z gorszych wyników spowiadać dyrektorce - mówi Jankowiak-Maik. - Celem jest to, żeby dzieci w szkole się rozwijały, żeby nie bały się eksperymentować. Jak jest zaufanie dyrekcji i zaufanie między nami, jest praca zespołowa, możemy się wymieniać inspiracjami, to się po prostu dobrze pracuje. Jasne, że czasami coś może nie wyjść, nasza dyrektorka to wie, ale z tego właśnie bierze się brak strachu przed błędem. My go nie mamy, nie mają go nasi uczniowie.
To, że atmosfera w szkole jest istotnym czynnikiem w podejmowaniu decyzji o wyborze placówki niepublicznej, potwierdzają dane raportu Our Kids. Zdaniem rodziców szkoła niepubliczna to miejsce, gdzie uczniów traktuje się podmiotowo i indywidualnie, gdzie jest dobry kontakt z nauczycielem i szkołą, a dzieciom daje się możliwość nabywania umiejętności miękkich (takich jak np. współpraca, porozumiewanie się bez przemocy, praca w zespole, wyrażanie swojego zdania), a nie tylko szkolnej wiedzy z podstawy programowej. Istotne są również: możliwość lepszego opanowania języków obcych i mniej liczne klasy (od kilkorga do maksymalnie 20 uczniów).
Jednym z powodów wyboru ścieżki niepublicznej, o których mówili badani, była także reforma szkolnictwa minister Anny Zalewskiej z PiS z 2017 roku, likwidująca gimnazja i skracająca edukację ogólną o rok.
Tę diagnozę potwierdza Joanna Dobkowska: - Ważne jest także to, że szkoła niepubliczna daje dzieciom szansę na rozwój w swoim tempie, że jeśli coś idzie komuś wolniej, to się go dodatkowo nie stygmatyzuje i nie ocenia. W takiej szkole dziecko nie czuje, że jest gorsze, a nauczyciele pracują tak, aby dziecko tego właśnie nie odczuło i żeby mu nie spadała samoocena.
Jak tworzy się ta unikalna atmosfera? Agnieszka Jankowiak-Maik: Szkoła jest wielkim miejscem spotkania, spotykają się tu różni ludzie w różnym wieku, ludzie z różnych rodzin, środowisk z przeróżnymi historiami, o odmiennym statusie, kulturze, doświadczeniu. Ja już nawet przestałam mówić społeczność, zaczęłam to postrzegać jako społeczeństwo w mikroskali. Bez atmosfery zaufania, współpracy, nie da się po prostu w szkole funkcjonować dobrze. Przecież najważniejszą misją szkoły, przynajmniej dla mnie, ale też wiem, że dla bardzo wielu osób, jest zadbanie o dobro dziecka, o jego rozwój i wsparcie. Jeśli chcemy o to zadbać i rozwijać w dzieciach to, co najlepsze, pracować na ich zasobach, to musimy się dobrze znać, ufać sobie i komunikować się bez lęku.
Optymizmu brak
Dyrektorzy placówek niepublicznych nie widzą jednak przyszłości rozwoju edukacji w jasnych barwach. Wedle danych przedstawionych w sierpniu we wspomnianym wyżej raporcie "Barometr edukacji niepublicznej" Społecznego Towarzystwa Oświatowego, 35,7 proc. badanych dyrektorów pytanych o przyszłość edukacji uznaje, że sytuacja w oświacie ulegnie dalszemu pogorszeniu, a według prawie połowy osób, które wzięły udział w badaniu (44,6 proc.), sytuacja ta się nie zmieni.
Dwóch na trzech respondentów (63,4 proc.) uznaje, że obecna sytuacja oświaty jest "zdecydowanie zła" lub "raczej zła".
Dane te zostały opublikowane 29 sierpnia, kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Dlaczego nie będzie lepiej? Zdaniem kadry zarządzającej oświatą, na większy optymizm w sektorze nie pozwalają wysoka inflacja, pogłębiające się trudności kadrowe i niedawne zmiany w prawie oświatowym, które umożliwiają przyspieszoną likwidację placówek niepublicznych. Chodzi o to, że szkołę można zlikwidować w trakcie trwania roku szkolnego w wyniku nieterminowej realizacji zaleceń po kontroli kuratorium oświaty. Kwestią, która wywołała sprzeciw prowadzących placówki niepubliczne, było ustalenie bardziej rygorystycznych zasad kontroli niż dla szkół publicznych.
A może uczyć dzieci w domu?
Edukacja domowa to spełnianie obowiązku szkolnego w domu, lub raczej - i tego określenia używa się już coraz częściej - realizowanie obowiązku edukacyjnego poza szkołą. Taka forma stwarza uczniom swobodę w wyborze tego, jak i kiedy chcą się uczyć. Brzmi jak marzenie albo jedna wielka laba? No więc nie jest aż tak różowo - każda osoba, która realizuje obowiązek edukacyjny w edukacji domowej, jest zobowiązana do zdania egzaminów klasyfikacyjnych. Odbywają się one w formie ustnej i pisemnej i mają za zadanie potwierdzić, czy osoba ucząca się poza placówką szkolną opanowała materiał przewidziany w podstawie programowej na danym etapie nauki.
Dlaczego edukacja poza systemem szkolnym może być dobrym pomysłem? Magda Drągowska, mama licealisty: - Dzień przed egzaminami kończącymi ósmą klasę syn wsiadł na rower, złamał sobie rękę, obojczyk, pisanie na komputerze całkowicie odpadało. Sytuacja się skomplikowała. Więc choć przed egzaminem postawiliśmy wszystko na jedną kartę i cały wysiłek szedł w przedmioty egzaminacyjne, to stwierdziliśmy, że wypisujemy się z tego systemu, bo on nie pomaga dzieciakom w takich nagłych sytuacjach. Szkoła była dla nas bardzo życzliwa, ale nie było żadnych przepisów, jak ułatwić wybór ścieżki kształcenia przy takich komplikacjach. Zdecydowaliśmy się na edukację domową i jesteśmy w niej od roku.
W roku 2021 w tym trybie uczyło się w Polsce 19 947 osób. Rok później, w 2022 roku, liczba ta wzrosła do poziomu 31 770 uczniów - czytamy w raporcie opublikowanym przez Fundację Edukacji Domowej. Autorzy komentują większe zainteresowanie tą formą wsparcia i zauważają, że wzrost zainteresowania nią to efekt pandemii COVID-19. Na większe zainteresowanie realizowaniem obowiązku edukacyjnego poza szkołą miały także wpływ próby zmiany prawa oświatowego opisane jako "lex Czarnek" - to diagnoza z raportu "Nowa jakość czy patologia? Edukacja domowa w Polsce".
Najnowsze dane przedstawione przez Fundację ilustrują stan na 5 maja 2023 roku. To dalszy wzrost popularności tej formy wsparcia. Liczba uczniów na kilka tygodni przed końcem roku szkolnego wynosiła 42 329 osób. W ciągu dwóch lat to przyrost dwukrotny.
Co drugi uczeń w edukacji domowej jest zapisany do szkoły w województwie mazowieckim (51,2 proc.), a co dziewiąty - w śląskim (11,2 proc.) lub wielkopolskim (11,4 proc.). Zaledwie 1 proc. lub mniej - w województwach: warmińsko-mazurskim (0,9 proc.), lubelskim (0,9 proc.), podkarpackim (0,7 proc.), kujawsko-pomorskim (0,6 proc.), opolskim (0,5 proc.), lubuskim (0,4 proc.) i świętokrzyskim (0,2 proc.).
Skąd bierze się popularność tej formy nauki i edukacji? Główny powód to indywidualizacja oraz elastyczność. Edukacja domowa daje uczniom szansę na to, żeby to, czego mają się nauczyć, było dopasowane do ich możliwości i potrzeb - dzięki temu mogą skupić się na swoich zainteresowaniach i uczyć się, korzystając z elastycznego planu nauki. Ma to szczególne znaczenie dla osób, które już rozwijają swoje pasje - młodych sportowców, artystów, ale także dla tych, którzy doświadczają trudności w tradycyjnym szkolnym środowisku. To również wnioski Fundacji Edukacji Domowej.
Jak wyglądają realia pracy w placówkach wspomagających edukację? Magda Drągowska: - Syn ma regularne zajęcia głównie z tych przedmiotów, które są na maturze, plus wybiera sobie dodatkowe zajęcia. Nie mamy za to tego, co jest w zwykłej szkole, gdzie niezależnie od poziomu cały czas młoda osoba ląduje gdzieś w systemie rywalizacji. W szkole systemowej dzieciaki wystawione na presję potrafią się zarzynać, robić, co każą. Tylko nam nie o to chodziło, bo mój syn po prostu by się z takiego systemu wyjął sam, przestałby chodzić do szkoły. A do tej chodzi i ma sukcesy - świetnie mówi po angielsku, jest przebojowy, ale w takim mądrym sensie, jest świadom siebie, nie boi się.
Drugi powód wyboru edukacji poza systemem szkolnym to poczucie bezpieczeństwa. Niektórzy uczniowie mają po prostu złe doświadczenie ze szkoły i dla nich wejście w edukację domową to pozbycie się stresu i możliwość skupienia się jedynie na nauce.
Trzeci powód to wszechstronne wykorzystanie technologii, zwłaszcza po doświadczeniach edukacji pandemicznej. To w edukacji domowej możliwe jest korzystanie z nauki przez internet, aplikacje, platformy, komunikatory, w grupach pracujących zdalnie.
Wreszcie czwarty powód - możliwość uczenia się w oparciu o inne wartości niż te zapisane w oficjalnych dokumentach ministerialnych lub prezentowanych co roku politykach oświatowych państwa.
Pułapki edukacji domowej
- Edukacja domowa rozrosła się do takich rozmiarów, że trochę rozmyło się to, co było pierwotną siłą edukacji domowej, czyli to, że ona była realnie edukacją rodzinną, codziennie monitorowaną przez rodziców i że rodzice podejmowali świadomą decyzję, dotyczącą przejścia na taki tryb nauki. To wiązało się w dużym stopniu z pewną zmianą trybu życia, bo w takiej formie rodzice mocno angażowali się w pomoc dziecku w uczeniu się - mówi tvn24.pl Tomasz Tokarz, nauczyciel, ekspert i praktyk w zakresie pozaszkolnych i alternatywnych form uczenia. - W tym momencie edukacja domowa to coraz częściej wybór samych dzieci i to może jest pozytywne, ale może też sygnalizować, że obecne formy edukacji domowej nie wymagają już tak intensywnego zaangażowania się rodziców w uczenie dzieci. Tym samym nieco zanika takie realne i stałe czuwanie nad postępami rozwojowymi dziecka. Coraz częściej edukacja domowa wygląda tak, że rodzice idą do pracy na kilka-kilkanaście godzin, a dziecko zostaje samo w domu.
Także sami autorzy raportu "Nowa jakość czy patologia? Edukacja domowa w Polsce" podkreślają, że dynamiczny rozwój usług w obszarze edukacji domowej i popularność spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą niosą ze sobą ryzyka.
Jednym z nich jest podejmowanie szybkich i pochopnych decyzji w kwestii trybu nauczania. Innym - chęć jedynie uwolnienia się od aktualnego systemu szkolnego, a nie realizacja potrzeby zdobywania wiedzy na własnych zasadach z wykorzystaniem własnego potencjału i oferty, jaką dają placówki wspomagające edukację domową. W raporcie przeczytamy również, że przy wyborze tej ścieżki należy pamiętać o przeniesieniu odpowiedzialności za realizację podstawy programowej ze szkoły na rodziców.
- Brakuje w tym, co się dzieje z edukacją domową, jakiejś formy mądrej, nieinwazyjnej społecznej kontroli tego procesu, ponieważ wydaje się, że przy tak rosnącej skali zjawiska nie wszystkie decyzje muszą być oparte na realnym przemyśleniu interesu dziecka - mówi tvn24.pl Tomasz Tokarz. I dodaje: - W części przypadków możemy mieć do czynienia po prostu z formą obchodzenia obowiązku szkolnego. Jeśli dziecko zmaga się w szkole z problemami, nie radzi sobie z nauką, pojawiają się jakieś trudności społeczne - to przyczyny mogą być złożone. Tymczasem dziecko dowiaduje się od swoich rówieśników (np. na discordzie) [komunikatorze popularnym wśród uczniów i uczennic - red.], że są takie szkoły, do których nie trzeba chodzić i wszystko jest łatwe, począwszy od rekrutacji po otrzymanie zaliczenia. Namawia rodzica, rodzic się decyduje, a ja się zastanawiam, czy we wszystkich przypadkach jest to poprzedzone chociażby wizytą u psychologa czy pedagoga, jakąś refleksją, zastanowieniem się, czy akurat taka decyzja jest optymalnym działaniem. Czy rodzice zastanawiają się, czy odejście od środowiska szkolnego doprowadzi do realnego rozwiązania trudności, czy tylko do sytuacji, w której te trudności nie będą się ujawniać. To może wydawać się prostym rozwiązaniem, ale edukacja domowa nie musi być przecież jedynym narzędziem na rozwiązanie trudności dziecka.
Wzrost liczby osób w edukacji domowej powinien nas zastanawiać czy może już niepokoić?
Tomasz Tokarz: - Dla mnie największym problemem jest to, że jako społeczeństwo, jako wspólnota, pogodziliśmy się z faktem, że szkoła publiczna, systemowa jest dla tysięcy uczniów miejscem na tyle nudnym i męczącym, wywołującym strach, że decydują się na ucieczkę z niej. Wolałbym, żeby szkoła była inna, żeby w szkole rejonowej rodzic mógł otrzymać wszechstronne wsparcie, żeby tam był ktoś, kto pomoże wybrać idealny program, tok nauki, wskaże, że są różnorodne formy spełniania obowiązku szkolnego (indywidualny tok czy program nauki, nauczanie zindywidualizowane), przedstawi te wszystkie formy i pomoże wybrać rodzicom rozwiązania optymalne dla dziecka. W mojej ocenie ta rosnąca liczba dzieci przechodzących do edukacji domowej jest diagnozą ogromnej słabości szkoły. Szkoła nie jest miejscem przyjaznym dla uczniów. Nie traktują jej jako instytucji pomocowej, gdzie można porozmawiać o realnych problemach i coś wspólnie wypracować. Z niej się prostu ucieka.
W najnowszym sondażu zrealizowanym przez Kantar dla "Faktów" TVN i TVN24 ankietowani oceniali jakość edukacji w trakcie rządów ministra Przemysława Czarnka. 49 proc. badanych ocenia, że jakość edukacji pogorszyła się. Przeciwnego zdania jest zaledwie 15 proc. ankietowanych.
14 września minister Przemysław Czarnek komentował: - To jest naprawdę bardzo dobry sondaż.
nauczyciele zarabiają fatalnie, więc albo pracują w kilku szkołach, albo uciekają z zawodu, a młodzi się do niego nie garną, w efekcie brakuje nauczycieli,
plany lekcji i podstawa programowa są przeładowane, dzieci i młodzież nieraz uczą się na dwie zmiany,
kryzys szkoły systemowej pogłębiła pandemia COVID-19 i związana z nią nauka zdalna,
rządzący polską edukacją minister Przemysław Czarnek ideologizuje szkołę, czego przykładem jest choćby "lex Czarnek" czy forsowanie jedynego słusznego podręcznika do przedmiotu historia i teraźniejszość.