Prokurator Mikołaj Przybył kończy konferencję: - Dziękuję bardzo, skończyłem. Teraz proszę o pięć minut przerwy - mówi do dziennikarzy. Chwilę później prosi wszystkich o opuszczenie pomieszczenia, zapewnia, że mogą zostawić wszystkie rzeczy. Dziennikarze powoli wychodzą, prokurator wydaje się ich pospieszać. Zamyka drzwi. Podchodzi do biurka. Po chwili słychać dźwięk przeładowywanej broni. Pada strzał.
- Dajcie mi odetchnąć - kończy swoją konferencję prokurator. Wymienia jeszcze spojrzenia z dziennikarzami, wydaje się spokojny. Mówi, że otworzy okno i przewietrzy pomieszczenie.
Przez kilka minut dziennikarze wychodzą, operatorzy zabezpieczają kamery. Pada pytanie z sali: - Możemy zostawić wszystko? - Tak zostawcie wszystko - odpowiada prokurator Przybył.
Już tylko kilku dziennikarzy pozostało w gabinecie prokuratora. Przybył cały czas krząta się w okolicach biurka. Pogania dziennikarzy, żeby już wyszli. Zwraca się do mężczyzny w jasnej marynarce. - Jurek, jeszcze przez chwilę muszę skupić się nad pytaniami, więc zostanę sam - mówi Przybył. Po czym odprowadza wychodzących do drzwi, zamyka je i szybkim krokiem podchodzi do biurka.
Słychać dźwięk przeładowywanej broni. Pada strzał.
Konferencja prokuratora
Podczas konferencji prasowej prokurator był bardzo zdenerwowany. Mówił kilkanaście minut. Podczas wystąpienia zaatakował media i Prokuraturę Generalną. Ocenił, że dziennikarze, którzy pisali o inwigilowaniu przez poznańską prokuraturę (Przybył w niej pracuje) reporterów śledczych zajmujących się śledztwem smoleńskim, zostali zmanipulowani. Według niego miało to wynikać z faktu, że prokuratura "prowadzi bardzo poważne śledztwa związane z przestępczością zorganizowaną w Wojsku Polskim".
- W tej chwili jesteście używani do kampanii, by przekonać ośrodki decyzyjne o nieprzydatności, wręcz archaiczności systemu wojskowego wymiaru sprawiedliwości - zwrócił się do mediów. I dodał: - Zostaliście włączeni w tą kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania tej ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości, pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie Wojska Polskiego.
WPO odpiera zarzuty mediów i Prokuratury Generalnej
Po umorzeniu przez warszawską Prokuraturę Okręgową śledztwa ws. „przecieku” ze śledztwa smoleńskiego, media ujawniły, że prowadząca początkowo to postępowanie prokuratura wojskowa w Poznaniu zbierała m.in. billingi dziennikarzy. Okazało się, że oskarżyciele wystąpili do operatorów także z żądaniem ujawnienia treści sms-ów z kilkunastu numerów telefonów. Po tych informacjach głos w sprawie zabrała Prokuratura Generalna, której Rzecznik prok. Mateusz Martyniuk stwierdził, że takie „żądanie bez zgody sądu jest prawnie niedopuszczalne”. Z opinią tą zgodziło się wielu ekspertów. Byli wśród nich między innymi prok. Jacek Skała ze Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP oraz prok. Małgorzata Bednarek, szefowa prokuratorskiego stowarzyszenia „Ad Vocem”.
Na poniedziałkowej konferencji prasowej płk Mikołaj Przybył skrytykował za te oceny wszystkie wymienione osoby. Wcześniej w rozmowie z tvn24.pl zaznaczał, że prokuratorzy działali zgodnie z prawem i w sprawie sms-ów nie musieli pytać o zgodę sądu. Podkreślił też, że ostatecznie żadne treści wiadomości tekstowych nie zostały im ujawnione. To samo pisał w publikowanych na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej oświadczeniach. Płk Przybył konsekwentnie powtarzał, że w chwili zwracania się o billingi prokurator nie wiedział, do kogo należy dany numer telefonu.
Z akt śledztwa wynikało jednak co innego. W materiałach śledztwa załączone były bowiem e-maile redaktora Macieja Dudy z tvn24.pl, w których podaje swój numer, a także notatka jednego z prokuratorów Naczelnej Prokuratury Wojskowej, po rozmowie z dziennikarzem „Rzeczpospolitej” Cezarym Gmyzem. Prokurator opisał w niej, że 11 listopada zadzwonił do niego red. Gmyz i zostawił wiadomość: „Dzień dobry, Cezary Gmyz, redakcja „Rzeczpospolitej”, uprzejmie proszę o kontakt pod numerem stacjonarnym 22 629…. lub komórkowym 607……, dziękuję bardzo.”
Źródło: TVN24, tvn24.pl