Robotnik, który po wypadku na placu budowy Stadionu Narodowego w ciężkim stanie trafił do szpitala MSWiA nie żyje. - Jego obrażenia były zbyt rozległe - powiedział rzecznik placówki. To druga ofiara śmiertelna tego wypadku. Na miejscu zginął w nim inny pracownik. Obaj spadli z dużej wysokości.
Od chwili gdy ranny robotnik trafił do szpitala na ulicy Szaserów w Warszawie lekarze walczyli o jego życie. Nie udało się. - Mężczyzna zmarł w trakcie operacji. Trafił do nas w bardzo ciężkim stanie z urazem wielonarządowym - tłumaczy rzecznik szpitala płk dr Wojciech Lubiński.
Mężczyzna zmarł w trakcie operacji. Trafił do nas w bardzo ciężkim stanie z urazem wielonarządowym
W wypadku, do którego doszło we wtorek, zginął też jego kolega. - Z rozmów, jakie szef Państwowej Inspekcji Pracy przeprowadził z kierownictwem budowy oraz inspektorami (...), badającymi przyczyny zdarzenia wynika, że do wypadku doszło podczas montażu oświetlenia na jednym z szybów komunikacyjnych - poinformowała PIP.
Tragedię zbada specjalny zespół
W trakcie montażu doszło do urwania się pomostu roboczego, z którego wykonywane były prace. Robotnicy spadli z wysokości 18 metrów. Prace prowadziła firma podwykonawcza z Włocławka. Wcześniej informowano, że mężczyźni w chwili wypadku znajdowali się w przenoszonej przez dźwig metalowej klatce, która jest używana przy pracach montażowych na wysokości.
Miejsce wypadku zostało zabezpieczone przez policję. Przyczyny zdarzenia bada inspekcja pracy oraz specjalny zespół powołany przez generalnego wykonawcę Stadionu Narodowego - konsorcjum firm Alpine-Hydrobudowa Polska-PBG. - Czekamy na wyniki tego postępowania wyjaśniającego - muszą być szczegółowo przeanalizowane i dokumentacja, i zapis z kamer, i zeznania świadków - powiedziała rzeczniczka generalnego wykonawcy Stadionu Narodowego Karolina Szydłowska.
Takie wypadki często się nie zdarzają
Rzeczniczka zapewnia, że wypadki na budowie nie zdarzają się często. - To u nas rzadkość. Mamy specjalny zespół bezpieczeństwa i higieny pracy, który ma na celu koordynowanie przepisów. Zdarzenia, które do tej pory miały miejsce, nie były groźne. To jest pierwsza taka sytuacja - zaznaczyła Szydłowska.
ŁOs,mon/tr/kwj
Źródło: TVN Warszawa, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24