Najpierw likwidacja gimnazjów i reforma programowa, a później tylko gorzej: strajk, pandemia, Polski ład, wojna w Ukrainie. - Czy w XXI wieku były gorsze czasy, aby pracować w szkole? - pytają związkowcy. I twierdzą, że rząd PiS nie przejmuje się obecnie ani nauczycielami z Polski, ani z Ukrainy, którzy potrzebują wsparcia, ale mogliby też pomóc podnieść na nogi nasz poobijany, kulejący system oświaty.
Jest młody, a raczej młoda, bo nawet 80 procent tej branży to kobiety. Ma jakieś 24 lata - czasem odrobinę więcej, czasem mniej, jeśli zaczęła pracować już na studiach. Do momentu, w którym o niej opowiadam, skończyła już studia magisterskie, a jeśli była ambitna, zdążyła nawet zrobić do tego jakieś studia podyplomowe. Zwykle trwają rok.
Nasza bohaterka nie jest już stażystką. Dała z siebie wszystko i weszła na pierwszy stopień nauczycielskiego awansu zawodowego. Jest teraz nauczycielką kontraktową.
Na koniec miesiąca jej wynagrodzenie zasadnicze wynosi 3034 złotych brutto. Ledwie około procenta więcej niż wynagrodzenie minimalne w gospodarce, które od stycznia wynosi 3010 złotych brutto.
Tak, ten j e d e n procent - dzieli ją od osób, które nie muszą wykazać się żadnym wykształceniem, dyplomem, praktyką, a przede wszystkim - nie mają pod opieką cudzych dzieci.
Jedną z takich osób, a naszą bohaterką, jest Marta. Jako nauczycielka w jednej z wielkomiejskich podstawówek za sobą ma niemal dwa lata nauki zdalnej. Tej wiosny do jej klasy zaczęto zapisywać uczniów uchodźców z Ukrainy. Nie znają języka polskiego, a ona nie zna ukraińskiego ani rosyjskiego, na studiach nikt jej nie uczył, jak pracować w dwujęzycznej klasie. Uczy się więc sama - wieczorami na internetowych kursach.
Dyrektorka szkoły zaproponowała jej (czytaj: to propozycja nie do odrzucenia), żeby uczyła też w otworzonym dla dzieci z Ukrainy oddziale przygotowawczym. W tej klasie jest 25 osób, z którymi nie bardzo wie, jak się dogadać. Dzieci doświadczonych wojenną traumą, którym powinien pomóc psycholog, ale w szkole Marty akurat takiego nie ma (podobnie jak w co drugiej polskiej placówce). Szkoła płaci za pracę w tej klasie 30 złotych za godzinę. Brutto. Marta wzięła cztery godziny.
- Myślisz, że można być wypalonym zawodowo w wieku 25 lat? Bo ja marzyłam o pracy w szkole, a nie mam już siły - mówi mi dziewczyna.
Takich jak ona jest więcej. Pensje w oświacie nigdy nie były tak niskie - w porównaniu do pensji minimalnej - jak w 2022 roku. Za nauczycielami nie tylko trudy nauczania zdalnego, ale za tymi bardziej doświadczonymi niż Marta również: strajk, likwidacja gimnazjów, zmiana podstawy programowej, przerzucanie sześciolatków między szkołami i przedszkolami.
Co na to wszystko rząd? Proponuje nauczycielom takim jak Marta 130 złotych podwyżki, tym starszym i bardziej doświadczonym 178 złotych.
Jak to się skończy? Marta jest przybita, nie chce odpowiadać, ale ja spróbuję.
Nie, nie zawsze tak było
Myślicie może: "bez przesady, nauczycielom zawsze jest za mało pieniędzy, a i tak pracują i pracować będą". Tak, zetknęłam się już z takimi uwagami. Ale nauczycielskie "narzekania" w 2022 roku wyglądają zupełnie inaczej.
Na początek spójrzmy na liczby, o analizę nauczycielskich wynagrodzeń na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pokusił się analityczny serwis ciekaweliczby.pl. Zajrzyjmy do nich.
W 2007 roku, gdy swoje pierwsze rządy kończyło Prawo i Sprawiedliwość, minimalne wynagrodzenie wynosiło 936 złotych. Nauczyciel kontraktowy, taki jak Marta, miał wówczas 1444 złote pensji zasadniczej. Widzicie różnicę? 54 procent.
To wtedy rozpoczęły się też stałe, coroczne, podwyżki w branży. Tak że w 2011 roku ta proporcja była najkorzystniejsza od lat - wynagrodzenie nauczyciela kontraktowego było o 62 proc. wyższe od minimalnego (2246 do 1386 zł).
Od tego momentu było już tylko gorzej. W 2012 roku rząd PO-PSL, który dotąd systematycznie podnosił nauczycielskie pensje, zamroził ich wzrost. Państwa po kryzysie finansowym miało nie być już na to stać. PiS, gdy wygrało wybory, twierdziło, że poprzednicy po prostu źle wydawali pieniądze - ale najpierw nowy rząd zajął się programami socjalnymi jak 500 plus, a nie nauczycielami.
Efekt? Gdy w 2015 roku zmieniła się władza, pensja nauczyciela kontraktowego była już tylko o 33 proc. wyższa niż minimalna (2265 do 1750 zł). W 2017, gdy PiS przyznało pierwszą symboliczną podwyżkę (ok. 1 proc.), różnica wynosiła już tylko 18 proc. (2361 do 1850 złotych).
W 2020 roku ta różnica wynosiła już tylko 10 proc., w 2021 - 8 proc., a w tym roku już zaledwie wspomniane 1 proc.
Minister: to wina związków
Poprzedni rok miał to wszystko zmienić. Minister edukacji Przemysław Czarnek już wiosną 2021 roku zapowiadał, że podwyżki w oświacie będą "gigantyczne". Dlaczego nic z tego nie wyszło?
Bo minister, owszem, zaproponował podniesienie nauczycielskich pensji, ale w zamian za wydłużenie tzw. pensum, czyli czasu pracy przy tablicy. Nauczyciele tłumaczyli więc, że to nie podwyżka, tylko wynagrodzenie za dodatkową pracę. Nie zgadzał się na to nie tylko Związek Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związków Zawodowych (z zasady krytyczne wobec działań rządu), ale również oświatowa Solidarność.
Ostatecznie nauczyciele nie dostali żadnej podwyżki, minister wstrzymał swoje plany, a w mediach mówił, że brak wzrostu płac to wina właśnie związkowców.
8 lutego w telewizji publicznej minister Czarnek mówił: - Związki zawodowe zabetonowały się na swoich pozycjach, jak to mają w zwyczaju, dlatego, niestety, aż tak dobrze, jak chcieliśmy, nie będzie, ale na pewno będą podwyżki w tym roku.
1,5 miesiąca później okazało się, że te podwyżki wyniosą tylko 4,4 procent od średniej pensji. Czyli w praktyce od 130 do 178 złotych brutto, w zależności od stopnia awansu zawodowego. Posłowie PiS, bo to oni, a nie minister Czarnek złożyli projekt w tej sprawie, chcą, by podwyżka weszła w życie od 1 maja.
12 kwietnia związkowcy spotkali się, by porozmawiać o tej propozycji z wiceministrem edukacji Dariuszem Piontkowskim. To było ich pierwsze spotkanie od 7 grudnia 2021 roku, gdy rozmowy płacowe zostały zawieszone.
To jest ten prestiż? "To kpina"
- Grupa posłów PiS wyceniła prestiż budowania naszego zawodu na maksymalnie 178 złotych - komentował w rozmowie z tvn24.pl Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP, tuż po spotkaniu z ministrem. Odnosił się tym samym do uzasadnienia projektu, w którym czytamy: "Jednym z priorytetów w zakresie polityki oświatowej państwa jest podniesienie prestiżu zawodu nauczyciela, co ma istotny wpływ na jakość kształcenia. Założono, że osiągnięciu powyższego celu służyć ma m.in. systematyczny wzrost wynagrodzeń nauczycieli przy jednoczesnym znacznym wzroście nakładów finansowych państwa na oświatę". - To jest ten prestiż? Nie, to jest kpina - komentował Baszczyński. Bo to podwyżka jednorazowa, która na dodatek jest niższa niż inflacja.
W podobnym tonie wypowiadał się Sławomir Witkowicz z FZZ: - Nie rozumiem, jak to możliwe, że nowoczesne państwo w środku Europy tak traktuje nauczycieli. W pandemii kupowaliśmy sprzęt do nauki zdalnej za własne pieniądze, bo rząd dał na to marne 500 złotych. Nauczyciele w przedszkolach pracowali niemal non stop, narażając swoje zdrowie i życie. Teraz to my opiekujemy się straumatyzowanymi wojną dziećmi z Ukrainy. A co robią rządzący? Mam wrażenie, że wciąż żyją strajkiem z 2019 roku. Uznali wtedy, że nie jesteśmy ich elektoratem i od tej pory traktują nas tylko i wyłącznie niepoważnie - dodaje.
Solidarność rozesłała mediom plakat z pytaniami do rządu m.in. "Dlaczego nie zauważyliście dodatkowego wysiłku nauczycieli związanego z nauczaniem w czasie pandemii, choć inne grupy zawodowe wspieraliście i hojnie wynagradzaliście?", "Dlaczego utrwalacie degradujące oświatę patologie?" czy "Dlaczego nie chcecie rozmawiać z nami o prawdziwych problemach występujących w placówkach oświatowych?".
Kto pracuje dużo, ten dużo traci
Wkurzenie wielu nauczycieli nie słabnie, bo zmiany podatkowe wynikające z Polskiego Ładu sprawiły, że pogubili się w swoich pensjach. W marcu, gdy kolejna grupa nauczycieli otrzymała trzynastki (kolejna, bo część nauczycieli dostała je już w poprzednich miesiącach), okazało się, że jeśli pracują dużo - to tracą też dużo.
Jedną z takich nauczycielek jest Katarzyna. W szkole pracuje od 25 lat, uczy przedmiotu maturalnego i zawodowych.
W marcu wypracowała aż 30 godzin ponadwymiarowych (tak fachowo nazywa się nauczycielskie nadgodziny, czyli pracę z uczniami powyżej 18 godzin pensum tygodniowo). Jej praca została wyceniona na około 1536 złotych brutto. Tylko że na rękę otrzymała zaledwie 511 złotych. Przed Polskim Ładem - w listopadzie - za taką samą liczbę godzin otrzymała na konto 1033 złote.
- Jestem zdruzgotana - mówi nam nauczycielka. I dodaje: - Na zapytania skierowane do pani płacowej otrzymujemy odpowiedź, że wszystko nalicza program komputerowy i że wszystko jest okej. Nie pojmuję założeń Polskiego Ładu i działań rządzących. Nie mamy się do kogo zwrócić z problemem, z zapytaniem, czy faktycznie nasze place naliczane są poprawnie. Zaczyna mi brakować motywacji do pracy, coraz częściej odnoszę wrażenie, że ludzie pracujący są coraz mocniej karani finansowo tylko za to, że pracują.
Ewa, pracuje w przedszkolu, jest też psycholożką, podobnej sytuacji doświadczyła w lutym. Za nadgodziny dostała niespełna 480 złotych netto, choć brutto wyceniono je na ponad 1450 złotych.
- W tym pasku jest jeden dzień urlopu, jak się go odliczy, to wychodzi, że za godzinę dostałam 13 złotych. Godzina takich psychologicznych zajęć prywatnych to minimum 120 złotych - zauważa nauczycielka.
Barbara, nauczycielka z około 20-tysięcznego miasteczka w Małopolsce, pracuje w szkole od 32 lat. Ukończyła trzy kierunki studiów. - Moje zawodowe sukcesy i doświadczenie okazały się być niczym w obliczu Polskiego ładu - komentuje.
A na dowód też załącza pasek płac. Godzinę jej pracy wyceniono na 11,6 zł netto. Jeszcze w listopadzie za taką samą godzinę dostawała powyżej 30 złotych.
Nina, nauczycielka z Krakowa, bije niechlubny rekord. W marcu wzięła za chorą koleżankę godzinę zastępstwa, którą to wyceniono na 16 groszy netto.
Co się stało z nauczycielskimi pensjami? Przede wszystkim dotknęła ich składka zdrowotna, której nie odliczą już od dochodu. Dodatkowo luty lub marzec (w zależności od regionu) to miesiące, gdy kumulują im się dwie pensje i dostają tak zwaną trzynastkę. Niektórzy z nich, ci pracujący najwięcej - w kilku szkołach lub na półtora i więcej etatu, otrzymujący największe dodatki motywacyjne - w tym okresie mogli być "za bogaci" na ulgi.
Do tego godziny ponadwymiarowe nie są objęte możliwością zastosowania kwoty wolnej od podatku i trzeba od nich odprowadzić składkę zdrowotną.
- Rząd zapowiada kolejne zmiany w Polskim Ładzie i przekonuje, że nauczyciele nie stracą, bo na przykład dostaną wyrównanie na koniec roku. Ale co to za pocieszenie? Inflacja szaleje tu i teraz, do tego przy tym bałaganie mało kto jest w stanie przewidzieć, ile zarobi za miesiąc - komentuje Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
ZNP w lutym przeprowadził badanie ankietowe dotyczące wpływu zmian podatkowych na wynagrodzenie nauczycieli. Ponad 77 proc. nauczycieli deklaruje, że ma niższe wynagrodzenia.
Kto będzie uczył?
Takimi wynagrodzeniami trudno jest zachęcić nowych nauczycieli do pracy w szkole. Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2021 roku wskazywał, że 43 procent dyrektorów szkół sygnalizowało trudności z pozyskaniem nauczycieli do pracy, w wyniku czego przydzielili nadgodziny aż 73 proc. nauczycieli i nauczycielek.
Tak, te nadgodziny, których z powodu Polskiego Ładu niespecjalnie opłaca się mieć. I te same, w których ministerstwo edukacji upatruje rozwiązania problemu przybywających masowo do naszych szkół uchodźców.
W związku z tworzeniem dodatkowych klas, jakimi są oddziały przygotowawcze, ministerstwo edukacji pozwoliło na zatrudnianie nauczycieli na ponad 1,5 etatu. Godzin do obsadzenia jest dużo - jedna klasa ma ponad 20 lekcji tygodniowo.
Judyta Rudnicka, nauczycielka angielskiego z Warszawy, w wydaniu specjalnym programu #BezKitu w TVN24 GO opowiadała o warunkach takiej pracy. - Mam w grupie 25 dzieci, a wśród nich pięć różnych poziomów języka angielskiego - zastrzegała. Za pracę w tak różnorodnym oddziale ze straumatyzowanymi dziećmi dostaje 30 zł brutto za godzinę.
Pomocą w tej sytuacji mogłoby być zatrudnianie nauczycieli z Ukrainy. Ale to wcale nie takie proste. Ministerstwo ułatwiło ich zatrudnianie, ale jako pomocników nauczycieli lub asystentów międzykulturowych, ale nie nauczycieli. To nie to samo.
Pomocnik nauczyciela i asystent nie są objęci Kartą nauczyciela, tacy pracownicy pracują na podstawie Kodeksu pracy, co sprawia, że… zarabiają jeszcze mniej. Tak było już przed wojną. Tych pensji nie regulują przepisy, ale z danych gromadzonych przez serwis wynagordzenia.pl wynika, że w przedszkolach (tu najczęściej zatrudniani są asystenci) mogą liczyć średnio na 3200 złotych brutto. Nie mają jednak szans na dodatki, które otrzymują nauczyciele, np. za wychowawstwo.
Warszawa będzie zatrudniała nauczycieli z Ukrainy w miejskich szkołach i przedszkolach. Będzie to możliwe dzięki podpisanemu porozumieniu z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej. Fundacja pokryje koszty ich pracy dzięki datkom od darczyńców ze Stanów Zjednoczonych. W planach jest utworzenie 200 stanowisk.
Amerykanie pomagają też innym samorządom, np. w Białymstoku już podpisano 37 umów.
Ale w mniejszych ośrodkach jest trudniej. - Nie mam na to dodatkowych pieniędzy - zastrzega w rozmowie z nami jeden z samorządowców z miasta powiatowego. - Mogę im dać co najwyżej pensję minimalną. Zwykle te nauczycielki mają tu też swoje dzieci. W efekcie płacę im za część etatu kilkaset złotych. Za dużo, by umrzeć, za mało, by tu jakoś normalnie żyć - dodaje.
Nie dziwi więc, że niewielu nauczycieli garnie się do pracy w polskich szkołach. Na początku kwietnia minister Czarnek w Radiu Wrocław poinformował, że 3,5 tysiąca nauczycieli wypełniło formularz, w którym deklarują chęć pracy w Polsce.
Minister nie odniósł się do kwestii finansowych. Uważa, że chętnych nie ma wielu, bo zakładają, że wrócą do domów. - Pamiętajmy jednak, że większość z nich w dalszym ciągu czeka na możliwość powrotu do Ukrainy. A zatem decyzję o zatrudnieniu w polskich szkołach odkłada na później, czekając na to, co będzie się działo w ciągu następnych tygodni - powiedział minister.
Gdy to mówił, w naszych szkołach było już ponad 165 tys. dzieci uchodźców. Tuż przed Wielkanocą było ich już ponad 180 tys.
Trzy miesiące i trzy tysiące
Związek Nauczycielstwa Polskiego uruchomił punkt kontaktowy dla nauczycieli z Ukrainy, którzy szukają pracy w Polsce, chcą zasięgnąć informacji na temat polskiego systemu edukacji albo chcą zapisać swoje dziecko do szkoły lub przedszkola. Pod telefonem 724 184 949 w godzinach 8 - 15.30 dyżuruje Valentyna Mundur, nauczycielka z Charkowa, która odpowie na wszelkie pytania. Do punktu można także napisać.
- Największym problemem jest to, że obecne prawo utrudnia zatrudnianie tych osób jak pełnoprawnych nauczycieli - komentuje Sławomir Broniarz, prezes ZNP. - Ukraińcy, z którymi rozmawiamy, mówią, że nostryfikacja ich dyplomów to koszt trzech tysięcy złotych i może zająć około trzech miesięcy. A przecież potrzebujemy ich tu i teraz - podkreśla.
Wymóg opłaty nostryfikacyjnej wynika z ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce i wynosi maksymalnie 50 proc. wynagrodzenia profesora (3205 zł), ale uczelnia może zadecydować o zwolnieniu z opłat.
Ten problem, jako pierwsza 8 kwietnia opisała dziennikarka "Dziennika Gazety Prawnej", zwracając uwagę, że nauczycieli nie potraktowano tak jak przybywających z Ukrainy lekarzy. Dla tych drugich uruchomiono szybką ścieżkę zatrudnienia.
Efekty? Gdy "DGP" zapytało kuratoria oświaty o to, jak idzie zatrudnianie nauczycieli z Ukrainy, te odpowiedziały, że nie gromadzą takich danych. Wyjątkiem było kuratorium dolnośląskie, które odpowiedziało, że na jego terenie zostało zatrudnionych 140 nauczycieli z Ukrainy, i kuratorium w Lublinie, które potwierdziło zatrudnienie jednej osoby z Ukrainy (na 153, które zgłosiły się, wypełniając formularz).
14 kwietnia zapytaliśmy MEiN, czy planują jakieś zmiany ułatwiające zatrudnianie nauczycieli, ale do chwili publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Co będzie od września? Ministerstwo nie przedstawiło jak dotąd żadnych planów. Nie ma ich też na wakacje, choć edukatorzy apelują, by zadbać w tym czasie szczególnie o edukację uchodźców.
Gdyby w polskich szkołach pozostało na stałe zapisane w nich 180 tys. dzieci, to upraszczając i zakładając, że to 25-osobowe klasy, mielibyśmy dodatkowo około 7200 oddziałów. Każdy potrzebuje więcej niż jednego etatu nauczyciela.
Oczywiście do tego czasu wojna może się skończyć, jak zakłada minister, i część dzieci może wrócić do Ukrainy. Sytuacja może nie być jednak tak optymistyczna. Według szacunków resortu, w Polsce przebywa dziś ponad 700 tysięcy dzieci z Ukrainy. Gdyby wszystkie chciały pójść do szkoły, to tak jakbyśmy z dnia na dzień zyskali dwa dodatkowe roczniki uczniów.
Opozycja apeluje o wysokie podwyżki
ZNP konsekwentnie domaga się 20-procentowej podwyżki z wyrównaniem od 1 stycznia 2022 r. i zagwarantowanie na ten cel pieniędzy w budżecie państwa, czyli podwyżki znajdującej się w budżecie kwoty bazowej dla nauczycieli. To kosztowałoby państwo około 10 miliardów złotych.
Taką podwyżkę proponują też posłowie opozycji. I taki właśnie wskaźnik wzrostu płac udało się zaproponować w poprawce Senatu do nowelizacji Karty nauczyciela. Na posiedzeniu w dniach 27-28 kwietnia tą poprawką ma się zająć Sejm.
W połowie kwietnia Donald Tusk zaapelował do polityków PiS, by nie odrzucali senackich zmian. - Panie premierze Morawiecki, kończy się nieodwołanie czas, kiedy dla was są sztaby złota, a dla ludzi jest miska ryżu - powiedział szef PO. Dodał też, że w czasie, kiedy Senat przyjmował poprawki do noweli Karty nauczyciela dotyczące pensji, rządzący podjęli decyzję o zakupie 150 nowych limuzyn.
#bezprzerwy
W tvn24.pl przyglądamy się pomysłom ministra Przemysława Czarnka i jego doradców. Urzędniczy język ustaw i rozporządzeń przekładamy dla Was na język szkolnej praktyki. Z ekspertami oceniamy, czy to, co się za tymi pomysłami i postulowanymi rozwiązaniami kryje, będzie korzystne dla uczniów i nauczycieli.
Sprawdzamy, czy autonomia szkół jest zagrożona i czy rodzice rzeczywiście będą mieli wpływ na edukację i wychowanie swoich dzieci. Wszystko to - artykuły, wywiady, materiały wideo, interaktywne infografiki, omówienia badań - możecie znaleźć w naszym serwisie pod hasłem #bezprzerwy.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl